Część 5

545 32 0
                                    


                Na Temerskim statku, a dokładniej gdzieś w jego głębi, toczyła się niezwykle żywiołowa wymiana zdań. Była ona pod pewnym względem dość zaskakująca, gdyż ani wiedźmin, ani elfka, którzy ją prowadzili, nie mieli zamiaru ustąpić w swoich racjach.
                - Nisko upadliście, Aen Seidhe. – Geralt wpatrywał się w nieprzyjazną twarz swej rozmówczyni, wciąż podtrzymując Cedrica. – Po co ta cała parada? Palenie miasteczka, zabijanie niewinnych ludzi?
               - Nie zmieniaj tematu, Vatt'ghern – warknęła Rhena. – Nie mam zamiaru ci się z niczego tłumaczyć, dobrze wiesz jakie są nasze powody, a jeśli jednak nie, to odsyłam do zapoznania się z historią. Przyszłam po tego elfa i mam zamiar go stąd zabrać, dlatego nie obchodzi mnie kim jesteś i jeśli będę musiała walczyć to będę walczyć, nawet pod groźbą śmierci.
Siwowłosy po raz kolejny zmierzył ją wzrokiem. Nie znał tej elfki, choć tatuaż częściowo ukryty pod czerwoną chustą przewiązaną wokół jej smukłej szyi, gdzieś już widział.
               - Bije z ciebie ogromna nienawiść. Jedyne czego chcesz, to zemsty. Podobnie jak Iorweth, którego komanda równają to miasteczko z ziemią. Nie różnicie się od zwykłych morderców, którzy nie cofną się przed niczym, by zadać cierpienie niewinnym.
               - Od kiedy to ludzie są niewinni? To co mówisz, przestało na mnie działać kilka wieków temu, kiedy cała ta wasza niewinna rasa, mi moją niewinność brutalnie zabrała. Spalili osadę, zarżnęli moich rodziców, a mnie, moją siostrę i wiele innych młodych elfek, potraktowali jak dziwki. – Splunęła na samo wspomnienie o tym. – Więc przestań mi tu pieprzyć o niewinności, Vatt'ghern...
               - Więc jeszcze raz zapytam, w jakim celu ta cała parada? Skoro sama przechodziłaś przez takie piekło, to po co fundować je innym? – mówił, nie spuszczając oczu z czarnowłosej.
               - Bawisz się w psychologa wiedźminie? Jesteś pewien, że nie pomyliłeś profesji? – zgrabnym ruchem ręki odrzuciła do tyłu gęste loki. – Dobrze wiem, że jesteś tu, by pomóc temu Temerczykowi.
               - A co jeśli nie? Zastanowiłaś się chociaż, że gdybym chciał pomóc Roche'owi to nie ściągałbym tego elfa z łańcuchów? I przede wszystkim nie dyskutowałbym z tobą, tylko od razu wyjął miecz?
               - Nie ufam dh'oine... – warknęła.
               - Ja nie jestem dh'oine – rzekł stanowczo. – A teraz odpowiedz na moje wcześniejsze pytanie... Po co to przedstawienie?
Geralt wiedział, że powinien rozegrać to wszystko inaczej. Spokojniej. Czas jednak wyjątkowo na to nie pozwalał. Siwowłosy miał przysłowiowy nóż na gardle, ale jeśli zdecydowałby się na pomoc którejś ze stron, to musiał wiedzieć dlaczego.
Elfka stała przez chwilę w zupełnym milczeniu, zastanawiając się w jaką grę próbuje z nią grać ten nietypowy człowiek. Nie wyglądał na kogoś, kto chciałby odrąbać jej głowę lecz raczej pomóc. Tak czy inaczej, nie ufała nikomu kto nie był elfem.
               - Bo nie mamy już nic do stracenia, bo wszystko nam zabrano, bo dh'oine to podłe ścierwa, które zagarnęły nasze ziemie i wymordowały naszą młodzież, bo chcemy zemsty – mówiła z coraz to większą irytacją w głosie. – Dosyć tego. Dostałeś odpowiedź, więc oddaj Cedrica albo poleci czyjaś głowa... – dodała, sięgając dłonią do rękojeści miecza.
               - Warto stracić taką piękną główkę dla półżywego elfa?
