Geralt wyszedł z osady Wiewiórek, z głową pełną informacji. Dowiedział się wszystkiego, czego chciał i w końcu mógł zobaczyć się z Triss, by porozmawiać na temat spotkania Loży Czarodziejek, w którym brała udział. O dziwo Iorweth, który na początku nie miał nawet zamiaru pisnąć słowem, rozgadał się jak przekupka na targowisku. Wiedźmin domyślał się, że była to zasługa Rheny. Elfka miała na watażkę duży wpływ, choć pewnie on sam nie do końca zdawał sobie z tego sprawę. Tak czy inaczej liczyło się, że pomogła.
Siwowłosy wszedł do karczmy i porozglądał się po pomieszczeniu. Z racji, że w centrum miasta wciąż trwało wesele, było tu dzisiaj wyjątkowo pusto. W jednym kącie siedziało kilku niedobitków, którzy przysypiali przy stole, w drugim zaś siedział Jaskier z Zoltanem. Mimo przygaszonego światła dało się zauważyć, że bard minę ma nietęgą, a jego twarz jest blada, jak wapienna ściana. Riva trochę dziwiło, że nadal nie ma czarodziejki ale był pewien, że przyjaciele wiedzą coś na ten temat.
- Jaskier... – Wiedźmin przysiadł się do stolika, spoglądając na barda z zaskoczeniem. – Wyglądasz jakbyś spotkał po drodze jakiegoś upiora. Co się dzieje?
Mężczyzna upił spory łyk piwa i westchnął cicho, odstawiając kufel na blat.
- Biada mi... biada! – odparł lekko podniesionym tonem. – Już jestem martwy.
- Powtarza się tak kurwa już od godziny. Ocipieć można – wtrącił się krasnolud.
- Pewnie jak zwykle przesadza. – Geralt opadł plecami na oparcie i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. – Mów Jaskier, co jest?
- Roche. Dostałem wiadomość od temerskiego posłańca, że mam czekać w mieście, Niebieskie Pasy jadą w tym kierunku.
- Więc zbieraj manatki i wyjeżdżaj. Znając twoją nieodpartą chęć mielenia ozorem, wygadasz, że Wiewiórki są w okolicy, a nikomu nie potrzebne jest kolejne piekło, które rozpęta się po tej wiadomości. Jak nie zginiesz z rąk Roche'a to dopadną cię Scoia'tael.
- Jak nie trumna to grobowiec... – westchnął bard. – Jeśli wyjadę wzbudzę podejrzenia, nie mogę Geralt, muszę stawić temu czoła.
- Bohater się znalazł... – warknął Zoltan, po czym dopił swoje piwo.
- Nie denerwuj mnie Jaskier. – Wiedźmin spojrzał gniewnym wzrokiem na przyjaciela. – Musiałbym ci zaszyć gębę, żebyś nic nie powiedział, ty nie umiesz trzymać języka za zębami. Kiedy mają się tu zjawić Temerskie Oddziały Specjalne?
- Są dzień drogi stąd, powinni dotrzeć na jutro wieczór.
- W takim razie masz sporo czasu żeby się ukryć. Zabieraj się i to jak najszybciej.
- A co z tobą? – Mężczyzna zmierzył wzrokiem przyjaciela.
- Muszę się dowiedzieć od Triss, co się działo na spotkaniu Loży. Postaram się ochronić ci tyłek przed Vernonem.
- Cholera, Geralt... – Krasnolud westchnął ciężko.
- Co znowu? Mną się nie przejmujcie, poradzę sobie z Roche'em.
- Nie o to chodzi. Triss nigdzie nie ma. Jaskier poprosił mnie, żebym pomógł mu jej szukać. Wyjaśnił jaka jest sprawa, więc popytałem tu i tam... Zniknęła, dosłownie rozpłynęła się w powietrzu.
- Mam nadzieję, że to żart... – Wiedźmin ściągnął brwi, patrząc na przyjaciół.
- Żaden żart – odezwał się Jaskier. – Rozmawiałem z nią przed spotkaniem Loży, kazała mi czekać na siebie przy wyjściu z sali weselnej. Powiedziała, że jedyne co zdradziła jej Filippa to, że sprawa dotyczy Vergen. Potem zniknęła wraz z resztą czarodziejek na piętrze. Próbowałem cokolwiek podsłuchać, ale rzuciły zaklęcie, nie dało się usłyszeć ani słowa. Czekałem na Triss, ale się nie pojawiła.
- Kto jeszcze był na tym spotkaniu?
- Sama śmietanka. Keira Metz, Sheala de Tancarville, Assire var Anahid, Sabrina Glevissig i Francesca Findabair.
- Francesca Findabair? Co, do cholery, elfia księżna robiła w takim miejscu? I skąd Roche wie o Loży?
- Nie wiem Geralt. Jedyne co wiem to, że Triss zniknęła i jestem pewien, że ma to związek z tym, co czarodziejki postanowiły na tych obradach.
- A ja odnoszę wrażenie, że planują coś paskudnego, a Triss zniknęła bo nie chciała cię mieszać. – Zoltan zmierzył Riva niepewnym wzrokiem.
- Kurwa... – Wiedźmin zaklął siarczyście. – Muszę ją znaleźć – spojrzał na przyjaciół z nietęgą miną. – A ty Jaskier, podnoś rzyć i zabieraj się z Vattweir. Nie chcę patrzeć, jak zbierają cię z ziemi w kawałkach. Iorweth jest na ciebie tak wściekły, że jak cię spotka to obetnie ci łeb, a przynajmniej tak wywnioskowałem z jego wypowiedzi.
- Co tak właściwie powiedział ci Iorweth? – zapytał krasnolud.
- Mówił o rebelii, jaką planowali z Saskią. O tym, jak wysłał kilku swoich na wschód, gdzie przebywają inne komanda Scoia'tael. Chciał zyskać nowych sprzymierzeńców w walce z Henseltem, więc zaprosił tamtejszych Aen Seidhe do współpracy. Na jego wezwanie odpowiedziała Loa'then spod Zerrikani, która ma pod sobą około stu pięćdziesięciu elfów. Wraz z komandami Iorwetha, jest ich łącznie prawie trzystu, Kaedwen nie miałoby najmniejszych szans.
- Cholera, wysieklibyśmy ich jak mrówki z taką pomocą. Słyszałem, że na tych zerrikańskich elfach, nilfgaardczycy zjedli sobie zęby.
Bard spojrzał na przyjaciół z zaciekawieniem. Ani myślał gdziekolwiek się ruszać.
- Co planują Scoia'tael? Ma to związek z Vergen, czy może idą w innym kierunku? – zapytał, dopijając piwo.
- Lepiej dla ciebie jeśli nie będziesz tego wiedział – odezwał się wiedźmin. – I tak za dużo przy tobie wygadałem.
- Ty cholerny niedowiarku, nie mam zamiaru nikomu niczego wygadać – oburzył się Jaskier. – Powiedziałem już, nigdzie nie jadę. Poradzę sobie z Roche'em, zwyczajnie powtórzę mu to, co powiedziała mi Triss. Nie pisnę słówka o naszej rozmowie w karczmie, za kogo wy mnie macie?
- Za kogoś kto mieli ozorem, więcej niż ustawa przewiduje – odparł Zoltan. – Ale może faktycznie on ma rację, Geralt. Temerczycy mogą coś podejrzewać kiedy Jaskier zniknie, a jeśli jeszcze spotkają tu ciebie... Roche nie jest kretynem, może połączyć fakty. Trzeba rozegrać to ostrożnie.
- Jak dla mnie – wtrącił bard, spoglądając na siwowłosego. – To będzie lepiej, jeśli ty się ukryjesz. Ja jestem tu z powodu zebrania Loży, Zoltan i jego kompania przybyli tu z Vergen z resztą krasnoludów, a ty...
- A ja przyjechałem za czarodziejką – dokończył Riv. – Sam Roche mi powiedział, że pojechała do Vattweir, choć ukrył w jakim celu. Mam alibi, więc nie muszę się chować po kątach. Gorzej będzie jak wycieknie, że przybyłem tu ze Scoia'tael. Pogrom w mieście gwarantowany...
- Powiedziałem już, że nie pisnę słowem.
- Jesteś pewien? Jeszcze chwilę temu byłeś blady jak ściana i bredziłeś o śmierci.
- Chcę się w końcu na coś przydać, odrobina zaufania nie zaszkodzi.
Wiedźmin westchnął głęboko, po czym przechylił się do przodu i zaparł łokcie na blacie.
- No dobra kamraci... więc jak chcecie to rozegrać?
CZYTASZ
Aen Seidhe
FanficKiedy pojawia się nadzieja na życie bez ucisku, Iorweth bez zastanowienia decyduje się na pomoc Saskii zwanej Smokobójczynią, w obronie Vergen. Wiedząc, że ma niewiele czasu zanim wojska Henselta przekroczą Pontar, postanawia rozesłać wiadomość o pr...