Część 3

363 19 3
                                    


                 Odgłosy walki toczącej się na zewnątrz, stawały się coraz głośniejsze. Klingi uderzały o siebie z impetem, a przestraszone konie, rżały tak głośno, że momentami zagłuszały dźwięk uderzających o siebie mieczy. Adris włożyła wszystkie siły jakie tylko jej pozostały, by wspiąć się do zakratowanego okna, mając nadzieję, że nie przekreśli w ten sposób ostatniej szansy na wydostanie się z tej dziury. Śliskie cegły znacznie utrudniały wdrapywanie się po ścianie, na dodatek ramię wciąż dawało o sobie znać. Wiedziała, że musi walczyć, nie mogła się przecież poddać, choćby wojujący gdzieś tam na górze okazali się tylko zwykłymi rzezimieszkami. To była jej jedyna i ostatnia szansa na wolność, musiała zaryzykować. Wspinała się coraz wyżej, choć szło jej to bardzo wolno. W duchu modliła się, by choć jedni z tych, którzy walczyli na zewnątrz okazali się pomocni.
                - Chędożone kurwie syny! – Głośny ryk Ciarana, przebijający się przez całą mieszaninę dźwięków sprawił, że elfka zatrzymała się na chwilę, jakby chciała się upewnić, że znów się nie przesłyszała. Brzęk klingi, która uderzyła siarczyście o drugą klingę, wybił ją z konsternacji. To musiał być ten chutliwy elf! Przesunęła nogę na wystającą cegłę, kiedy nagle poczuła, że grunt obsuwa jej się spod stóp. Pisnęła, w ostatniej chwili chwytając się przerdzewiałej kraty, lecz ten pisk szybko przerodził się w krzyk, gdyż zawisła na ręce, która łączyła się z rannym ramieniem. Zaczęła oddychać płytko, czując jak ból przejmuje kontrolę nad jej ciałem. W jednej chwili obraz rozmył jej się przed oczami.
              - Jasny szlag... - jęknęła w niemocy, próbując znaleźć pod stopami cokolwiek na czym mogłaby się wesprzeć.
Otworzyła oczy biorąc kilka głębokich wdechów i spojrzała w dół, czując jak wciąż wiruje jej w głowie. Szybko zdała sobie sprawę, że jeśli teraz odpuści, upadek będzie cholernie bolesny. Podciągnęła się, czując jak ramię rwie wściekle, po czym zaparła nogę na śliskiej cegle i chwyciła się stalowego pręta drugą ręką. Jej siły malały z każdą chwilą, stopy ślizgały się na omszonych cegłach, a ona nie miała pojęcia jak długo zdoła się tak utrzymać. Spojrzała przez kraty, starając się skupić swój wzrok na jednym punkcie, lecz jedyne co widziała to cała masa krzaków i drzew, za którą poruszały się jakieś sylwetki.
            - Pomocy! – krzyknęła, na ile jeszcze miała sił w płucach. Nie była pewna czy ktokolwiek ją usłyszał, gdyż odgłosy walki były dosyć głośne. – Pomocy! – powtórzyła, starając się krzyczeć jeszcze głośniej.
Uścisk jej rąk poluzował się lekko. Zacisnęła palce mocniej na prętach, czując jak drżą jej dłonie, a ramię coraz bardziej daje się we znaki. Serce waliło jej jak oszalałe, na samą myśl, że mogłaby tu zostać do końca swojego żywota, które poważnie skróciło się w okolicznościach w jakich się znajdowała. Z gwałtownie blednącą nadzieją patrzyła za kraty, trzymając się ostatkiem sił. Przez myśl przeszło jej nawet by się puścić i zakończyć swoje męki, kiedy nagle, przez gąszcz krzaków, zobaczyła, że ktoś biegnie w jej stronę.
                                                                                                                                                                                                   
***
                                                                                                                                                                                                  
Tamtej nocy, Iorweth nie miał zamiaru spać. Siedział przy ognisku i wciąż dorzucał drwa, by wtulonej w niego Rhenie okrytej kocami, nie było zimno choć przez ułamek sekundy. Amher również siedziała obok i w milczeniu wpatrywała się w żółte języki, które tańczyły wesoło w wysokim płomieniu. Tak po prawdzie, to obydwoje milczeli. Żadne z nich nie odzywało się słowem, choć każde z zupełnie innego powodu. Amher martwiła się o siostrę, ale równie mocno martwiła się o to, że Iorweth nagle może zmienić zdanie i zwyczajnie powie jej, że to wszystko jest bez sensu i że nie ma zamiaru kontynuować tej farsy. Nie odezwał się od kiedy skończyli rozmawiać i nie miała pewności, co kłębi mu się w głowie, a nieprzenikniony wyraz jego twarzy świadczył tylko o tym, że intensywnie o czymś myślał. Być może o tym, czy zwyczajnie dać nogę?
Nie, watażka myślał jedynie o tym, co zrobić, by przedłużyć żywot swej ukochanej. Był na nią wściekły i próbował zrozumieć dlaczego przez całą drogę nie odezwała się słowem, jednak najważniejsze teraz było to, by ją z tego wyciągnąć. Choćby na miesiąc, a potem będzie myślał co dalej. Wszystko inne zeszło na dalszy plan.
                 - Mam rozumieć – odezwał się w końcu, co sprawiło, że Amher od razu na niego spojrzała – że bez czarodziejki nie wiele wskóramy?
                 - Niestety. – Elfka przytaknęła, uśmiechając się blado. – Bez czarów niewiele możemy zrobić. – Ulżyło jej trochę, że jak dotąd watażka z północy nie postąpił tak jak większość, z którymi miała styczność. Bała się, że jak już otworzy usta, to po to, żeby zrezygnować. Czuła, że gdyby to zrobił, Rhenie pękłoby serce.
                 - Na ile starczą zioła? – zapytał, nie odrywając wzroku od ognia.
                 - Ciężko mi powiedzieć, Iorweth. Ona nie powinna się przemęczać, powinna jedynie odpoczywać, nic więcej. Jeśli nie będzie forsować organizmu, zioła będą działać skuteczniej. Ale to nie będzie działać w nieskończoność. – Amher westchnęła ciężko. – Nie wiemy również kiedy się obudzi. Na pewno będzie potwornie słaba, ale jeśli zostaniemy tu dłużej...
                 - Wiem. Do Lyrii mamy dzień drogi, w okolicy mogą być wojska. Nie mamy wyjścia, musimy ruszać dalej, najlepiej wczesnym rankiem. Im szybciej dotrzemy pod Vattweir, tym lepiej. Bliżej miasta będzie łatwiej pomóc twojej siostrze.
Elfka ponownie spojrzała na watażkę, który miał iście kamienny wyraz twarzy. Westchnęła cicho i spuściła wzrok.
                 - Przepraszam cię za to przedstawienie – odezwała się, czując, że jest mu winna przeprosiny. – Przepraszam, że nie zdołałam przekonać Rheny, by wszystko ci powiedziała. Ostrzegałam ją, że tak właśnie będzie, że nie zdąży ci powiedzieć... Bała się, że cię straci. Wiem, że to jej nie usprawiedliwia, ale...
                 - Teraz to nie ma już znaczenia – przerwał jej wypowiedź. W jego głosie dało się wyczuć całą masę emocji, którą jak dotąd skrzętnie ukrywał. – Zostawmy to, Amher. Wyjaśnię to z nią, kiedy się obudzi, a tymczasem powinniśmy się zbierać do dalszej drogi. Chciałbym, by Rhena mogła odpocząć tu jak najdłużej, jednak nie możemy sobie na to pozwolić. Wezwij Alrina i poinformujcie komanda, że z samego rana zbieramy się do wymarszu. Zaniosę Rhenę do namiotu.
                 - Jasne, Lisie. – Amher wsłuchiwała się w jego łagodny, przepełniony ciepłem głos, nie potrafiąc ukryć entuzjazmu w swojej odpowiedzi. Dopiero teraz, kiedy Iorweth dał jej wyraźnie do zrozumienia, że nie ma zamiaru porzucać ani jej siostry, ani wspólnej sprawy, o którą mieli zamiar razem walczyć, poczuła niewysłowioną ulgę. Wstała z trawy i ruszyła w kierunku Wiewiórów z poważnym wyrazem twarzy. W duchu, cieszyła się, jak mała dziewczynka.
                                                                                                                                                                                                 
***
                                                                                                                                                                                                   
Ciaran, Cedric oraz Aza i Alia, nie ustawali w walce z Temerczykami nawet na sekundę. Cała czwórka dawała z siebie wszystko, z całych sił starając się wygrać ten pojedynek. Obaj adiutanci Iorwetha, musieli niechybnie przyznać, że sposób w jaki elfki władały mieczami daleko odbiegał od zwykłej rąbanki. Potrafiły wyczuć przeciwnika i szybko skontrować uderzenie, a i poruszały się z niesamowitą gracją. Zerrikańska szkoła znacznie różniła się od tego, czego uczono się tu, na południu i wydawała się być cholernie skuteczna, gdyż Temerscy żołdacy nie zdołali zbyt długo utrzymać gardy i zaczęli jeden po drugim padać jak muchy.
Geralt, który postanowił nie brać udziału w tym konflikcie, stał w oddali, obserwując całe zajście z iście kamiennym wyrazem twarzy. Nie chciał zabijać Temerczyków, a jeśli całe to przeklęte przedsięwzięcie z Wiewiórkami i ludźmi Roche'a miał dojść do skutku, on sam musiał pozostać czysty, nawet jeśli już dawno wlazł w to bagno po kolana. Miał tylko nadzieję, że tym razem Jaskier niczego nie spartolił. Obawiał się jednak, że to płonne nadzieje. Z ciężkim westchnieniem, zrobił kilka kroków w tył, by jeszcze bardziej schować się za krzewami i nagle usłyszał czyjś krzyk. Jakby wołanie o pomoc? Odwrócił się za siebie, starając się zlokalizować źródło dźwięku i znów usłyszał czyjeś wołanie. Dość słabe wołanie... Czyżby to była zaginiona elfka? Ruszył powoli w kierunku, skąd dobiegał kobiecy głos, lecz momentalnie zatrzymał się w miejscu, gdy zobaczył bardzo starą, podpiwniczoną chałupę, która była zawalona i przykryta stertą gałęzi.
                 - Co tak stoisz, Vatt'ghern? – Ciaran zaszedł wiedźmina od tyłu, zatrzymując się obok niego zdyszany. Nie zdążył nic dodać, bo spojrzał w tym samym kierunku co on. W jednej chwili poderwał się w stronę zawalonej rudery, a Geralt ruszył tuż za nim. Adiutant podbiegł do chaty, starając się jak najszybciej zedrzeć liście i patyki. Siwowłosy wiedźmin od razu ruszył na tyły budynku, szukając wejścia do środka.
                - Adris! Tharlen! Jesteście cali?! – krzyknął, widząc elfkę która kurczowo trzymała się krat. Stopy co chwilę zjeżdżały jej ze śliskich cegieł, przez co utrzymanie równowagi stawało się trudniejsze z każdą sekundą.
                - Ciaran, Gwynbleidd! Błagam, pomóżcie mi, już nie daję rady! – krzyknęła, rozpoznając adiutanta, który przybiegł wraz z Geraltem. Tym razem jej serce pędziło szaleńczo, ale nie ze strachu, a z radości na widok elfa, którego to nie raz, nie dwa, miała serdecznie dość. Teraz marzyła tylko o tym, by znaleźć się w jego ramionach, w bezpiecznym miejscu daleko stąd. Nigdy wcześniej, nie cieszyła się tak bardzo na jego widok.
                - Zaraz was stąd wyciągniemy, trzymajcie się. – Elf nawet na sekundę nie ustawał w odkrywaniu zawalonego budynku, a gałęzie kamuflujące ruderę, w zastraszającym tempie lądowały na powiększającej się stercie.
Geralt dokładnie przeszukał teren wokół zawaliska, jednak nie znalazł nic oprócz gruzów. Zdjęcie desek i kamieni, zajmie im cholernie dużo czasu, którego w zaistniałej sytuacji praktycznie nie mieli. Trzeba było działać wyjątkowo szybko.
               - Wejście jest zawalone, musimy poszukać innej metody – powiedział, biegiem wracając na miejsce. – Gdzie jest reszta? – spojrzał na Ciarana pytającym wzrokiem.
               - Mieli ściągnąć ciała Temerczyków z głównego szlaku, zabrać konie i zaczekać aż po ciebie pójdę. – Adiutant nawet nie spojrzał na swego kompana, cały czas energicznie przerzucając gałęzie. – Nie stój tak, pomóż mi, Gwynbleidd!
               - Tak im nie pomożesz, trzeba zrobić wyrwę w ścianie i ich wydostać – zaoponował Geralt. – Obawiam się, że jeśli walnę znakiem, Aard zwali im wszystko na głowę.
Ciaran rzucił gdzieś w bok uschniętą gałąź, po czym spojrzał na Adris, która resztkami sił trzymała się krat i uśmiechnął się blado do elfki. Miał w głowie istny mętlik, a widok blondynki wyglądającej jak siedem nieszczęść łamał mu serce, choć starał się z całych sił nie dać tego po sobie poznać. Musiał być twardy.
              - Nie mam już nic do stracenia... – Elfka odwzajemniła blady uśmiech. – Tharlen... tym bardziej – dodała, czując jak w oczach zbierają jej się łzy.
              - Bloede arse, nie rozklejaj mi się tu, Adris! – Adiutant przeczesał włosy dłonią, starając się z całych sił nie dać ponieść tego rodzaju emocjom. – Obydwoje musicie się trzymać, znajdziemy sposób żeby was bezpiecznie wydostać!
             - Tharlen nie żyje! – krzyknęła w bezsilności. – I leży tuż nieopodal... Nie chcę już dłużej tkwić w tym miejscu, te ściany, smród, ten cholerny głód, pragnienie i ból w ramieniu... Mam dość tej męki, więc niech Gwynbleidd użyje znaku. Albo mnie wydostaniecie, albo zginę szybką śmiercią pod gruzami, trzeciej opcji nie ma, a obydwa na swój sposób zakończą tą pieprzoną agonię!
Ciaran stał przez chwilę, łapiąc oddech i próbując się otrząsnąć z wiadomości jaka właśnie do niego dotarła. To, czego chciała Adris również było dla niego nie do pomyślenia, bo nie chciał dopuścić do siebie myśli, że właśnie teraz mógłby ją stracić. Spojrzał na wiedźmina, który w trochę mniejszym stopniu okazał zaskoczenie, choć od środka wyglądało to całkiem inaczej. Przywiązał się na swój sposób do tego dzieciaka przez tamte kilkanaście dni wędrówki w stronę Vattweir, a potem w obozie Wiewiórek. Tharlen był porywczy, ale ponad wszystko starał się dbać o swoją umierającą siostrę. Geraltowi w jednej chwili przypomniało się, jak Cedric opowiadał mu historię samej Loa'then, zaraz po tym jak wrócił z miasta po całodniowych poszukiwaniach młodego elfa. Historię pełną bólu i rozczarowania, jakie niosły ze sobą wszystkie odcienie szarości tego parszywego świata.
                  - Działaj, wiedźminie. – Głos Ciarana, szybko wybił siwowłosego z konsternacji. Elf postanowił dać wybór wybrance swego serca. Skoro tego właśnie chciała, musiał uszanować jej decyzję, jaka by nie była, choć nie był do końca pewien co zrobi, jeśli Adris tego nie przeżyje.
Geralt skinął potwierdzająco głową i przesunął się w bok o dobrych parę kroków, chcąc zminimalizować ryzyko zawalenia się stropu. Ostatni raz spojrzał na elfkę, która jakby w odpowiedzi przylgnęła do krat i zamknęła oczy, po czym złożył palce w znak. Kiedy stwierdził, że posiada wystarczającą ilość energii, uderzył w cel jaki sobie obrał. Siła Aardu była tak mocna, że zwaliła kawałek ściany, spychając przy tym sporą część kamuflażu, jaki poczynił zdradziecki szpieg, zanim rozpłynął się w powietrzu. Adiutant, który odsunął się chwilę wcześniej, momentalnie doskoczył do ruin, zanim jeszcze opadł kurz i chwycił blondynkę za zdrową rękę, wciskając się przez wyrwę w murze. Ulżyło mu, że wiedźmin nie starał się walić na oślep i Adris wyszła z tego bez poważniejszych obrażeń, choć nie uniknęła kolejnych otarć i stłuczeń. Gdy tylko pociągnął elfkę na zewnątrz, ściana, na której wisiała, zaczęła się osuwać. Trzymając ukochaną mocno w objęciach, patrzył, jak resztki gruzowiska bezpowrotnie pochłaniają ciało Tharlena. W tamtej chwili, po raz pierwszy w życiu zapragnął śmierci elfa, tak mocno jak śmierci dh'oine.
                                                                                                                                                                                                  
***
                                                                                                                                                                                                  
Król Foltest od dłuższego czasu stał przy oknie i w milczeniu spoglądał na Wyzimę, pogrążającą się w ciemności nastającej nocy. Kiedy granatowy płaszcz przykrył niebieskie sklepienie, a na jego tle zalśniła tarcza księżyca, władca westchnął ciężko i przeszedł przez komnatę, kierując się w stronę stołu, na którym stała karafka wypełniona po brzegi drogim winem prosto z Toussaint. Nalewając sobie trunku aż po same brzegi kielicha, niecierpliwie wyczekiwał na pojawienie się swojego najlepszego człowieka w szeregach – Vernona Roche'a, który podobno miał dla niego wiadomości z pierwszej ręki. Ledwo rozsiadł się wygodnie w ogromnym fotelu z winem w ręku, a w komnacie rozległ się odgłos pukania. Upił łyk wytrawnego trunku, odstawił kieliszek na etażerkę i spojrzał w kierunku, z którego dobiegało ów pukanie.