               - Dopiero co mówiłeś, że nie chcesz pomóc Roche'owi, a teraz straszysz mnie śmiercią? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
               - Chyba nie sądzisz, że będę stał bezczynnie i czekał, aż odrąbiesz mi łeb klingą. – Wiedźmin chwycił mocniej elfa, który zaczął wyślizgiwać mu się z rąk.
Przewróciła oczami wzdychając głośno, po czym cofnęła dłoń z rękojeści i dmuchnęła niesforny, kruczoczarny kosmyk opadający jej na czoło.
               - Cedric jest słaby. Prawdę mówiąc na wpół żywy i nie wiadomo czy przeżyje kolejną dobę więc zdecyduj się, do cholery, czego ty chcesz? Jego ratunku czy śmierci? – zapytała nerwowym tonem.
               - Nie chcę jego śmierci, ale nie chcę również swojej. Zdaję sobie sprawę z tego, co się dzieje na zewnątrz, miejscowa straż słabnie, a kiedy polegną wszyscy zostanę tu jedynym, niesłusznym przedstawicielem dh'oine, których tak nienawidzicie.
               - Zgadza się, Vatt'ghern – przytaknęła – co więc proponujesz?
               - Roche chce zabić Iorwetha, a Iorweth Roche'a, ja natomiast chciałbym wyjechać żywy z tego ginącego miasteczka. Nie mam zamiaru mieszać się w ich wojnę, przyjechałem tu tylko po czarodziejkę.
               - Triss Merigold?
Wiedźmin zmarszczył brwi.
               - Tak, ale jej tu nie ma, wyjechała w stronę Vattweir. Chcę bezpiecznie wyruszyć za nią, nie nękany przez Scoia'tael.
               - Jeśli to, co mówisz jest prawdą... – Rhena zamyśliła się, nie spuszczając wzroku z rozmówcy.
              - Nie mam powodu by kłamać. Jeśli cię zabiję i postanowię uciec sądzę, że nie wyjdę z tego żywy.
              - Dobrze sądzisz. Ale nie myśl, że boję się śmierci, ta suka zaglądała mi w oczy już kilka razy i wcale nie była taka przerażająca. – Zrobiła krok do przodu, patrząc na Riva z kamiennym wyrazem twarzy.
Geralt bywał czasami porywczy, ale rzadko dawał się ogłupić. Szybko wykalkulował, że stojąca przed nim elfka nie jest zwykłym popychadłem Iorwetha i, że nie lubi gdy inni nią dyrygują. Sama wyglądała raczej na kogoś, kto dyryguje innymi...
              - Kim ty w ogóle jesteś? – zapytał.
Na jej twarz wstąpił ledwo widoczny uśmiech.
              - Rhena aep Elervir zwana Loa'then. Dowódca najbardziej krwiożerczych komand spod Zerrikani, składających się głównie z elfek. Elfy również są, ale nie tak licznie jak moje śliczne dziewczyny – powiedziała dumnie.
Wiedźmin szybko skojarzył sobie jej przydomek, nie kryjąc zaskoczenia. Skoro sama Loa'then była tutaj, zrozumiał, że Scoia'tael szykowały coś dużego.
              - Więc, jeśli to co mówię jest prawdą, to? – zapytał, cytując jej słowa.
Czarnowłosa podeszła do niego, po czym wyrwała mu pręt z ręki i wcisnęła go między ogniwa przy kajdanach. Zacisnęła zęby i szarpnęła mocno, na co przerdzewiały łańcuch zerwał się gwałtownie, wypuszczając rękę omdlałego elfa. Geralt chwycił mocno szatyna, nie pozwalając mu upaść.
              - Kiedy tu skończymy, zmierzamy pod Vattweir. Wynieś stąd Cedrica i zaczekaj na nas przy stadninie z końmi, tej przy wjeździe do miasta... Nie zawiedź nas. Dobrze ci radzę.

                                                                                                                                                                                                      

Aen SeidheOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz