Minął kolejny, ciężki tydzień odkąd komanda Rheny wyruszyły w kierunku Vattweir. Watażka z północy, musiał przejąć dowództwo nad Wiewiórkami spod Zerrikani gdyż czarnowłosej było ciężko nawet myśleć w stanie, w jakim się znajdowała. Starość zaczęła przejmować całkowitą kontrolę nad jej ciałem, pozwalając jej jedynie odpoczywać w ramionach Iorwetha, który miał ostatnio sporo czasu na przemyślenia. Nie mógł wymazać z głowy sceny z namiotu, jej łez i tej przeklętej bezsilności, która go wtedy ogarnęła. Obiecał sobie wtedy, że wymyśli coś, cokolwiek by pomóc elfce i zrobi to, zanim dojadą na miejsce. I wymyślił. Coś zupełnie irracjonalnego, coś co wydawało się kompletnie nierealne i cholernie mocno śmierdziało ułudą. Lecz była to jedyna rzecz spośród kilkunastu innych, jaka mogła się powieść, reszta pomysłów wydawała się być przy tym tak cholernie niepoważna, że od razu wykluczył je z głowy. Z ciężkim westchnieniem wstał od ogniska i ruszył w kierunku Amher, która rozmawiała właśnie z Alrinem. Wiedział, że nie spodoba im się to, co postanowił, jednak nie było już odwrotu, nawet jeśli istniał tylko cień szansy, że plan się powiedzie. Kiedy elfy go zobaczyły, od razu ucięły swą konwersację.
- Co się dzieje, Iorweth? – Amher ani trochę nie przypadł do gustu wyraz twarzy watażki. Nie wiedziała czemu, ale miała przeczucie, że już zdecydował się na coś szalonego.
- Za tymi górami jest Dol Blathanna – zaczął spokojnym tonem, kierując swój kamienny wzrok wprost na elfkę. – Jeśli wyruszę teraz...
- Co takiego? – Siostra Rheny od razu weszła w zdanie elfowi, domyślając się co wymyślił. – To szaleństwo i samobójstwo. Dolina Kwiatów jest miejscem cholernie nieprzyjaznym dla Wiewiórek, przecież sam o tym wspominałeś i to zaraz jak przyjechaliście z Rheną pod Zerrikanię!
- Nie przypominam sobie, bym pytał cię o zdanie. Wciąż tu dowodzę i już postanowiłem – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Jedynie sama Stokrotka z Dolin może nam teraz pomóc.
- Nie możesz poprosić Franceski Findabair o pomoc, nie wpuszczą cię za obrzeża tego piekielnego państewka, a już tym bardziej nie pozwolą porozmawiać z księżną! Na dodatek możesz zginąć, a wtedy wszystko trafi szlag! – dodała, czując, że puszczają jej nerwy. Od zawsze była uparta i postanowiła przekonać Iorwetha za wszelką cenę.
- Więc co twoim zdaniem powinienem zrobić? Spocząć na laurach i czekać na cud? – zapytał, choć wcale nie czekał na odpowiedź. Zwyczajnie nie chciał jej usłyszeć. – Rhena umiera, a czas, który jej pozostał jest cholernie cenny. Nie mam zamiaru go zmarnować, więc pogódź się z tym, że wyruszam natychmiast, jak tylko wydam wam dalsze rozkazy.
- Ty i moja siostra, planowaliście ruszyć na Dol Blathanna, chcieliście obalić rządy Franceski, a teraz mówisz mi, że chcesz prosić ją o pomoc? Jak ty to widzisz, Iorweth? Ta stara elfica wyczuje cię na kilometr! Postradałeś zmysły? Odpuść i daj nam pomyśleć, może znajdziemy jakieś rozwiązanie!
Watażka przez krótką chwilę przyglądał się Amher, która wydawała się nie być zbyt przekonana do swoich słów.
- Sama nie wierzysz w to, co mówisz – podsumował krótko, zakańczając dyskusję, której nie miał zamiaru kontynuować. Decyzja została podjęta i nic nie było w stanie jej zmienić. Musiał spróbować... Dla niej, dla elfów, dla swojego spokoju, którego nigdy by nie zaznał, gdyby nie podjął się tej próby.
- Ale...
- Skończyliśmy! – przerwał elfce, zanim zdążyła dodać cokolwiek. – Wybierz pięciu najlepszych Scoia'tael, którzy zostaną tu z tobą i Rheną. Alrin zabierze resztę i poprowadzi ich w kierunku Vattweir wyznaczonym szlakiem.
- Dlaczego nie chcesz mnie wysłuchać?! – Amher podniosła głos, zupełnie nie rozumiejąc postawy Iorwetha. Nie chciała, by właśnie teraz zostawiał Rhenę samą, bo był to czas, kiedy najbardziej go potrzebowała. Co jeśli już więcej się nie spotkają, nie zdążą się pożegnać? Przecież istniało ogromne prawdopodobieństwo, że właśnie tak się stanie.
- Wydaje ci się, że mamy inny wybór? – syknął ze stanowczością w głosie. – Czego nie rozumiesz? Że Vattweir nie jest usiane czarodziejkami, które mogłyby nam pomóc? Że nie wiemy ile czasu tak naprawdę zostało twojej siostrze? Nie chcę tego robić, nie chcę jej zostawiać, ale muszę, bo jeśli chociaż nie spróbuję, to nigdy się nie dowiem czy mogłem ją uratować! – warknął, z coraz większą złością w głosie. - W ciągu ostatniego tygodnia przebudzała się tylko po to, by napić się wody, niewiele nawet jadła w tym czasie, myślisz, że za kolejny tydzień będzie lepiej? Mam pomysł na to jak przekonać Franceskę, lecz jeśli odmówi, zapewniam cię, że równie srogo to odpokutuje. A teraz dosyć. Moja decyzja jest ostateczna, więc przestań się unosić i pozwól mi działać – dodał kategorycznym tonem. – Jesteśmy na północy, Amher, tu nie ma czasu na sentymenty, które jedynie przeszkadzają w dążeniu do celu. Jeśli się ich nie wyzbędziesz, szybko pozbędziesz się głowy. – Ostatni raz spojrzał na elfkę, która miała nieprzenikniony wyraz twarzy. Widać było, że nadal nie jest przekonana co do pomysłu, ale nie miała żadnych kontrargumentów, by przeciwstawić się watażce. – Zbierz Wiewiórki i zrób to, o co cię proszę. Jeśli nie wrócę po wschodzie słońca, ruszajcie beze mnie – dodał na odchodne i spojrzał w kierunku śpiącej Rheny, by wyryć sobie jej obraz w pamięci. Enid aen Gleanna, której Iorweth tak bardzo nienawidził za wszystko, co zrobiła swojej własnej rasie, marionetka samego cesarza Nilfgaardu, wydawała się być teraz jedyną szansą na odratowanie Rheny... I ta wizja niemożliwie go przerażała.
***
Wieczór w obozie pod Vattweir, zapowiadał się całkiem spokojnie, chodź ciągłe siedzenie na rzyci, potwornie drażniło Adris, która koniecznie chciała już się ruszyć z tego miejsca. Fakt, że dochodzenie do siebie po tym całym koszmarze było wbrew pozorom dość przyjemne, gdyż Ciaran nie odstępował jej na krok, jednak blondynka nie należała do tego rodzaju elfek, która kochała nic nierobienie. Chciała znaleźć tamtego sukinsyna i odrąbać mu łeb klingą, za to, co zrobił jej, Tharlenowi i Ele'yasowi. I miała zamiar to zrobić bez żadnych skrupułów.
- O czym myślisz? – Głos Ciarana wyrwał ją z zamyślenia.
Lekko wyswobodziła się z ramion elfa i spojrzała na niego, uśmiechając się niepewnie.
- O tym, by Iorweth, z Rheną i jej komandami wrócił już do obozu. I o tym, że chętnie bym się stąd ruszyła i poszukała tamtego parszywca, przez którego jest tyle problemów – powiedziała, po czym westchnęła i znów wtuliła się w adiutanta, przyglądając się płomieniom tańczącym w ognisku.
- Wiesz, że musimy czekać. Nie mamy wyjścia, poza tym, za niedługo powinni się zjawić.
- Boję się, Ciaran... - Adris zadrżała lekko, mocno wtulając się w ukochanego elfa. Tak, kochała go i dopiero kiedy zobaczyła śmierć przed oczami, potrafiła się do tego przyznać przed samą sobą. Żałowała, że tak późno.
- Czego się boisz, Enid? – Pogładził ją dłonią po włosach, zaciągając się ich zapachem. Czas kiedy się nią zajmował, zleciał mu bardzo szybko i choć truchlał o jej kruche życie, nie odstępował jej na krok. Nikomu innemu nie pozwalał się nią zajmować, a teraz, kiedy miał ją w końcu przy sobie, nie potrafił się nią nacieszyć. Czuł, że w końcu jest tu, gdzie być powinien. Przy niej.
- Że Iorweth wróci sam... - Głos elfki wyrwał go z zamyślenia. – Że jeśli Rhena jednak się zjawi, przeżyje kolejną życiową tragedię... Że nie damy sobie rady i nigdy nie znajdziemy swojego miejsca – mówiła. Mimo że znali się cały szmat czasu, dopiero teraz uczyła się z nim rozmawiać, jak nigdy wcześniej.
- Nie ty jedna masz takie obawy. Wszyscy tutaj zastanawiamy się co będzie dalej i jak potoczą się nasze losy. Musimy być dobrej myśli i wierzyć w to, że nam się uda, inaczej nie wolno nam myśleć. Bo gdybyśmy tak myśleli, nigdy by nas tu nie było. – Pocałował ją w czoło, a ciepło jakie przeszło przez jej ciało, popchało ją do czegoś więcej. Uniosła głowę znacznie wyżej i kiedy napotkała jego usta, wpiła się w nie czule, delektując się tą chwilą błogości. Tylko ich chwilą.
- Wiesz, od razu poczułam się lepiej... - mruknęła, przysuwając dłoń do jego policzka. – Przy tobie nie może być inaczej – dodała, spoglądając prosto w jego oczy, by znów wpić się w jego wargi i pogłębić ten czuły pocałunek sprzed chwili.
- Ciaran! Szybko! – Nagle głos jasnowłosej Azy przerwał elfom delektowanie się sobą.
- Co się dzieje? – Adiutant niechętnie przerwał tą cudowną chwilę, patrząc na Azę z wyrzutem. Adris również wydawała się być niezadowolona.
- Musiałaś przyjść akurat w takim momencie? – zapytała, nie kryjąc irytacji.
- Cedric miał kolejną wizję, kazał zawołać Ciarana jak najszybciej!
Blondynka w jednej sekundzie wstała na nogi, starając się nie nadwyrężać ramienia i spojrzała na Azę pytającym wzrokiem. Tuż za nią podniósł się sam adiutant.
- Co to za wizja? Co widział? – zapytał wyraźnie zniecierpliwiony. Wyglądało na to, że stało się coś poważnego.
- Nie chciał powiedzieć, kazał po ciebie posłać, tyle wiem. Alia została z nim w namiocie, bo nie wyglądał najlepiej po tym, co zobaczył.
- Idziemy – ponagliła Adris, która w jednej chwili chwyciła adiutanta za rękę. Miała bardzo złe przeczucia.
***
Gdyby ktoś miesiąc temu powiedział Roche'owi, że wyruszy do Cidaris wraz z niedoszłym hrabią, który ukrywa się pod dźwięcznym pseudonimem jakiejś ozdobnej roślinki, nie dość, że by go wyśmiał, to jeszcze wysłałby go na leczenie do jakiegoś dobrego znachora. Teraz jednak, Dowódca Niebieskich Pasów był skory uwierzyć w nie takie rzeczy. Jakiś czas temu polował na elfy, a dziś jechał na spotkanie z czarodziejką samego króla Ethaina, która była czysto krwistą elfką. Ironia losu? Być może, ale Roche nie był głupi. Doskonale wiedział, że czasami trzeba było odłożyć nienawiść na bok i zwyczajnie zapomnieć o tym, co się robi. Trzeba było iść na ustępstwa, szczególnie jeżeli właśnie tego chciał sam król.
Droga do serca Cidaris zaczęła dłużyć się niemiłosiernie, zaraz po tym jak Vernon i Jaskier przekroczyli kazamatowe mury Gors Velen. Ciężko było opuścić to piękne, bogate miasto, które zachwycało widokami, wielkim targowiskiem i zamtuzem o bardzo trafionej nazwie „Pod Rozpiętym Gorsetem". Trubadurowi, najciężej było opuścić ten ostatni przybytek. Żegnał go z wielkim żalem, choć miał wielką nadzieję, że szybko załatwią rozmowę z Aryaną i jeszcze raz zagoszczą w tym pięknym miejscu cielesnej uciechy, w drodze powrotnej. Miał również nadzieję, że kiedy będą już w Caelf, uda mu się spotkać z hrabianką Virginią i odebrać jedno z dwóch życzeń, o jakie prosił kiedyś dżina, ale z racji, że rychło szlag nie trafił trubadura Valdo Marxa, szybko przestał się łudzić, że i hrabianka da mu to, czego nie dała nikomu. Szczególnie, że sam Roche nie był skory do robienia sobie dłuższych postojów, które według niego, jedynie opóźniały dotarcie do celu.
Zmrok zapadał dosyć szybko. Bazar Morski, przy porcie w Cidaris zdążył już opustoszeć, jednak uliczki urokliwej stolicy, którymi przemieszczała się dwójka kompanów, wciąż tętniły życiem. Bardowi to piękne miasteczko przypominało trochę Toussaint, tylko w trochę mniejszej, niewiele uboższej wersji. Przyjemna muzyka przygrywająca gdzieś z głównego rynku, wesoły chichot bawiących się ludzi, pozbawionych tego wieczoru wszelkich trosk i zmartwień, wprawił Jaskra w nostalgiczny nastrój. Na chwilę odpłynął do czasów, kiedy to gościł na królewskim dworze tej bajkowej krainy. On i jego zacna kompania. Odpłynął myślami do uczty, na której każdy z nich bawił się jak król. Geralt w towarzystwie zielonookiej Fringilli Vigo, która od początku miała chętkę na wiedźmina. Regis czarujący arystokrację swą wiedzą na temat wszelakiego rodzaju wąpierzy, strzyg i upiorów. Angouleme, opowiadająca sprośne anegdoty, otoczona sporą gromadką młodych rycerzy, którzy nadskakiwali wokół niej zupełnie jakby była prawdziwą arystokratką. Cahir, zachwycający swymi opowieściami baronówny, wpatrzone w niego jak w ósmy cud świata. I Milva. Baron de Trastamara szybko znalazł z nią wspólny temat, choć na początku wydawać by się mogło, że łuczniczka skruszy na swój talerz cały chleb, jaki miała w zasięgu ręki. Ach, cóż to były za czasy! Żałował, że od wyjazdu całej kompanii z Toussaint, wszystko diametralnie się zmieniło. Żałował, że już nigdy nie spotka tego oczytanego wampira, tej klnącej dziewki chcącej założyć burdel, doskonałej łuczniczki, która z ćwierć setki potrafiła ustrzelić wiewióra i Nilfgaardczyka, który uparcie twierdził, że Nilfgaardczykiem nie jest. Takiej zgranej hałastry, jak ta, nigdy więcej nie poniesie ziemia. Uśmiechnął się pod nosem i spojrzał przed siebie, przypominając sobie o innym pozytywnym aspekcie przebywania w pałacu Beuclair. No cóż, nawet do samej Anny Henrietty, Jaskier czuł swoisty sentyment. I choć na szczęście, Anarietty tu nie było, musiał przyznać, że czasem tęskniło mu się za Łasiczką i jej kapryśnym charakterkiem.
- Stać. Kto jedzie? – Z kontemplacji wyrwał go niski, lekko ochrypły głos strażnika. Bard przeniósł na niego spojrzenie, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że wraz ze swym małomównym kompanem, stoją pod bramą prowadzącą prosto na królewski zamek.
- Dowódca Królewskich Oddziałów Specjalnych Temerii, Vernon Roche – przedstawił się temerczyk. – A to mój towarzysz...
- Wicehrabia Julian Alfred Pankratz de Lettenhove. – W zdanie wtrącił się trubadur. - Dobry przyjaciel króla Ethaina – dodał, dość wyniosłym głosem, spoglądając na stojącego przed nimi mężczyznę z wyższością. Roche spojrzał na Jaskra z kamiennym wyrazem twarzy, nie zdradzając się z rozbawieniem, jakie chętnie ukazałby całemu światu po tym... Jakże wybitnym przedstawieniu. Wyjął zza pasa zwój z królewską pieczęcią i podał go strażnikowi, który zaraz po przeczytaniu wiadomości pokraśniał, wybałuszył oczy i odwrócił się na pięcie, kierując się ku potężnej drewnianej bramie, uderzając w nią pięścią dokładnie trzy razy.
- Wicehrabia de Lettenhove i dowódca Temerskich Oddziałów Specjalnych! – zaanonsował, na co wielkie wrota od razu stanęły przed nimi otworem.
- Brawo. – Roche uderzył konia piętami, na co zwierzę ruszyło z miejsca. – Myślałeś, że wpuszczą nas na gębę?
- Wszyscy mnie tu znają, byłem pewien, że wystarczy się przedstawić. Nie patrz tak na mnie, król Ethain, naprawdę jest moim dobrym przyjacielem. – Obruszył się bard. Na jego twarzy od razu zagościło niezadowolenie.
- Masz w zwyczaju dużo gadać, Jaskier. Czasami z sensem, czasami zupełnie bez. Cholera cię wie, co tam sobie wybajdurzyłeś.
Trubadur zgromił wzrokiem swego kompana, po czym nadął się jak świński pęcherz i pognał konia przez dziedziniec. Roche uśmiechnął się pod nosem. Jak na prawdziwego hrabiego przystało, Jaskier również nie znał się na żartach.
***
Aryana Varnel aep Aredhela, stała przy oknie swej komnaty, skąd roztaczał się widok na piękne wody wielkiego morza, skąpanego w świetle gwiazd i ledwo widocznej tarczy księżyca. Palce u dłoni, które miała splecione ze sobą, spoczywały na luźnym materiale jej ciemnoczerwonej sukni, której kilkunastocentymetrowy tren rozciągał się po podłodze tuż za jej smukłą sylwetką. Jej długie, prawie białe jak śnieg włosy, starannie wyszczotkowane, opadały kaskadami na ramiona i plecy, połyskując lekko w świetle świec, bijącym z wysokiego kandelabru. Kiedy rozległo się pukanie, nawet nie drgnęła. Oblizała wolno wargi, nie odrywając wzroku od mrocznych wód, a kąciki jej ust uniosły się ledwo widocznie.
- Wpuść gości Abelardzie i zostaw nas samych – powiedziała ze spokojem, doskonale zdając sobie sprawę, kim byli ów goście, zapowiadani już od długiego tygodnia.
Szambelan bez słowa dostosował się do życzenia elfiej czarodziejki, po czym zniknął za ciężkimi drzwiami, które zamknęły się z charakterystycznym trzaskiem.
Roche spojrzał na Jaskra, który wpatrywał się w sylwetkę Aryany niepewnym wzrokiem. Nie było teraz czasu, by zapytać go, co takiego zwojował tym razem, lecz nagle przeszło mu przez myśl, że w przypadku chutliwego trubadura mogło chodzić tylko i wyłącznie o jedno. Szybko przekonał się, iż ma stuprocentową rację, kiedy tylko elfka odwróciła się w ich stronę i ruszyła przez komnatę powolnym krokiem. Była piękna, miała pełne wargi, duże oczy i gładką, alabastrową cerę, bez nawet jednej zmarszczki i nawet taki zatwardziały samotnik jak on, musiał przed sobą przyznać, że zrobiła na nim wrażenie. Szła z gracją i lekkością, bezszelestnie stawiając stopy po betonowej posadzce, a przyjazny uśmiech jaki w jednej chwili zagościł na jej twarzy, sprawił, że nawet Jaskier nieco się rozluźnił, zupełnie jakby zeszło z niego całe powietrze. Dowódca Niebieskich Pasów od razu to wyłapał, zgadując, że nie na takie powitanie liczył jego kompan.
- Witam w moich skromnych progach. – Uśmiechnęła się szerzej i wyciągnęła dłoń na powitanie, strasznie ciekawa odzewu ze strony Temerczyka, o którym słyszała już niejedno. Nigdy nie wyrabiała sobie zdania na podstawie plotek, jednak była świadoma, iż w każdej z nich jest ziarno prawdy. Podobnie było z hrabią de Lettenhove, któremu dała czystą kartę, mimo niepochlebnych opinii krążących na jego temat i choć szybko pożałowała, że wzięła go za lepszego człowieka, niż mówiły plotki, to i tak zawsze postępowała tak samo. Każdy miał u niej szansę zrobić dobre pierwsze wrażenie. Szybko przekonała się, że w przypadku dowódcy Królewskich Oddziałów Specjalnych była to dobra decyzja.
- Pani. – Roche uchwycił jej drobne palce, świadomy tego, że jeśli od wejścia zachowa się jak knur, ani trochę nie ułatwi to współpracy, a król wścieknie się nie na żarty, jeśli szansa na pomoc ze strony tej czarodziejki przejdzie mu koło nosa. Skłonił się lekko i patrząc prosto w ciemne oczy Aryany, ucałował jej dłoń. – To zaszczyt cię poznać – dodał, na chwilę nie odrywając od niej spojrzenia.
Jaskier spojrzał na Vernona w taki sposób, iż wydawać by się mogło, że zobaczył ducha. Stał tam zupełnie osłupiały i zastanawiał się, czy przypadkiem nikt nie podmienił Temerczyka w drodze do Cidaris.
- Witaj Aryano – odezwał się, posyłając elfce jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów. – Rad jestem, że znów mogę cię zobaczyć – dodał szczerze. Kobieta o takiej urodzie, niewątpliwie cieszyła jego wiecznie nienasycone spojrzenie.
- Mi również jest miło gościć tu kogoś, o kim tyle się słyszy – powiedziała melodyjnym głosem, który wciąż brzmiał bardzo przyjaźnie. Słynny Dowódca Niebieskich Pasów wywarł na niej bardzo pozytywne wrażenie. Być może nawet zbyt pozytywne? Oderwała oczy od twarzy Roche'a i przeniosła wzrok na Jaskra, a jej uśmiech pobladł nieznacznie. – I ciebie również, hrabio. Wybacz, że nie dodam do tych słów nic miłego. Sam rozumiesz.
Bard w zupełnym milczeniu skinął lekko głową, na znak, że rozumie i choć jego uśmiech również pobladł, nie pokazał nawet ociupinkę, że uraził go niezaprzeczalny fakt, iż jego urok w tym przypadku nie zadziałał, jak zwykle miał to w zwyczaju.
- Jesteśmy niezmiernie wdzięczni pani, że zgodziłaś się przyjąć nas o tak późnej porze. Sprawa jest niezwykle pilna i nie cierpiąca zwłoki. Sama wiesz, jak bardzo niecierpliwy bywa król. – Roche znów odezwał się w taki sposób, że przez myśl trubadura po raz kolejny przeszła ta przeklęta podmiana w drodze do Cidaris.
- W istocie, król Foltest potrafi być wyjątkowo niecierpliwy, ale to dobry władca. – Gestem ręki zaprosiła swych gości w głąb komnaty i zwiewnym krokiem udała się w stronę foteli. – Z władzą radzi sobie wyśmienicie, choć nie z wszystkimi jego decyzjami się zgadzam – dodała, po czym usiadła na miękkiej kanapie stojącej naprzeciwko. – Usiądźcie panowie. Jak mniemam, zapewne jesteście zmęczeni podróżą. Wasze komnaty są już przygotowane, więc dzisiaj nie będziemy prowadzić dyskusji zbyt długo. Niemniej, chciałabym się dowiedzieć z czym do mnie przychodzicie? – zapytała, zakładając nogę na nogę.
Roche usiadł w fotelu, wyłapując wzrokiem, jak zgrabne palce elfki lądują na kolanie uwypuklonym pod lejącym materiałem sukni. Jaskier również coś wyłapał i bynajmniej nie był to ten drobny gest ze strony Aryany, a spojrzenie swojego towarzysza. Czyżby mu się wydawało?
- Chodzi o Lożę Czarodziejek – odpowiedział z powagą Vernon. – Nie wiem czy słyszałaś pani o tym, że są poszukiwane listami gończymi. Król pragnie je odnaleźć na własną rękę, zanim zrobią to jego sojusznicy z północy.
Magiczka zamyśliła się na krótką chwilę, przenosząc swój wzrok wprost na palące się w kandelabrze świece. Wyprostowała się jak struna, a jej drobne palce oderwały się od kolana i przeczesały włosy, które niesfornie zsunęły się z jej ramienia.
- No więc się doigrały – podsumowała krótko, ponownie pogrążając się w zamyśleniu. Wstała nagle i znów splatając swe dłonie ze sobą, ruszyła w kierunku okna. Roche przesunął wzrokiem po jej smukłej sylwetce, a Jaskier przesunął wzrokiem po twarzy kompana. Cholera, nie przewidziało mu się! – W jaki sposób miałaby wyglądać moja pomoc? – zapytała, przechodząc od razu do rzeczy i spojrzała na swego rozmówcę.
- Chcielibyśmy zlokalizować miejsca pobytu czarodziejek. Król zdaje sobie sprawę, że nie jest to rzeczą łatwą, jednak skory jest dać odpowiednią ilość czasu na zgromadzenie wszelkich ingrediencji potrzebnych do wykonania czarów. Skory jest również do dania czasu do namysłu względem twej pomocy, jeśli trzeba. – Temerczyk przez cały ten czas nie spuszczał wzroku z elfki, co było dla barda niesłychanie intrygującą zagadką.
- Ile mam czasu na zastanowienie?
- Król nie powiedział wprost, ale sama rozumiesz pani, że nie powinno to trwać zbyt długo.
- Rozumiem. – Przytaknęła z lekkim uśmiechem. – No dobrze. Szczegóły omówimy jutro, ale myślę, że jeśli chodzi jedynie o zlokalizowanie czarodziejek z Loży, mogę już teraz powiedzieć, że pomogę. Potrzebne mi jednak będą rzeczy należące do konkretnych kobiet, których poszukujecie. Jak mniemam, są wśród nich takie, które król chciałby odnaleźć niezwłocznie?
- Dokładnie tak. – Roche potwierdził jedynie odpowiedź na pytanie Aryany. – Najważniejsze dla króla jest odnalezienie Triss Merigold z Mariboru, oraz Keiry Metz z Carreras. Obie służyły Temerii i obie, w odpowiednich sobie odstępach czasu, ją zawiodły - dodał, postanawiając nie wspominać przy Jaskrze, jaką rolę naprawdę odgrywa w tym wszystkim panna Merigold. - Król nie ma szczęścia do czarodziejek, a w naszej ostatniej rozmowie wyraził ogromny żal z powodu braku zaufania do twoich rad względem Fercarta. Dlatego też zdecydował, by zwrócić się do ciebie o pomoc, pani, zwyczajnie nie chce już popełniać tych samych błędów.
- Twój król, to mądry człowiek. Cieszę się również, że uczy się na własnych błędach. Kiedy będę mogła dostać rzeczy obydwu czarodziejek? – Elfka spojrzała na Dowódcę Niebieskich Pasów pytającym wzrokiem. – Zakładam, iż Temerski wywiad już zajął się tą sprawą?
- Oczywiście. Moi ludzie powinni już niedługo zjawić się z czymś, co należało do Keiry Metz, odkryli jej kryjówkę w Dorian, niestety, nie udało im się jej pojmać, ktoś musiał ją ostrzec. Jeśli chodzi o Triss Merigold, jeszcze przed wyjazdem zdobyłem coś, co należało do czarodziejki.
Aryana przytaknęła ruchem głowy i znów się zamyśliła. Wprawdzie była pewna, że pomoże Foltestowi w odnalezieniu czarodziejek z Loży, jednak zastanawiało ją, co takiego się stało, że prawda wyszła w końcu na jaw? Była pewna, że musiało się stać coś bardzo poważnego, skoro te przebiegłe guślarki zostały w końcu zdemaskowane i była wręcz pewna, że stoi za tym mężczyzna, który siedzi na jednym z foteli w jej komnacie. Doskonale wiedziała kim jest znany w królestwach północy Vernon Roche i do czego jest zdolny. Znała fakty i przez całą rozmowę doskonale pamiętała o tym, że ten człowiek walczy z jej pobratymcami, którzy chowają się po lasach, słyszała także o tym, że był odpowiedzialny za pacyfikację Mahakamskich wzgórz. Tak czy inaczej, nie miała do niego żalu za to, co robił, bo był patriotą z krwi i kości, który dla swojego króla i kraju, był w stanie zrobić wszystko bez wyjątku, nawet jeśli osobiście nie pałał nienawiścią do innych ras. Rozumiała go jak nikt inny, bo sama była bardzo poważnie związana z Cidaris oraz królem Ethainem i zrobiłaby wszystko dla tego małego państewka, mimo że stąd nie pochodziła. Poza tym żyła na tym świecie zbyt długo, by przeoczyć fakt, że bardzo wiele wysiłku kosztowało Temerczyka bycie uprzejmym i miłym w stosunku do jej osoby. Zdążyła się już dowiedzieć, jak bardzo cierpki i ordynarny potrafi być i mimo wszystko nadzwyczaj schlebiał jej fakt, że potrafił powściągnąć przy niej swój porywczy charakter. Która kobieta nie lubiła, kiedy od czasu do czasu nadskakiwali jej silni mężczyźni? W takich momentach nie była ważna przynależność rasowa. Sam Roche okazał się być na tyle mądrym człowiekiem, by nie wymuszać na niej niczego siłą, choć momentami miała wrażenie, że dobro kraju, to nie był jedyny powód, dla którego się tak zachowywał. Ten mężczyzna należał do tego gatunku ludzi, którzy zawsze w swym działaniu mieli jakiś cel. Westchnęła cicho i wolnym krokiem ruszyła w kierunku swych rozmówców, przystając naprzeciwko foteli.
- Dobrze więc. Jak wspomniałam już wcześniej, jutro omówimy szczegóły, a teraz panowie wybaczą. – Znów splotła palce u swych dłoni. - Miałam dziś wyjątkowo intensywny dzień i chciałabym odpocząć. Wam również należy się solidny odpoczynek. Abelard wskaże wam komnaty.
Jaskier wraz z Vernonem od razu podnieśli się z siedzeń.
- W takim razie, nie będziemy więcej przeszkadzać – odezwał się trubadur. Przez cały ten czas, bacznie obserwował Temerczyka i elfkę, między którymi, według jego mniemania, coś się ewidentnie działo, a on miał zamiar odkryć co.
- Proszę nas wezwać niezwłocznie, gdy tylko będziemy potrzebni. A teraz życzymy dobrej nocy. – Roche skinął lekko głową, a na jego twarzy pojawił się niewielki uśmiech, który w tej samej chwili został odwzajemniony przez Aryanę. Bard również się uśmiechnął, co Temerski Dowódca od razu wyłapał. Nie miał jednak pojęcia dlaczego jego kompan szczerzy się, jakby właśnie odkrył największy sekret tego świata. – Wychodzimy. – Złapał Jaskra za ramię i niezwłocznie skierował się z nim do wyjścia.
Elfka obserwowała, jak mężczyźni znikają za ciężkimi drzwiami, które jak zawsze zamknęły się z tym samym, charakterystycznym trzaskiem. Jeszcze przez chwilę nasłuchiwała kroków niosących się po korytarzu, a kiedy ustały, od razu skierowała się do części sypialnianej. Współpraca z samym Vernonem Roche'em zapowiadała się de facto intrygująco.
CZYTASZ
Aen Seidhe
FanfictionKiedy pojawia się nadzieja na życie bez ucisku, Iorweth bez zastanowienia decyduje się na pomoc Saskii zwanej Smokobójczynią, w obronie Vergen. Wiedząc, że ma niewiele czasu zanim wojska Henselta przekroczą Pontar, postanawia rozesłać wiadomość o pr...