                    - Wejść – nakazał, czekając aż drzwi staną otworem, a w progu pojawi się Dowódca Niebieskich Pasów.
                    - Panie... - Vernon skinął lekko głową i wszedł do środka. – Wybacz, że cię niepokoję, o tak późnej porze, ale to naprawdę nie może czekać.
                    - Skoro nie może. – Foltest westchnął cicho. – Prawdę mówiąc i tak miałem cię wezwać, jest pewna sprawa, która również nie może, a nawet nie powinna zbyt długo czekać. No, ale zacznij od tego, z czym tu przyszedłeś.
Roche zamknął za sobą ciężkie drzwi i ruszył wolno przez komnatę, w głowie układając sobie wszystko, o czym powiedział mu Jaskier. A było tego dosyć sporo. Rozmawiali z bardem dość długo i dość poważnie, co w przypadku trubadura zdarzało się równie rzadko jak deszcz na pustyni Korath.
                  - Na pewno pamiętasz, panie, jak wspominałem o wiadomości, którą dostałem od pewnego elfa, zajadłego wroga Wiewiórek, który zaproponował mi współpracę. Twierdził, że przysyła go sam król Henselt i w istocie tak było. Ale wracając do właściwego tematu... - Vernon zatrzymał się tuż obok okna, dokładnie tuż obok miejsca, gdzie stał niedawno jego król i zwrócił się w jego stronę. – Dałem mu się wykiwać, jak podpita kurwa na wypłacie. Niepotrzebnie uwierzyłem jego zapewnieniom, bo mój informator doniósł mi dziś, że pod Vattweir nie ma jednego komanda Rheny aep Elervir i dwóch niepełnych komand Iorwetha. Ten skurwysyn ma tam niepełne pięć komand, a jego towarzyszka najprawdopodobniej wraca z kolejnymi pięcioma. Nie wspominając o tym, że siedzą tam wszystkie krasnoludy, które uciekły z Wiewiórkami z kasztelu w Vergen. W trybie natychmiastowym odwołałem wyprawę naszych ludzi w tamte okolice.
Foltest przez całą wypowiedź nie odzywał się słowem. Kiedy Roche skończył mówić, również nie odniósł się do jego gadaniny, w lot pojmując co ma na myśli królewski agent. Sięgnął po wino, po czym opróżnił kielich do samego dna i z hukiem postawił go na blat, od razu podnosząc się z fotela, z którego jeszcze chwilę temu nawet nie myślał wstawać.
                  - Na ile pewna jest ta wiadomość? – zapytał, ruszając wolno w kierunku swego rozmówcy.
Vernon miał świadomość tego, że gdyby król nie oczekiwał konkretnej odpowiedzi, to nawet nie strzępiłby języka. Przez krótką chwilę, zastanowił się nad pytaniem swego władcy, przypominając sobie najistotniejsze szczegóły, o jakich powiedział mu Jaskier. Doskonale zdawał sobie sprawę, że w całej tej sprawie jest sporo nieścisłości.
                 - Na dziewięćdziesiąt procent – odpowiedział, splatając ręce na klatce piersiowej.
                 - A dopiero co kilka dni temu na naradzie z Radowidem i Henseltem, ustalaliśmy co można zrobić w sprawie Loży Czarodziejek – odparł Foltest, z pozoru spokojnym głosem. Splótł ręce za plecami i zatrzymał się obok Vernona, ponownie zatapiając się w widoku Wyzimy, która spała pogrążona w głębokim śnie. – Jebana mać. Ten Kaedweński wieprz łgał mi prosto w oczy o sojuszach, o wspólnej zażyłości w walce z cesarstwem Nilfgaardu. Kurwa, nie puszczę tego płazem – westchnął ciężko i skierował wzrok na Vernona. – A te dziesięć procent?
                 - Jest jedna rzecz, która mocno kłóci mi się z winą samego Henselta w tej sprawie. Dlaczego ten elf jest na usługach Kaedwen i dlaczego postanowił pomóc w odnalezieniu Scoia'tael? Po tym czego się dowiedziałem, nie jestem do końca przekonany czy chodziło jedynie o zemstę. Wszystko wskazuje na spisek króla, jednak wolałbym to sprawdzić, panie. A będę mógł to zrobić, gdy tylko moi ludzie przechwycą dowódczynię spod Zerrikani. Podobno ta dwójka miała ze sobą wiele wspólnego. – Królewski szpieg był tak pewny swoich słów, że władca Temerii nie miał wątpliwości, że właśnie tak będzie.
                - W takim razie, póki co, wstrzymamy się z osądem Henselta. Z samego rana poślę po Velerada. Niech powęszy, a gdzie trzeba, niech wyśle ludzi, jeśli jednak wszystkie informacje się potwierdzą, zrobię im w Kaedwen jebaną jesień nowożytności. – Odwrócił się od okna i ruszył w kierunku etażerki, zabierając z niej pusty kielich. Szybkim krokiem przeszedł przez komnatę, zatrzymując się przy stole gdzie stała karafka z winem.
Dowódca Niebieskich Pasów, powiódł wzrokiem za swoim królem.
                - Jeśli pozwolisz, panie, mogę się tym zająć osobiście – powiedział, patrząc jak ten nalewa sobie trunku. - Velerad ma wiele innych rzeczy na głowie.
                - Nie. Mam dla ciebie inne zadanie, Roche. – Foltest upił solidnego łyka i oparł się o stół. – Chodzi o czarodziejki z Loży. Jak wiesz, odnalezienie ich to w tej chwili priorytet, dopóki nie potwierdzą się informacje na temat Henselta. Na naradzie zgodnie ustaliliśmy, że każdy z nas będzie szukał czarodziejek na własny sposób i do tego jesteś mi w tej chwili potrzebny.
                - Z całym szacunkiem, panie, ale jeśli potwierdzą się informacje na temat króla Kaedwen...
                - Jeśli Henselt ma jakieś plany wobec Temerii, to są to plany długoterminowe i raczej nie zjawi się pod bramą zamku z samego rana wraz ze swymi kurewskimi wojskami. Merigold była moją doradczynią i zasiadała w Radzie Królewskiej, zaraz obok Fercarta z Cidaris. Najpierw zdradził ten kurwi syn, a niedawno zrobiła to czarodziejka!
               - Ale przecież Triss Merigold...
               -  Dosyć! Wiem, co zaraz mi tu wyrecytujesz, ale krew mnie zalewa, Roche, więc zaniechaj dalszej dyskusji i weź się do roboty! – Foltest upił kolejny łyk wina i skierował się z powrotem na fotel.
               - Wybacz, miłościwy panie. – Roche skłonił się lekko w geście przeprosin. – Czym w takim razie mam się zająć?
Król spojrzał na swego rozmówcę krytycznym wzrokiem. Przez chwilę nie mówił nic, jedynie popijając wino w milczeniu.
               - Wiesz kim jest Aryana Varnel aep Aredhela? – zapytał, kiedy odstawił pusty kielich na stół.
               - Białowłosa elfka i magiczka, doradczyni króla Ethaina z Cidaris, uważanego za wielkiego znawcę oraz konesera sztuki i poezji. Gości u niego na dworze od dziesięciu lat, a sam Ethain niechętnie się z nią rozstaje.
               - Niejednokrotnie odradzała mi również współpracę z Fercartem, którego znała osobiście. Jest przeciwniczką wykorzystywania magii w złych celach i z tego, co dowiedział się Velerad, kiedy ty szykowałeś oddział do wymarszu w kierunku Aedirn, jest również zagorzałą przeciwniczką Loży Czarodziejek, do której próbowała zwerbować ją sama Eilhart i na własną rękę szuka Valharu. Chcę, byś przekonał tę elfią babę, by pomogła nam z Lożą i tym cholernym artefaktem, ale o tym drugim, poinformujesz ją dopiero, jeśli się zgodzi na pomoc w sprawie tych przeklętych guślarek. Musimy być wyjątkowo ostrożni, w końcu ważą się losy całej Temerii. Velerad wspominał o tym, że sam Ethain przyjaźni się z niejakim bardem Jaskrem, twoim informatorem, więc zabierz tego bajkopisarza ze sobą, niechże się również na coś przyda.
Pomysł króla mocno zaskoczył Vernona, jednak tym razem postanowił zachować swoją osobistą opinię tylko dla siebie. W końcu nie on tu rządził. 
              - Dobrze, panie, zrobię co w mojej mocy, by ją tu sprowadzić – odpowiedział, nie chcąc nawet myśleć w tej chwili, jak ciężkie będzie to zadanie. Ale przecież dla Temerii był w stanie zrobić wszystko... i nie było mowy o żadnych wyjątkach od reguły.
                                                                                                                                                                                                    
***
                                                                                                                                                                                                         
Rhena obudziła się gdzieś w środku nocy. Tym razem czuła się cholernie źle. Leżała na sienniku z pobladłą twarzą, po raz kolejny doświadczając na własnej skórze, jak to jest, kiedy śmierć znów zaciska łapy na jej kruchym życiu. Głowa dokuczała jej coraz bardziej, a ciało znów odmawiało posłuszeństwa. Była słaba. Tak słaba jak może być stara, schorowana elfka.
Kiedy Iorweth wszedł do namiotu i zobaczył w jakim stanie jest czarnowłosa starał się nie myśleć o tym, że nie zostało zbyt dużo czasu by jej pomóc. Nie wiedział nawet czy dadzą radę dojechać pod Vattweir. To wszystko rozrywało mu serce.
               - Jak się czujesz? – zapytał, przysiadając obok niej. Doskonale znał odpowiedź na swoje pytanie, ale miał cichą nadzieję, że usłyszy coś całkiem innego.
               - Kiepsko... Gorączka i bóle głowy znowu wróciły... – odpowiedziała słabym głosem.
Westchnął cicho i odgarnął kręcone pukle z jej bladych policzków. Pod czarnymi jak węgiel oczami elfki, pojawiły się sińce i drobne zmarszczki, szpecąc jej nieskalaną urodę, jednak dla niego nie było ważne jak bardzo zmieniła ją choroba, w końcu pokochał ją za to, jaka była.
Nie odpowiedział również na to, co usłyszał. Zwyczajnie nie chciał rozmawiać o jej samopoczuciu, choć zdawał sobie sprawę, że w pewnym sensie, właśnie po to tu przyszedł.
               - Pamiętasz naszą pierwszą, poważną rozmowę, jaka miała miejsce jeszcze pod Flotsam? – zapytał, wpatrując się w nią spokojnym wzrokiem.
               - Masz na myśli tą, w której przyszłam się dowiedzieć dlaczego mnie unikasz..? – spytała cicho.
                - Dokładnie tą – przytaknął, gładząc jej policzek zewnętrzną stroną dłoni. – A pamiętasz co mi wtedy powiedziałaś?
                - Jakby to było wczoraj... – Uśmiechnęła się nieznacznie. – Powiedziałam, że szczerość to pierwszy krok do zaufania, a jeśli ktoś wyciąga pomocną rękę, to nie powinno się go traktować z pogardą... Przypomniałam ci również, że jesteśmy bardzo starymi elfami, które wiele przeszły i że nasza współpraca jest bardzo ważna dla młodych pokoleń...
                 - Pamięć jak zwykle cię nie zawodzi. – Przysunął się do niej bliżej, okrywając ją kocem.
                 - Dlaczego to takie ważne...? – Spojrzała na elfa badawczym wzrokiem.
                 - Jestem ciekaw – zaczął, patrząc jej w oczy – ile lat miałaś na myśli, nazywając nas „bardzo starymi elfami"?
Gdyby Rhena mogła zblednąć jeszcze bardziej, to nastąpiłoby to właśnie teraz. Nie wiedziała do czego zmierza Iorweth, ale czuła, że on już wie.
                 - Bardzo starymi... czyli takimi, które widziały i przeżyły w swoim życiu tyle, że już nic nas nie zaskoczy... Przecież znasz definicję starości, jaką określa się takie elfy jak my... Skrzywdzone przez dh'oine, wygnane ze swych ziem, muszące walczyć o swoje, a mimo tego wciąż uciekające przed śmiercią. Nie liczące lat... – zawiesiła na nim wzrok, przepełniony bólem i cierpieniem.
Pamiętał dni, kiedy widywał w jej oczach tańczące ogniki. Te ogniki, dzięki którym napędzał się do działania i te same, które uwodziły go frywolnie. Teraz już ich nie było, a jej spojrzenie nie miało tego samego wyrazu, co kiedyś. Wszystko, co w niej kochał umierało.
                 - Dowiedziałem się ostatnio, że stamtąd skąd pochodzisz... – odezwał się z wyraźnym trudem. – Każdy kwiat róży pamięci wytatuowany na ciele to symbol. Symbol przeżycia połowy wieku... A ty masz tatuaż dokładnie z jedenastoma kwiatami – spojrzał na nią gorzkim wzrokiem.
                 - Iorweth... – zamknęła oczy, powstrzymując łzy. Teraz była już pewna, że on wie wszystko.
                 - Dlaczego mi nie powiedziałaś? – zapytał, odwracając głowę.
                 - Nie mogłam... – mówiła łamiącym się głosem. – Bałam się, że...
                 - Właściwie to nie bardzo rozumiem – przerwał jej wypowiedź. – Czego się bałaś? Że nie będę chciał współpracować z sędziwą elfką czy, że jesteś dla mnie zwyczajnie za stara? – dodał z nerwami, które urosły w nim, w jednej chwili.
                 - Najpierw tego pierwszego... – odpowiedziała, ledwo słyszalnie. – A potem... potem również i tego drugiego. Moje serce cię pokochało i zagłuszyło głos rozumu... Nie chciałam cię stracić. Wybacz mi...
Zacisnął dłoń na kocu czując, jak jego serce krwawi. Był wściekły i rozgoryczony. Chciałby umieć wyłączyć wszystkie emocje i uczucia, by przestało w końcu boleć. Jednak nie potrafił.
                 - Nie wiedziałem co się z tobą dzieje. Bóle głowy, gorączki, osłabienia... Wiem, że nie jestem wylewny w okazywaniu swoich uczuć, ale cały czas się martwiłem, bloede arse. Mówiłaś mi kiedyś o szczerości, a sama nie potrafiłaś być szczera wobec mnie... To najbardziej boli, Rhena – odparł, z powrotem kierując na nią swój wzrok. Wzrok, z którego mogła czytać jak z otwartej księgi.
                 - Wiem, jak się zachowałam i nie usprawiedliwiam tego, ale moje życie jest niewiele warte. Chciałam tylko zrobić coś dla tych wszystkich elfów, które czeka wieczna tułaczka po świecie, by nie musiały więcej uciekać, by nie musiały się więcej bać... – Łzy zaczęły płynąć po jej policzkach. – Liczy się przyszłość Iorweth, za kilka wieków, będziemy tylko wspomnieniem...
                  - Gówno prawda! – Na jej słowa warknął wściekle. – Przyszłość i przyszłość, ciągle słyszę tylko o przyszłości, a gdzie w tym wszystkim jestem ja? Gdzie jest twoja rodzina, komando? Nie pomyślałaś jak będziemy cierpieć kiedy cię stracimy, prawda?! – Wstał gwałtownie i przetarł twarz dłońmi, wzdychając ciężko.
Jeszcze nigdy go takiego nie widziała. Ból i cierpienie rozdzierały go od środka, a wszystkie tłumione do tej pory emocje, eksplodowały z niego, jak lawa z rozgrzanego do czerwoności wulkanu.
                   - Iorweth, błagam....
                   - Jesteś egoistką. Masz aep arse, żal i smutek najbliższych... Masz aep arse mnie! Wiedziałaś, że nie zostało ci wiele czasu, a postanowiłaś się zabawić w ratowanie Aen Seidhe, co tam śmierć, przecież Iorweth wszystko pociągnie do celu! Wszystko tylko po to, by cała ta cholerna przyszłość miała lepiej od nas...
                  - Przestań, proszę cię... – mówiła przez łzy.
                  - Liczy się teraźniejszość, Rhena! – krzyknął, ignorując jej prośbę. – Bez niej przyszłość nie zaistnieje. Kiedy zrozumiesz, że bez ciebie nie dam sobie rady? Że nie będzie żadnej przyszłości dla młodszych pokoleń?!
Jej długie rzęsy były mokre od łez. Płakała tak mocno, że nie widziała nic na oczy. Wiedziała, że on ma rację, ale nie mogła już nic zrobić. Nie mogła ukoić jego bólu, choć bardzo chciała.
                 - Nie zostawiaj mnie, do jasnej cholery... – Usłyszała nagle jego łamiący się głos, tuż obok siebie.
Kiedy objął ją, ocierając łzy z jej twarzy, położyła swą drżącą dłoń na jego chropowatej dłoni, starając się uspokoić. Nie chciała go zostawiać, a jej serce łomotało jak szalone ze strachu przed utratą elfa. Szybko zrozumiała jak on się teraz czuje i nie było to ani trochę przyjemne.
Pocałował ją w czoło i delikatnie oparł podbródek na jej głowie, jeszcze mocniej tuląc ją do siebie. Wydała mu się teraz taka krucha i delikatna. Kochał ją i nie chciał jej stracić. Oddałby wszystko, by znów zobaczyć jak się uśmiecha, zadowolona i pełna życia. Doskonale pamiętał ten wieczór, kiedy patrzył jak tańczyła, zwinnie i lekko jak motyl, którego skrzydła muska letni wietrzyk. Nie mógł zapomnieć tego widoku, bo to właśnie wtedy wydawała mu się najbardziej szczęśliwa. Była u siebie, między swoimi Scoia'tael, a on był przy niej, miała wszystko czego potrzebowała.
Siedzieli w milczeniu, obejmując się nawzajem. On ściskał ją mocno, ona tuliła się ostatkiem sił, jakie jej pozostały. Była jeszcze nadzieja i choć niewielka, Iorweth musiał spróbować. Musiał zrobić co tylko mógł, by wspólna teraźniejszość stała się przyszłością.

Aen SeidheOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz