Część 5

561 22 14
                                    


W karczmie na obrzeżach Vattweir panował dziś spory ruch. Było głośno, gwarno, a piwo lało się strumieniami. Geralt siedział przy stole, ze stoickim spokojem w oczach, choć w środku już taki spokojny nie był. Ludzie kręcili się tu dziś wyjątkowo tłumnie dlatego po słowach barda, wiedźmin zaczął się zastanawiać czy czasem się nie przesłyszał przez cały ten gwar.
                          - Jaskier... Jeżeli to był żart, to wyjątkowo kiepski. Chcesz rozpętać w tym miasteczku koniec świata?
                          - Ależ nic podobnego. Mam plan i chcę pomóc. - Poeta uśmiechnął się dziwacznie. Zupełnie niepodobnie do siebie.
                          - Na jakie szaleństwo chcesz się targnąć i z czego będę musiał cię wyciągać? - Siwowłosy westchnął ciężko.
                          - To żadne szaleństwo Geralt, choć raz uwierz w moje umiejętności!
                          - No dobra... mów, niech stracę.
                          - Pojadę do Temerii i spotkam się z Roche'em. Ba, nawet powiem mu o wszystkim, o czym kazał mi przekazać ten elf.
                          - I to jest ten twój genialny plan? Zrównanie kolejnego miasteczka z ziemią? Czyś ty zmysły postradał Jaskier?
                          - Nie przerywaj mi! - Bard wyciągnął rękę przed siebie, celując palcem wskazującym prosto w twarz przyjaciela. - Wczoraj wieczorem, dowiedziałem się tu w karczmie o bójce dwóch elfów, chłopy siedzące przy stole obok darły swe przepite gęby, kłócąc się o to kto był silniejszy i kto kogo zabił albo i nie.
                          - Nic z tego nie rozumiem. - Wiedźmin westchnął ponownie. - To w końcu ktoś zginął czy nie zginął?
                          - Wydaje mi się, że nie chociaż opinie były podzielone. Tak czy inaczej, mój stary druhu, szybko domyśliłem się, że chodzi o brata tej ślicznej elfki, nie mylę się?
                         - Nie mylisz się. Wczoraj mi zwyczajnie zwiał, cholerny gówniarz.
                         - A widzisz! Długo myślałem o tym co zrobić, aż w końcu wpadłem na niebanalny plan.
                         - Nareszcie konkrety.
                         - Otóż ten elf co się Roche'a uczepił nie przewidział, że nie jestem tylko brzdękającym na lutni grajkiem, co boi się własnego cienia.
                         - Doprawdy? Tego nie wiedziałem.
Jaskier przewrócił oczami na słowa przyjaciela i skinął ręką na karczmarza, by przyniósł piwo.
                         - Dowiedziałem się czegoś.
                         - A mianowicie? - Geralt był coraz bardziej poirytowany bezcelową paplaniną barda.
                         - Kaedwen. Henselt nasłał tu tego chędożonego szpiega.
                         - Kaedwen i elfy... Przecież Henselt nienawidzi wszelkiego rodzaju nieludzi, jesteś pewien, że ten kto ci to powiedział, nie był pod wpływem wódy i fisstechu? I skąd pewność, że Roche wcześniej tego nie sprawdził?
                         - Roche miał swój udział w zdobyciu Doliny Pontaru przez Henselta, przecież dogadał się ze Stennisem w sprawie smokobójczyni. Dziewka trafiła w ręce Temerii, Kaedwen powiększyło się o najbardziej kluczowy teren na północy, a Aedirn ma władcę, którego nikt nie podejrzewa o otrucie niedoszłej królowej Vergen.
                        - Otrucie? - zdziwił się Geralt. - Zaraza. Skąd ty wiesz takie rzeczy?
                        - Mówiłem ci, nie przerywaj! No i kiedy wszystko wydaje się zakończone, a Roche może wrócić do dalszego polowania na Iorwetha, któremu już wystarczająco uprzykrzył życie, sprzątając mu z przed nosa wymarzony dom, Henselt wynajmuje kogoś, kto jeszcze bardziej pokrzyżuje plany nie tylko Wiewiórcom ale i Temerczykom!
                        - Taa... ale to się kupy nie trzyma Jaskier. - Wiedźmin spojrzał na karczmarza, który postawił piwo na blacie. Od razu chwycił za swój kufel i pociągnął sporego łyka. - Ten elf zalatuje Nilfgaardzką gwarą, nikt poza zaginionym Tharlenem nie wie kim jest, a ty mi próbujesz jakiś spisek wmówić? Nie wierzę, że Roche nie wybadałby z kim pracuje, zresztą jakie to ma znaczenie, nawet jeśli Kaedwen go przysłało? Może to zwykły bandzior i wysłano go do pomocy Niebieskim Pasom w odnalezieniu Scoia'tael? Może taka była cena za bezproblemowe zdobycie Vergen? Znalezienie kogoś, kto bez ceregieli wywabi Iorwetha z ukrycia i wystawi go Roche'owi na pożarcie? Nie pomyślałeś o tym?
Bard zamoczył usta w złocistym trunku, wysłuchując ze spokojem słów przyjaciela.
                        - Nie, ale pomyślałem całkiem podobnie, Geralt.
                        - Ech Jaskier, Jaskier... Nawet jeśli masz rację, to co to da, że pomieszasz szyki temu bandziorowi? Gdy wyśpiewasz wszystko w Temerii, w Vattweir rozpęta się piekło na ziemi. Przecież jak Roche dowie się o tym, że Rhena pojechała po swoje pięć komand, on sprowadzi tu dwa razy tyle swoich by wybić Scoia'tael co do ostatniego bojownika.
Przez krótką chwilę poeta siedział w zupełnym zamyśleniu, przyglądając się jak bąbelki powietrza wydostają się na powierzchnię piwa. W pewnym momencie zaczął nawet obracać kufel w palcach.
                        - A czy wspomniałem ci, mój drogi druhu, o jakiej liczbie elfów siedzących pod Vattweir, kazał mi donieść Roche'owi ten... jak go nazwałeś, bandzior?
                        - Nie wspomniałeś. Tylko jakie to ma znaczenie, skoro wszyscy dobrze wiemy ile ich tam... - Uciął nagle wiedźmin, zaczynając rozumieć o co chodzi przyjacielowi. Spojrzał na popijającego piwo barda i przechylił się do przodu, zapierając łokcie na drewnianym blacie. - O jakiej liczbie kazał ci wspomnieć Roche'owi?
                       - O jednym komandzie Rheny i dwóch niepełnych komandach Iorwetha, siedzących w ukryciu pod Vattweir. Rozumiesz teraz Geralt?
Siwowłosy uniósł brwi w geście niedowierzania.
                      - Rozumiem. My wiemy, że w komandach Loa'then i Iorwetha jest razem około dwustu czterdziestu bojowników, nie licząc krasnoludów z Vergen, które kątem pomieszkują u Scoia'tael i stawiam, że ten bandzior również musi to wiedzieć. Nie ma jednak pojęcia, że ty to wszystko również wiesz. Jeśli doniósłbyś Roche'owi, gdzie są Wiewiórki i wspomniałbyś raptem o setce elfów, Niebieskie Pasy zostałyby rozniesione w drobny mak. A to sprytny skurwiel.
                     - Niechybnie trzeba mu to przyznać. Stawiam również, że sam Roche zginąłby z rąk Iorwetha, nie wspominając już o tym, że ten Nilfgaardzki przyjemniaczek mówił coś o zabiciu Rheny. Iorweth zostałby sam, a wielu Wiewiórców poniosłoby śmierć w walce z Temerczykami. Znowu musieliby szukać pomocy by móc odbić Saskię i Vergen, bo ich liczba pewnikiem znacznie by się uszczupliła.
                     - Masz rację, obydwie strony zostałyby skutecznie wykluczone z gry, a Kaedwen byłoby poza podejrzeniem. Tylko o co w tym wszystkim chodzi? Czego może chcieć Henselt, skoro ma już ziemię, którą zdobył minimalnym nakładem sił?
                    - Wydaje mi się, że Roche jest właśnie tym człowiekiem, który będzie potrafił rozwikłać tę zagadkę. Wyruszam jeszcze dzisiaj, muszę być w Temerii jak najszybciej.
                                                                                                                                                                                                     
***
                                                                                                                                                                                                 
Adris przystanęła na wąskiej ścieżce, badawczo rozglądając się dookoła. Gdzieś nieopodal, do uszu elfki dochodziły jakieś dziwne odgłosy, jednakże nie mogła zidentyfikować miejsca skąd pochodzą. Kątem oka spojrzała na Ciarana. Jeszcze przed chwilą całował ją w stercie liści, a teraz stoi tuż obok jakby nigdy nic się nie stało. Westchnęła cicho i ruszyła przed siebie. Była trochę niezadowolona z faktu, że nie odepchnęła adiutanta, ale z drugiej strony, czy naprawdę chciała go wtedy odepchnąć?
                        - Bloede arse... może się przesłyszałam..? - wyszeptała, chcąc zabić niezręczną ciszę, którą raz po raz przerywał szum drzew i świergot ptaków.
                       - Nie, ja też to słyszałem - odpowiedział elf, jeszcze bardziej skupiając się na znalezieniu źródła dźwięku. Starał się mieć oczy dookoła głowy, lecz las był ogromny i nie łatwo było tak po prostu znaleźć sprawcę podejrzanych odgłosów. Na dodatek fakt, że blondynka go nie odepchnęła, ciągle dźwięczał mu w głowie nie pozwalając skoncentrować się na wyznaczonym celu.
Nagle jednak coś zaszeleściło w pobliskich krzakach. Ciaran momentalnie ruszył przed siebie, zostawiając Adris daleko w tyle.
                      - Cholera, gdzie leziesz..? - warknęła, ściszonym tonem.
Nie odpowiedział. Ruszył głęboko w zarośla, przez cały czas trzymając dłoń na rękojeści miecza. Nie zwrócił uwagi nawet na zająca, który przebiegł mu tuż pod nogami.
Gdyby w tamtym momencie spojrzał na zwierzę, zapewne już by nie żył. W ostatniej chwili uchylił się przed grotem strzały, zmierzającej prosto w jego serce. Ledwo to zrobił, a rozległ się krótki krzyk jego towarzyszki. Elfka upadła na ziemię czując, jak jej prawe ramię wręcz pulsuje z bólu.
                      - Cholerny skurwiel! - wrzasnęła wściekle, starając się nie myśleć o tym, że strzała przeszła na wylot. Wiedziała już, z kim mają do czynienia.
Ciaran zaklął pod nosem. Wyciągnął miecz i na moment spojrzał w kierunku elfki, lecz kiedy usłyszał kolejny świst strzały, która musnęła jego włosy, momentalnie odwrócił się za siebie. Już dawno nie był taki wściekły.
                     - Tylko na tyle cię stać?! - ryknął, unosząc głowę.
Przeleciał wzrokiem po koronach drzew, przeklinając w myślach sam siebie, że wcześniej nie uniósł głowy. Na jednej z gałęzi potężnej sosny, dojrzał sylwetkę osobnika, który w ciągu kolejnych sekund zniknął mu z oczu. Nie wiele się zastanawiając, od razu pobiegł w kierunku blondynki.
                     - Adris, trzymaj się, zaraz zabiorę cię do obozu! - Chciał nachylić się nad towarzyszką lecz nagle tuż przed nim wyrósł zakapturzony elf, przykładając mu ostrze zimnej stali prosto do karku.
                     - Twoja przyjaciółeczka pójdzie ze mną... - odezwał się, spoglądając chłodnym wzrokiem w oczy Ciarana.
                     - Po moim trupie...
                     - No cóż, to da się zrobić. Ale osobiście wolałbym zostawić sobie coś na później... Oczywiście jeśli blondyneczka również będzie milczała jak brat Loa'then. Jeśli jednak wyśpiewa mi wszystko, co chcę wiedzieć, to ją wypuszczę.
Adris próbowała wstać lecz elf kopnął ją z powrotem na ziemię. Zawyła z bólu, czując jak strzała przesuwa jej się w ramieniu. Ciaran momentalnie wykorzystał okazję, by odepchnąć przeciwnika i zmusić go do walki. Błyskawicznym machnięciem klingi, rozciął mu część kaptura, sprawiając, że materiał od razu zsunął mu się na plecy.
                     - Lubię widzieć twarz osoby, którą mam zamiar zamordować - uśmiechnął się zuchwale, po czym zamachnął się z impetem.
Wróg z lekkim zaskoczeniem na twarzy odskoczył od adiutanta i sparował kolejne cięcie, od razu nacierając na Wiewióra. Spodziewał się walki, ale nie spodziewał się zajadłości i zupełnego braku strachu ze strony przeciwnika. Pojedynek w bardzo szybkim tempie rozkręcił się wyjątkowo zajadle, a odgłos dźwięczącej stali, uderzanej o siebie raz za razem, odbijał się po lesie głośnym echem.
Elfka patrzyła na całe starcie z lekkim przerażeniem, gdyż bała się, że jej przyjaciel może przypłacić to życiem. Próbowała zrobić cokolwiek, ale ramię bolało ją coraz bardziej, a sącząca się krew wsiąkała w grunt. Czuła jak zaczyna robić jej się słabo.
                     - Zdychaj! - ryknął Ciaran, z coraz większym impetem nacierając na wroga.
Był pewien, że położy go kolejnym ciosem lecz ten nie dawał za wygraną, kontrując każde uderzenie klingi. Przyszedł nawet moment, że elf o nilfgaardzkim akcencie, zaczął mieć przewagę nad adiutantem, lecz wszystko trwało do chwili, w której tuż nad jego głową świsnęła strzała. Odskoczył do tyłu i szybko spojrzał w kierunku drzew, wypatrując kolejnego Wiewióra, lecz nigdzie go nie zauważył. Wtem rozległ się kolejny świst, tym razem z innej strony. Grot przeleciał tuż nad ramieniem adiutanta i z impetem przeorał po palcach przeciwnika, sprawiając, że ten musiał wypuścić miecz z dłoni. Wróg zaklął wściekle i szybko wycofał się w kierunku leżącej na ziemi, półprzytomnej Adris. Ciaran szybko domyślił się, że to sprawka Ele'yasa, który przeczuwał kłopoty i z uporem maniaka ruszył za nim i blondynką. Gdy tylko adiutant zobaczył, że przeciwnik biegnie wprost do elfki, od razu zareagował, rzucając się za nim.
Ukryty między drzewami Wiewiór, gwałtownie wystawił się zza pnia, by dobrze wymierzyć kolejny strzał. Napiął cięciwę lecz nie zdążył wycelować. Wrogi elf przewidział jego ruch, a ostrze wyrzuconego sztyletu, trafiło go prosto w serce.
Ciaran zatrzymał się, kiedy tylko usłyszał przeraźliwy krzyk zawodu swej przyjaciółki i momentalnie spojrzał w kierunku osuwającego się na ziemię szatyna. Wystarczyły sekundy niezdecydowania. Kiedy rozdarty pomiędzy ratowanie Adris, a Ele'yasa adiutant, zdecydował ruszyć na pomoc blondynce, było już za późno. Elfka i napastnik zniknęli pośród drzew, a on został sam. Sam na sam ze śmiercią, która po raz kolejny zebrała swe żniwo.
                                                                                                                                                                                              
***
                                                                                                                                                                                               
Sen Rheny rozpoczął się ciemnością i pustką, która niejednego przyprawiłby o szybsze bicie serca. Potem było już tylko gorzej.
Złowieszczy chichot tuż za plecami. Pod stopami zatęchła ziemia, a przed oczami długi, ciągnący się bez końca korytarz. Elfka szła wolno przed siebie, nie mając pojęcia co za chwilę zobaczy.
                      - To koniec... - Do jej uszu doszedł słaby, kobiecy głos. Przyspieszyła kroku.
                      - Nie wolno nam się poddawać... Nie damy się zabić! - Kolejny kobiecy głos, lecz tym razem bardziej wyraźny.
Zaczęła biec. Wiedziała, że gdzieś w pobliżu musi być miejsce, z którego dochodzi rozmowa. Nie pomyliła się za wiele, gdyż nagle korytarz się skończył, a jej oczom ukazała się więzienna cela. Cela pełna kobiet zakutych w kajdany.
                       - Nie mamy sił by się przeciwstawić. Nie damy rady się bronić z dwimerytem na dłoniach, ta walka nie ma sensu Filippo! - Rhena spojrzała na rudowłosą siedzącą pod ścianą, od razu rozpoznając w niej nie kogo innego jak samą Triss Merigold. Twarz czarodziejki nie wyglądała już tak świeżo i promiennie jak kiedyś, a ogromny siniak ozdabiał jej podbite oko.
Elfka rozejrzała się po pomieszczeniu. Wszystkie kobiety wyglądały jakby ktoś je brutalnie przesłuchiwał. Jedna z nich, o jasnych włosach leżała na brudnej ziemi, w kałuży pełnej krwi. Wydawała się być martwa.
                      - Ona ma rację... - Stojąca pod przeciwną ścianą czarodziejka, odwróciła się w kierunku pozostałych. - Ta walka jest już skończona. Przegrałyśmy.
Szpiczaste uszy, ciepły głos i te sarnie oczy, niezmienne mimo szpecących twarz siniaków. Rhena szybko zrozumiała, że patrzy na samą Francescę Findabair.
Chciała podejść bliżej, lecz nagle obraz się rozmył, a przed nią znów pojawił się długi korytarz. Przez chwilę stała jak wryta, nie mając zielonego pojęcia, co tak właściwie się działo. Czuła jak serce wali jej tak mocno, że odbija się od żeber. Niepewnie porozglądała się dookoła i ruszyła przed siebie, wyjątkowo ostrożnie stawiając każdy, kolejny krok. Nie minęła chwila, jak usłyszała odgłosy walki. Spojrzała w rozjaśniający się korytarz, zastanawiając się czy powinna tam pójść. Szybko jednak pobiegła w kierunku światła.
                       - Do boju Niebieskie Pasy! - Doszło do jej uszu, gdzieś z oddali.
Tym razem, gdy obraz znów stał się wyraźny, ujrzała ogromne pole bitwy. Starając się ogarnąć rozumem to, co właśnie zobaczyła, zaczęła błądzić wzrokiem za donośnym, kobiecym głosem, który przed chwilą miała okazję usłyszeć. Kiedy jednak znalazła krótkowłosą blondynkę, zagrzewającą swoich do walki, na chwilę zupełnie zdębiała. Tuż obok niej, ramię w ramię, walczył Iorweth, a między Królewskimi Oddziałami Specjalnymi Temerii, dojrzała też innych Scoia'tael. Wszyscy wyglądali na potwornie zmęczonych tym starciem, a wróg w postaci nieznanych jej żołnierzy, nieustannie zbierał swe żniwa.
                      - Pomścimy naszego dowódcę! - krzyknęła ta sama kobieta. - Zapłacicie krwią za śmierć Roche'a!
Kiedy tylko ruszyła do ataku, wprost na nią natarł elf, który z impetem przebił ją włócznią, spoglądając jej prosto w oczy. Rhena aż wzdrygnęła, gdy zobaczyła z jaką bezwzględnością i niezakłamanym brakiem człowieczeństwa elf odziany w ciężką zbroję, odbiera kolejne życie. Szybko odwróciła głowę, nerwowo rozglądając się po pobojowisku. Gdzieś w oddali zobaczyła Cedrica, który bronił się ostatkami sił, nieopodal niego walczył Ciaran, oraz Aza i Alia z jej komanda. Nigdzie nie widziała jednak Adris, Amher oraz Tharlena i Ele'yasa, których próbowała wypatrzeć między krasnoludami również walczącymi z wrogim wojskiem, więc zaczęła z przerażeniem rozglądać się po ziemi, która gęsto ścieliła się trupami. Zrobiła kilka kroków w przód, gdy nagle, tuż przed nią przebiegł siwowłosy wiedźmin, z rozmachem rzucając się na wrogiego elfa. Cofnęła się, z coraz większą dezorientacją i przestrachem, oglądając to, co działo się na jej oczach. Znów tuż za sobą usłyszała złowieszczy chichot. Elf niespodziewanie dźgnął Geralta, który w jednej chwili padł na kolana, chwytając się za brzuch.
                      - Gwynbleidd! - usłyszała ryk Iorwetha.
Watażka bez chwili zastanowienia rzucił się na pomoc wiedźminowi. Nie dał rady. Jakiś żołnierz zaszedł go od tyłu i przebił go na wylot ostrą klingą, zanim ten dobiegł do wiedźmina. Pod Rheną momentalnie ugięły się kolana. Chciała obudzić się z tego strasznego snu, ale nie mogła, gdyż jakaś siła wciąż kazała jej oglądać całe to makabryczne zajście. Odwróciła się za siebie, chcąc uciec jak najdalej stąd, kiedy nagle tuż przed nią wyrósł wrogi elf, a jego rosła postać, którą tak dobrze zapamiętała z przeszłości, sprawiła, że elfka pisnęła ze strachu.
                      - Będziesz następna Lo'athen... - Złowieszczy chichot, po raz kolejny rozległ się za jej plecami, a nieludzki wyraz twarzy Theviusa, w jednej sekundzie zmienił się w kościste oblicze śmierci...
Czarnowłosa krzyknęła z przerażeniem i usiadła na łóżku, zlana zimnym potem. Oddech miała nierówny, serce pod gardłem, a przez jej ciało przeszedł niewyobrażalnie chłodny dreszcz. Chwyciła się za ramiona, starając się uspokoić i odruchowo skierowała wzrok na watażkę, który obudził się kilka chwil wcześniej, słysząc jak Rhena miota się we śnie. Siedział obok na łóżku i patrzył na nią wyjątkowo poważnie, choć w jego spojrzeniu czaił się również niepokój.
                      - Co się stało? - zapytał, odgarniając włosy z twarzy ukochanej.
                      - Sen... Miałam zły sen... - odpowiedziała, biorąc głęboki wdech.
Westchnął ciężko, objął elfkę ramieniem i pocałował w skroń, tuląc ją do swego ciała.
                      - Dasz radę zasnąć?
Przylgnęła do jego torsu i zamknęła oczy, zaciągając się jego zapachem.
                      - Myślę, że tak. Rano wyruszamy pod Vattweir, powinnam odpocząć najwięcej jak się da. Przed nami długa i ciężka droga - odpowiedziała cicho.
Jednak przed jej oczami wciąż przewijały się obrazy, które zobaczyła we śnie. Wiedziała, że nie prędko o nich zapomni.
                                                                                                                                                                                                   
***
                                                                                                                                                                                                   
                     - Może jednak usiądziesz, Cedric? - Zoltan patrzył jak elf nerwowo krąży obok ogniska.                      - Szkoda butów, a i dziurę w ziemi wydepczesz.
                     - Nie mogę usiąść. Coś się dzieje, a ja nie mam pojęcia co takiego. Tutejszy las jest niespokojny, krasnoludzie - odpowiedział szatyn, starając się jakoś wyciszyć lecz głosy wręcz dźwięczące w jego głowie, skutecznie mu to uniemożliwiały.
                     - Napiłbyś się z nami, a nie dreptał jak opętany i podeszwy w dobrych butach ścierał - dodał Yarpen, pociągając sporego łyka bimbru prosto z butelki. - Nie znam nikogo żywego, kto w ten sposób rozwiązałby swoje problemy.
Zoltan klepnął przyjaciela w łyse czoło z otwartej ręki i pokręcił głową w niedowierzaniu na jego słowa.
                     - To najgorsza rada jaką w życiu słyszałem. A przynajmniej w przypadku tego elfa.
Zigrin już miał się odgryźć, kiedy nagle zauważył jak do obozu wchodzi zdyszany adiutant, niosąc na rękach martwego przyjaciela. Wokół niego od razu zrobiło się zamieszanie.
Zoltan spojrzał w kierunku Cedrica, który stał jak zamurowany, przyglądając się idącemu w jego kierunku elfowi. Kiedy ten zatrzymał się przed nim, szatyn z nieukrywanym żalem spojrzał na zimnego trupa, jakim był teraz jeden z jego dobrych przyjaciół.
                     - Co się stało Ciaran..? - zapytał cicho.
                     - An'givare. Ja i Adris spotkaliśmy go w lesie.
                     - Mówiłem Ele'yasowi, żeby został... - Cedric z bezsilnością w głosie przyglądał się martwemu przyjacielowi. - Wysłałeś Adris po wiedźmina..? Powinien jak najszybciej się tu zjawić, musimy zacząć działać, musimy coś zrobić, nie możemy wciąż trwać w tej bezsilności.
Adiutant opuścił wzrok, wciąż karcąc się w myślach za to, co spotkało elfkę.
                     - Adris została ranna. Ten przeklęty elf zabrał ją ze sobą, a to tylko i wyłącznie moja wina.
                     - Niedobrze, kurwancka mać - odezwał się Yarpen.
                     - Łagodnie powiedziane - dodał Zoltan.
                     - Jedno czego jestem teraz pewien to, że ma Tharlena i na pewno zna waszą dowódczynię. - Ciaran spojrzał w kierunku Azy i Alii przyglądającym się z oddali całemu zajściu. Oczy reszty zgromadzonych, również kierowały się w kierunku elfek.
                     - Żadna z nas nie ma pojęcia o kim tak dokładnie mowa. - Aza niepewnie ruszyła w kierunku Ciarana, ciągnąc za sobą koleżankę. - Jesteśmy w komandzie Loa'then od niecałych czterech miesięcy. Nawet Tharlen niewiele wspominał na temat tego elfa.
                     - Niewiele... ale coś na pewno wspomniał - syknął z nerwami adiutant. - Zacznijcie gadać!
                    - Co chcesz usłyszeć?! - warknęła do niego Alia. - Że Tharlen podejrzewał kim jest ten elf? Że sposób w jaki działa, wydał mu się bardzo znajomy? Że przypuszczał, że to były kochaś naszej dowódczyni? Że chce dokończyć to, co nie udało mu się w przeszłości? Nic więcej nie wiemy! Tą część przeszłości Loa'then znają tylko ci, którzy widzieli ją na własne oczy.
                   - Dosyć! Kłócenie się i szukanie winnych nic nie wniesie do tej rozmowy - wtrącił Cedric. - Teraz, kiedy niejasności w niektórych sprawach zostały rozwiane, trzeba znaleźć wiedźmina. Przejmuję dowodzenie na czas nieobecności Iorwetha i ogłaszam wam, że czas na domysły i gdybania już minął. Przyszedł już czas by zacząć działać.

Aen SeidheOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz