Część 2

363 21 16
                                    



                  Minęło prawie dwa tygodnie od wyjazdu komand Loa'then spod elfiej osady nieopodal Zerrikani. Kiedy Wiewiórki przeprawiły się przez bramę Solveigi, ruszyły przez Dol Angrę, kierując się wzdłuż gór ognistych. To była jedyna droga, przez którą mogły przejechać bezpiecznie, choć dla Rheny było jasne, że nie da się przemknąć pod Vattweir zupełnie niezauważonym dla ludzkich oczu. Wiedziała, że mogą spotkać po drodze Lyryjskie i Aedirńskie wojska, patrolujące lasy przynależne do tych państw, dlatego co kilka kilometrów wysyłała dwuosobowe patrole, które sprawdzały przejezdność szlaku. Podróż mogła się przez to przeciągnąć o kilka dni, ale czarnowłosa musiała mieć pewność, że spotkają się z jak najmniejszą liczbą przeszkód. Przeprowadzając taką ilość elfów do całkiem innego miejsca, nie można było ryzykować.
                - Czysto, można przejechać bez problemów, sor'ca – powiedziała Amher, zatrzymując konia tuż obok siostry. Alrin, który wyruszył na zwiad wraz elfką, przytaknął skinieniem na jej słowa.
               - Dobrze. W takim razie przekażcie informację reszcie i ruszamy dalej. Niedługo przekroczymy Jarugę, musimy być ostrożniejsi. – Rhena czuła się źle, ale wciąż trzymała się w siodle z kamienną twarzą.
               - Zróbmy sobie postój, sor'ca. Nabierzemy sił, a jutro z rana nadgonimy spory odcinek drogi. – Amher wiedziała, że jej siostra zachowuje pozory i nie była ani trochę zadowolona, że zgrywa twardą przed Iorwethem, zamiast dawno powiedzieć mu o wszystkim.
               - Przejedźmy jeszcze kilka kilometrów, konie dadzą radę. Rozbijemy się blisko rzeki, damy zwierzętom odpocząć, najeść się, napoić. Jutro z rana będą miały więcej sił, by przebrnąć całodniowy marsz.
               - Rhena ma rację – przytaknął Iorweth. – Jest jeszcze widno, więc nie ma co marnować zbędnego czasu. Do rzeki nie jest daleko.
Amher spojrzała na siostrę. Po bladej twarzy elfki, szybko wywnioskowała, że ta powinna odpocząć. Wiedziała jednak, że Rhena jest uparta i nie odpuści.
              - Dobrze, skoro tak chcecie. – Przytaknęła i wraz z Alrinem, pognali konie w głąb orszaku.
Watażka szybko wyczuł, że coś jest na rzeczy i równie szybko zaczął żałować, iż nie wyciągnął tych informacji, zanim ruszyli w drogę. Czarnowłosa od razu zauważyła, że się zamyślił, więc uśmiechnęła się do niego, by rozgonić wszelkie wątpliwości, jakie nim targały. Postanowiła jednak, że nie będzie trzymać go w dłuższej niepewności i w końcu wyjawi mu swój sekret. Ale to wieczorem, kiedy rozbiją obóz.
               - Jedźmy – powiedziała, po czym cmoknęła dwa razy, by jej klacz ruszyła z miejsca.
                                                                                                                                                                                          
***
                                                                                                                                                                                                   
Tamtego dnia pogoda wyjątkowo sprzyjała poszukiwaniom, lecz mimo że słońce świeciło wysoko na niebie, nikt z obozu Wiewiórek, nie robił sobie zbyt wielkiej nadziei na znalezienie uprowadzonych elfów. Od czasu zniknięcia Adris, po szpiczastouchym szpiclu Roche'a również nie było śladu. Wydawać by się mogło, że rozpłynął się w powietrzu, jednak ani Scoia'tael, ani krasnoludy pomieszkujące w obozie, nie ustawały w poszukiwaniach. Szukało się jednak coraz ciężej. Liczba miejsc w jakich tajemniczy elf mógł ukryć ich przyjaciół, kurczyła się w zastraszającym tempie.
               - To kompletnie bez sensu, przeszukaliśmy już wszystko w okolicach Vattweir, nigdzie nie ma śladu po Adris i Tharlenie. – Aza spojrzała na Alię, zrezygnowanym wzrokiem. Obie szły tuż za wiedźminem, z którym w ostatnim tygodniu przeszukiwały okolicę. – Zdołałam się już nawet nauczyć jak się wysadza gniazda nekkerów, oraz pooglądać wnętrzności ghuli czy zgnilców, a nie udało nam się znaleźć choć najmniejszej wskazówki dotyczącej tej dwójki.
               - Skurwiel wiedział, gdzie ma ich ukryć. – Alia przetarła nos dłonią, rozglądając się dookoła. – Ale nie mógł ich wyprowadzić tak cholernie daleko, to niemożliwe.
               - Polemizowałbym z tym stwierdzeniem – mruknął, jak dotąd milczący Geralt, który nie odzywał się całą drogę. – Ten cały elf mocno się postarał, by zadać nam trudu. Wiedział, że będziemy ich szukać.
              - No nie wiem, Vatt'ghern. – Aza przyspieszyła kroku, bacznie rozglądając się dookoła. – W okolicy nie ma żadnych starych piwnic, pozostałości po kasztelach, opuszczonych chłopskich chat, same skały, drzewa, krzaki i cała masa potworów. Co tu dużo mówić? Stawiam, że sobie z nas zakpił, a Adris i Tharlena wywiózł gdzieś daleko i zabił. Po takim czasie, pewnie liście i trawa wszystko przykryły i raczej niczego już nie znajdziemy.
Siwowłosy już miał odpowiedzieć na to sceptyczne podejście do sprawy poszukiwań, kiedy nagle zatrzymał się, stopując tym samym obydwie elfki. Nadstawił uszu i spojrzał w kierunku głównej ścieżki, oddalonej od nich o kilkadziesiąt metrów.
              - Co się dzieje? – Alia, zrobiła krok w przód, przystając obok wiedźmina i spojrzała w tym samym kierunku co on. W przeciwieństwie do Geralta, mogła się tylko domyślać co go rozproszyło.
             - Kilku mężczyzn podąża konno głównym traktem – powiedział, wciąż skupiając się na podsłuchiwaniu. – To nie chłopi, ani miastowi, bo rozmawiają o jakiejś... przeprawie? – Srogo się zdziwił, słysząc szczątki rozmowy. Nagle odwrócił się w kierunku swoich towarzyszek i zmarszczył czoło. – Ci ludzie wspomnieli coś o waszej dowódczyni.
Aza spojrzała na Alię, po czym obie przeniosły wzrok na wiedźmina.
             - Jakim cudem? – zapytała, z niedowierzaniem. – Rhena jest daleko stąd, poza tym nikt jej nie zna w tej okolicy. Może się przesłyszałeś?
             - Nie. Rozmawiali o przeprawie w kierunku Gór Ognistych i o komandach podążających w kierunku Vattweir. Którędy poszedł Ciaran z Cedriciem?
             - Na wschód, nieopodal głównego szlaku. Co się dzieje, Vatt'ghern, nie trzymaj nas w niepewności! – Alia w jednej chwili zdenerwowała się po odpowiedzi, którą usłyszała.
             - To Temerczycy i na pewno nie są tu bez powodu. Chodźmy, trzeba ostrzec naszych i to jak najszybciej.
                                                                                                                                                                                                 
***
                                                                                                                                                                                                    
Roche miał na głowie całą masę spraw, którą musiał załatwić przed kolejnym wyjazdem z Temerii, dlatego minęło kilka dni zanim w końcu ustalił spotkanie z Jaskrem, siedzącym w Wyzimie. Bard cały czas powtarzał sobie wszystko, by nie zapomnieć niczego istotnego, lecz to czekanie, z głową pełną informacji, zaczynało mu powoli ciążyć. Dowódca Niebieskich Pasów znikał na długie godziny, jak nie zajmując się jakimiś pilnymi sprawami dla króla, to sprawdzając czy w szeregach Królewskich Oddziałów Specjalnych wszystko gra. Jaskier umilał sobie czas graniem w Nowym i Starym Narakorcie, popijaniem piwa i jak zwykle podrywaniem dziewek. Zauważył również, że po wszelkich karczmach i zajazdach, jakie odwiedził w drodze do Wyzimy, porozwieszane były plakaty, na których widniały twarze poszukiwanych czarodziejek. Nie były to jednak przypadkowe czarodziejki, a członkinie Loży. Co się stało, że ich za ich głowy płacą tak wiele orenów? Czyżby Roche spełnił swoje obietnice? Koniecznie musiał się dowiedzieć.
Tamtego wieczoru, kiedy w końcu spotkał się z Vernonem, lało jak z cebra. Siedział w Nowym Narakorcie, który o tej porze wręcz tętnił życiem i obserwował klientów, co rusz spoglądając na szyby, po których spływały krople deszczu.
                  - Wybacz, że tyle to trwało. – Z zamyślenia wybił go znajomy głos. – Ale musiałem dopiąć wszystko na ostatni guzik.
Bard spojrzał na Roche'a, który usiadł naprzeciwko i westchnął ciężko. Twarz tutejszego dowódcy wyglądała na potwornie zmęczoną, lecz owe zmęczenie nie było jedyną rzeczą, jaka wykwitała na jego obliczu.
                 - Rozumiem. Znaczy się, nie do końca, ale powiedzmy, że rozumiem. No bo nie rozumiem jednak, jak można tyle zwlekać z rozmową, informacje są bardzo ważne i...
                 - Już o wszystkim wiem, Jaskier. – Vernon, rozsiadł się wygodnie na krześle i skinął ręką na dziewkę obsługującą klientelę. – Dwa mocne piwa.
                 - Co... co takiego? – Jaskier patrzył na rozmówcę z niedowierzaniem.
                 - Dostałem list z informacjami dotyczącymi komand Iorwetha, oraz przedzierających się w kierunku Vattweir komand Rheny aep Elervir. Dlatego przygotowuję się do wymarszu i zbieram wszelkie siły, by wyciąć te przeklęte elfy co do jednego. Wyruszamy z rana, a póki co, czas na coś mocnego.
                 - Ale...
                 - Nie martw się, wszystko już załatwione. – Roche spojrzał na zgrabną oberżystkę, stawiającą na stole dwa pełne kufle i skinął głową w podziękowaniu za szybkie obsłużenie. - Dostałem również informację, jaką trasą podążają Scoia'tael, oraz wiadomość o stanie zdrowia tej całej Loa'then. Podobno jest poważnie chora, nie mylę się?
                 - Co takiego..? - Bard wybałuszył oczy, kiedy usłyszał ostatnie słowa. – Ale... ale...
                 - Moi ludzie wyruszyli kilka dni temu by przechwycić elfkę. – Vernon napił się piwa, a na jego twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu. Dopiero teraz Jaskier zrozumiał co obok zmęczenia wykwitło na obliczu zajadłego dowódcy, który cholernie palił się do tego zadania. – Przyda nam się kilka istotnych informacji, zanim rozniesiemy Wiewiórki w drobny mak. Nareszcie pozbędę się tego plugastwa, a Iorwetha dobiję osobiście.
                 - Zaczekaj. – Bardowi w końcu udało się dojść do słowa. – A co z...
                 - Lożą? – Roche pociągnął sporego łyka piwa.
                 - Czy ty przypadkiem nie czytasz mi w myślach?
                 - Loża jest skończona i póki co, tyle musi ci wystarczyć. Pij, Jaskier, procenty ci uciekają.
Jaskier znów westchnął i również chwycił za kufel, doskonale zdając sobie sprawę, że nic więcej nie wyciągnie.
                 - W takim razie... wypijmy za powodzenie sprawy – odrzekł ze zrezygnowaniem, unosząc szklanicę pełną ciemnego trunku, którą lekko stuknął o szklanicę rozmówcy. – Choć nie podoba mi się to, co wspomniałeś o Rhenie. Wiedz, że ani trochę mi się to nie podoba. Ni ociupinkę.
                 - Jaskier... Czy ja cię muszę zawsze ciągnąć za język? – Vernon odstawił piwo i opadł plecami na oparcie krzesła. Nie podobało mu się to, co mamrotał pod nosem jego informator.
                 - Musimy o czymś porozmawiać, a potem... Potem, myślę, że zmienisz zdanie.
Zaciekawienie szybko zastąpiło uśmiech, który momentalnie zszedł z twarzy dowódcy. Czyżby jednak było coś, o czym mu nie doniesiono? A może zwyczajnie coś mu umknęło?
                 - Tu jest wszystko, czarne na białym – powiedział, wyciągając z kieszeni list, który podał bardowi. – Właśnie tą wiadomość dostałem zanim się zjawiłeś. Ale chętnie posłucham, co jeszcze masz mi do powiedzenia.
Jaskier w pośpiechu otworzył kopertę i wyciągnął ze środka niewielki kawałek pergaminu. Z każdym przeczytam słowem, na jego twarzy pojawiał się coraz szerszy uśmieszek. Roche kompletnie tego nie rozumiał, ale postanowił poczekać, aż bard sam mu wyjaśni do czego tak szczerzy zęby.
               - Możesz wyrzucić te informacje do śmieci. – Jaskier zgniótł pergamin w ręce i rzucił zwitek na blat.
               - Cholera, co ty robisz? Dostałem to od...
               - Od elfa, którego spotkałeś w Vattweir. Wiem to, mnie też nagabywał. Mam wrażenie, że był wręcz pewien, że jestem twoim szpiegiem i nienawidzę elfów, dlatego przekazał mi tą samą wiadomość, którą wysłał tobie. – Bard chwycił za kufel z piwem i pociągnął sporego łyka. – Ale jest jeszcze druga wersja tych informacji. Ta prawdziwa – dodał, stawiając szklanicę na blacie.
               - Co ty pieprzysz, Jaskier?
               - O nie, nie, wypraszam sobie. Tym razem nie pieprzę. Po prostu chciałbym, żebyś mnie wysłuchał.
Vernon pokręcił głową i sam napił się bursztynowego trunku.
               - Słucham cały czas – odparł z westchnieniem. – I szczerze mówiąc, zaczynam niedowierzać. Mój informator nie mógłby mnie okłamać. Mieliśmy umowę.
               - Więc wyobraź sobie... - Poeta znów się uśmiechnął. – Że z dniem dzisiejszym wasza umowa przestaje obwiązywać. Zaraz dowiesz się czegoś, co sprawi, że sam ją zerwiesz.

                                                                                                                                                                                                 
***
                                                                                                                                                                                                 
Ciaran wraz z Cedriciem przeszukiwali okolice głównego traktu w zupełnym milczeniu. Żaden z nich nie miał zamiaru tracić czasu na rozmowy, a i ochoty na konwersację nie było zbyt wiele. Jeden i drugi chcieli odnaleźć porwaną dwójkę, choć każdy z innego powodu. Ciaran cholernie martwił się o Adris, doskonale pamiętając, że dostała strzałą prosto w ramię, a Cedric chciał jak najszybciej odnaleźć Tharlena, gdyż jego wizje nie wróżyły nic dobrego. Nie odzywał się jednak na ten temat, łudząc się, że młodzik jeszcze żyje, a to co zobaczył, było tak samo błędne jak wizja z Saskią. Obydwaj kroczyli przez zarośla, z taką samą nadzieją każdego dnia, że w końcu uda im się odnaleźć zaginionych. Kiedy jednak postanowili skręcić w głąb lasu, doszły do nich rozmowy mężczyzn jadących na koniach. Niewiele się zastanawiając, elfy ukryły się między drzewami, postanawiając podsłuchać i podejrzeć grupkę dh'oine.
                   - Jak długo będziemy jeszcze jechać głównym szlakiem? – zapytał jeden z mężczyzn.
                   - Na rozgałęzieniu od Eysenlaan, przetniemy sobie drogę przez las – odpowiedział mu drugi. – Nie ma sensu jechać do Vergenbergu, komanda tej całej Elervir mogą być już w połowie drogi, musimy wyjechać im naprzeciw.
Ciaran spojrzał z zaskoczeniem na Cedrica. Szybko zrozumieli, że Roche musiał dostać wiadomość na temat Rheny i Iorwetha i bynajmniej nie była to wiadomość od Jaskra. Tylko po co garstka Temerczyków, jechała ponad setce elfów naprzeciw?
                  - Rozumiesz coś z tego? – Cedric zmarszczył czoło, szepcząc do szatyna, który przykucał tuż obok.
                  - Zupełnie nic. I szczerze powątpiewam, że jadą zawrzeć ugodę. Są uzbrojeni po same zęby. Kurwa, że też mamy ze sobą jedynie łuki. – Ciaran zacisnął dłonie w pięści.
                  - Spokojnie, bądź cierpliwy... - Szatyn ledwo skończył mówić, a ciało jednego z mężczyzn przeszył grot strzały. Dh'hoine runął z konia jak długi, a zwierzę stanęło dęba i spłoszone pognało prosto do lasu.
                  - Śmierć dh'oine! – rozległ się donośny głos Azy, która wyskoczyła zza krzaków jak młoda sarna i naciągnęła cięciwę w łuku, celując w drugiego z mężczyzn, który nie zdążył się odsunąć, a ostry grot trafił go prosto w płuco. Osunął się z konia, wręcz siniejąc na twarzy z braku powietrza. W jednej chwili zrobił się raban.
                 - Gnajcie konie na Vergenberg! – Jeden z Temerczyków, ryknął do dwójki kompanów jadącej na przedzie. – Ale już! - dodał, dobywając broni. Zeskoczył z siodła, wraz z resztą swych ludzi, ruszając prosto na elfki.
Alia spojrzała jak dwójka dh'oine ucieka znikając jej z oczu, jednak nie miała jak ich dogonić. Doskoczyła do przyjaciółki, po czym wyjęła miecz z pochwy, ulokowanej tuż przy ciele martwego mężczyzny i z rykiem rzuciła się wprost na pozostałą przy życiu piątkę. Wszystko działo się w tak błyskawicznym tempie, że Ciaran z Cedriciem musieli zareagować od razu. Szatyn wystawił się zza krzaków, celując grotem w klatkę piersiową mężczyzny, który próbował zajść Azę od tyłu. Elfka gwałtownie odsunęła się w bok, po czym wyrwała mu miecz z dłoni i kopnęła w brzuch jego konające ciało, które padło tuż nieopodal adiutanta. Ciaran szybko sięgnął po miecz, wyjmując go z ciała trzeciego trupa i sam ruszył do walki. Cholernie żałował, że nie ma tu Adris.
                                                                                                                                                                                                 
***
                                                                                                                                                                                                  
Droga do Jarugi okazała się znacznie dłuższa niż się początkowo wydawało. Przez cały ten czas elfka robiła wszystko, by Iorweth nie zauważył jak bardzo doskwiera jej pulsujący ból w skroniach. Nie chciała by się martwił. Rozmawiała z nim, żartowała, zachowywała się tak, jakby tryskała młodzieńczą energią, a w rzeczywistości słabła z każdą chwilą. Gorączka targała jej ciałem, bolały ją wszystkie stawy, a obraz jaki miała przed oczami, wirował coraz bardziej. Wiedziała, że to kwestia raptem kilku godzin zanim watażka dowie się o wszystkim i wtedy nie będzie już odwrotu.
Czas mijał nieubłagalnie, skracając Rhenie okres, w jakim mogłaby sama wyznać prawdę. Odkładała wszystko na ostatnią chwilę, którą odwlekałaby w nieskończoność, gdyby nie to, że w końcu zrobiło się zupełnie ciemno. Na szczęście komanda zdołały dotrzeć na wyznaczone miejsce. Zwierzęta odpoczywały nad rzeką, a elfy rozbiły niewielki obóz, by coś zjeść. Amher postanowiła rozmówić się z siostrą i sprawdzić jak się czuje, więc ruszyła w kierunku czarnowłosej, która stała w oddali razem z Iorwethem. Kiedy jednak zobaczyła, że Rhena ma problemy z utrzymaniem się w pionie, zaczęła biec w ich stronę.
                    - Nie wyglądasz najlepiej. – Watażka chwycił elfkę mocniej, kiedy zauważył, że zaczyna chwiać się na nogach. – Powiesz mi w końcu co się dzieje?
                   - Zwykłe osłabienie... – wykręcała się, choć nie tak to sobie zaplanowała. – Zaraz mi przejdzie.
Położył rękę na jej czole i zdębiał. Była zimna jak bryła lodu.
                   - Co się dzieje? – Amher zatrzymała się obok, łapiąc siostrę za ręce.
                   - Jest wyziębiona i ledwo stoi. Nie mam pojęcia co się stało i nie będę ukrywał, że coraz bardziej irytują mnie te tajemnice. Kiedy zsiadła z konia, mało co nie upadła, choć chwilę wcześniej wszystko było w porządku. A przynajmniej takie odniosłem wrażenie. – Elf patrzył na ukochaną z niepokojem.
Amher miała ochotę wszystko powiedzieć i ledwo się przed tym powstrzymywała.
                  - Mówiłam, żeby zrobić postój, ty cholerna, uparta... – Zacisnęła zęby, by póki co nie wygadać za dużo.
                  - A ja mówiłam, że nic mi... – Loa'then złapała się za głowę, czując jak robi jej ciemno przed oczami.
                  - Rhena! – Watażka mocno uchwycił mdlejącą mu w rękach elfkę.
Dookoła w jednej chwili zrobiło się spore zamieszanie. Scoia'tael zbierali się wokół Iorwetha i Amher, próbujących cucić ich dowódczynię, która nie reagowała na żadne próby obudzenia.
                  - Dajcie koce, szybko! – krzyczała elfka. – Przynieś moją torbę z ziołami – poleciła Alrinowi stojącemu najbliżej. – Zróbcie miejsce, do cholery, ona potrzebuje powietrza!
                  - Co się dzieje?!
                  - Nie chcesz wiedzieć Iorweth... – Amher odebrała koce i szybko rozłożyła je na ziemi. – Połóż ją tutaj i przytrzymaj jej głowę – dodała, biorąc torbę od adiutanta.
Watażka szybko spełnił prośbę i z dudniącym w piersi sercem spojrzał na Amher, która trzęsącymi dłońmi wyciągnęła fiolkę z zielonym płynem, po czym wlała wszystko do ust siostry.
                 - Bloede arse, mów! – warknął wściekle, mając już dość tych tajemnic.
                 - Powiem! – krzyknęła, zdając sobie sprawę, że sama nie da rady już dłużej milczeć. – Ale najpierw muszę spróbować jej pomóc.
                                                                                                                                                                                                   
***
                                                                                                                                                                                                       
Nie raz, nie dwa, w głowie Adris rodziło się zwątpienie. Siedziała w tym brudnym i zimnym lochu, czując, że już więcej nie zobaczy Ciarana, Cedrica czy kogokolwiek innego. To był straszne uczucie, a ta wegetacja zdawała się nie mieć końca, szczególnie, że elfka była już potwornie głodna i spragniona. Każda minuta zdawała się trwać w nieskończoność, a ona nie miała już pojęcia ile minęło czasu odkąd tu siedzi. Rachubę straciła po kilku dniach. Spojrzała w kąt, gdzie leżały przykryte sianem, rozkładające się zwłoki Tharlena. Zdążyła już opłakać jego i Eleyasa kilkadziesiąt razy i nie miała siły by zrobić to po raz kolejny. Oparła głowę o zimną ścianę i złapała się za ramię, które jakimś cudem goiło się w tym wszechobecnym gnoju. Być może dlatego, że większość deszczówki jakiej udało jej się złapać, przetracała na obmywanie ran? Tylko straty ręki bała się równie mocno co śmierci z głodu i pragnienia, jednak powoli traciła już nadzieję, że kiedykolwiek stąd wyjdzie. Naprawdę nikt jej już nie szukał? Ciaran wyraźnie pokazywał jej, że coś do niej miał, nie raz, nie dwa próbował nawet wyznać jej swoje uczucia. Zostawiłby ją na pastwę losu, nawet nie próbując jej uratować? Czyżby jego słowa były tylko czczą gadaniną chutliwego elfa? Nie wierzyła w to. Nie chciała wierzyć. Westchnęła ciężko, próbując nie myśleć o głodzie i pragnieniu, i uniosła głowę, spoglądając na niewielkie zakratowane okienko umieszczone wysoko na ceglastej, porośniętej mchem ścianie. Nie raz, nie dwa próbowała się wspiąć na górę, ale ściany były tak śliskie, że nawet z dwoma sprawnymi rękami miałaby problem. W jednej chwili, jej oczy znów się zaszkliły. Zawsze wydawało jej się, że jest silna, że przetrwa wszelkie przeciwności, jakie zafunduje jej los, jednakże siedząc tutaj, w tym smrodzie i gnoju, szybko pojęła, że wcale takiej siły nie ma. Była słaba, a jedyne czego od dawna pragnęła to znów zobaczyć znajome twarze. Pragnęła by móc znów zobaczyć Ciarana i tym razem po prostu poddać się temu, czego chciało jej serce. Załkała cicho i znów zaczęła płakać, choć myślała, że wylała już wszystkie łzy. Nagle usłyszała coś, co sprawiło, że na chwilę zupełnie zastygła w bezruchu, podciągając nosem. Brzęk stali? Czyżby... Ratunek? A może ten skurwiel zwyczajnie wrócił by ją dobić, kiedy zrozumiał, że nie ma sposobu na to by powiedziała mu cokolwiek? Po tak długim czasie? Nie, on doskonale wiedział, że ona mu nic nie zdradzi, dlatego zostawił ją tu by cierpiała i umierała powoli. Wstała spod ściany, ocierając dłonią mokre policzki, spojrzała w kierunku jedynego źródła światła, delikatnie przenikającego przez stalowe pręty cienkimi stróżkami i zaczęła nasłuchiwać.
                - Klinga... - szepnęła do siebie. W ostatnim czasie ratowała ją tylko rozmowa ze samą sobą. Inaczej zapewne zwariowałaby doszczętnie. – To odgłos klingi... Ktoś tam walczy... - dodała, czując, że to jedyna szansa by mogła się stąd wydostać. Podeszła do ściany, postanawiając za wszelką cenę wspiąć się do tych cholernych krat. Ból w ramieniu nadal szarpał wściekle, lecz teraz, kiedy w końcu zobaczyła światełko w tunelu, musiała przezwyciężyć wszelkie przeciwności losu. Zacisnęła zęby i zaczęła się wspinać, mając ogromną nadzieję, że poświęcenie ostatnich sił, będzie warte zachodu.
                                                                                                                                                                                                   
***
                                                                                                                                                                                                       
Amher przez dłuższą chwilę milczała jak zaklęta, jedynie sprawdzając tętno Rheny. Kiedy wszystko się unormowało, spojrzała na elfy stojące dookoła.
                 - Sytuacja opanowana, możecie się rozejść... – odparła z cichym westchnieniem. – Rozbijcie namioty, zagościmy tu na trochę... – Otuliła siostrę kocem i położyła jej rękę na czole.
Kiedy Scoia'tael rozeszli się, by przygotować sobie miejsca do spania, Amher usiadła obok Iorwetha i spojrzała na niego niepewnym wzrokiem. Nie wiedziała od czego ma zacząć i tak jak Rhena, bała się jego reakcji.
                - Z nią jest bardzo źle... – odezwała się w końcu. – Od kilkudziesięciu lat choruje... tak właściwie to na wszystko. Ma osłabiony organizm i czepia się jej każde cholerstwo.
                - Nie bardzo rozumiem jak to możliwe. – Iorweth odgarnął włosy z pobladłej twarzy elfki. – Od wyleczenia jej we Flotsam, wszystko było w porządku.
               - We Flotsam uratowała ją czarodziejka. Fakt, że uleczyła wszelkie dolegliwości, dał mojej siostrze trochę czasu, by mogła cieszyć się zdrowiem jak za dawnych lat... A potem wszystko zaczęło wracać.
              - To, co mówisz nie trzyma się kupy. Rhena nie jest aż tak stara, by chorować z byle powodu.
Elfka wzięła głęboki wdech i odgarnęła z twarzy kasztanowe pukle.
                - Widziałeś tatuaż na plecach mojej siostry, prawda? – zapytała.
                - Widziałem. Ale jakie to ma teraz znaczenie? – Przelotnie spojrzał na czarnowłosą.
                - Z miejsca, z którego pochodzimy, takie tatuaże robi się by opisać nimi swój wiek. Każdy kwiat róży pamięci, oznacza dokładnie pięćdziesiąt lat życia. Rzadko który z elfów ma więcej niż osiem takich róż... Rhena ma ich już jedenaście. Całkiem niedawno, bo kilka miesięcy temu, świętowała pięćset siedemdziesiąte urodziny. Chciałabym, żeby dożyła do czasu, w którym będzie z dumą mogła domalować na ciele dwunasty kwiat... ale boję się, że nie przeżyje do końca tego miesiąca, a co dopiero trzydzieści ludzkich lat?
Iorweth skierował wzrok na Amher. Na jego twarzy malowało się ogromne zaskoczenie, które próbował zatuszować z marnym skutkiem. Odwrócił wzrok, spoglądając gdzieś w ogień, by móc poukładać sobie w głowie wszystko, co właśnie usłyszał. Niestety, nie było to ani trochę łatwe.
                - Jej czas się kończy – kontynuowała elfka. – A ona go sobie dodatkowo skraca robiąc rzeczy, o których nie powinna nawet myśleć. Kiedy dostała wiadomość o rebelii w Vergen, o tym, że pomagasz jakiejś dziewce w walce o wolne państwo, zapaliła się do tej misji jak młody podlotek. Nasze komanda nie musiały w ogóle ruszać się spod Zerrikani, mieliśmy tam wszystko, co zresztą miałeś okazję zobaczyć, a dh'oine rzadko zapuszczali się w tamte tereny. Nikt z elfów nie chciał narażać mojej siostry, jednak każdy z osobna poszedłby za nią, co by nie postanowiła. Więc kiedy postanowiła, że pomożemy, zgodziliśmy się bezzwłocznie, choć targało nami mnóstwo wątpliwości. Chciała zabrać nas na północ i dożyć kresu swego życia w miejscu wolnym od uprzedzeń. Rozumiesz chyba teraz dlaczego Tharlen chodził za nią krok w krok i pilnował jej, jak oka w głowie?
Watażka siedział i milczał, ze wzrokiem wbitym w tańczące ogniki. W głowie miał milion myśli, które przeplatały się między sobą, nakładały jedna na drugą i krzyczały alarmująco. Najpierw stracił Saskię, teraz traci Rhenę i tak, jak nie miał żadnego wpływu na śmierć Smokobójczyni, tak teraz nie może zrobić nic by uratować czarnowłosą.
                - Dlaczego ona tak zwlekała z powiedzeniem mi o wszystkim? – zapytał, po dłuższej chwili milczenia.
                - Bała się. Wydawało jej się, że nie będziesz chciał współpracować ze starą babą, której w głowie wojaczka, a mało kto z potencjalnych sojuszników, traktował ją poważnie ze względu na jej lata. Większość z nich od razu stwierdzała, że w tym wieku, to się dzierga na drutach przed kominkiem, a nie bawi w wojnę. Wielu ją wyśmiewało, nie ważne było jak dużo w życiu dokonała i jak bardzo była zdeterminowana poświęcić się sprawie. W pewnym momencie zwyczajnie przestała szukać kogoś, z kim mógłby połączyć ją wspólny cel i dać jej kopa do działania, gdyż nie widziała w tym sensu. No i jest jeszcze coś... Może nie powinnam o tym mówić, ale była kiedyś, w sumie to dość dawno temu, z elfem o imieniu Thevius. Był młody, miał ledwo sto pięćdziesiąt lat, ale nie bał się niczego, rutyniarz jeden. Kochała go jak wariatka i była gotowa oddać za niego życie. Z czasem okazało się jednak, że on nie podzielał jej oddania. Tamtego pamiętnego dnia, wybrał się z wraz z nią i dwoma komandami Wiewiórek za przełęcz Elskerdeg. Nagadał jej, iż dowiedział się od havekarów, że gdzieś za ową przełęczą, niedaleko rzeki Solveiga, rozbiła się garstka kupców, która postanowiła sobie skrócić drogę do Toussaint. Od początku mi to śmierdziało, bo jak wiadomo nie od dziś, nie ma szans przedostać się tamtędy do tego cholernego księstewka, gdyż oddzielają je góry. Mówiłam, prosiłam, tłumaczyłam, ale nie, ona pojedzie i koniec, bo Thevius nie mógłby jej okłamać, poza tym gdzieś u stóp gór jest jakieś przejście, przez które można łatwo przejechać do Toussaint. Chwilę potem jak wyruszyła, zebrałam komando i pojechałam jej tropem. Gdyby nie moje przeczucie... – Elfka westchnęła ciężko, przecierając twarz dłońmi. – Wyobraź sobie, że ten kurwi syn wydał Scoia'tael którzy byli z moją siostrą, nasyłając na komanda Nilfgaardczyków. To była krwawa jatka, w której zginęło ponad trzydziestu elfów, a ten szczwany sukinsyn uciekł. Ostatecznie udało się odeprzeć atak dh'oine i pojmać kilku, którzy wszystko wyśpiewali, jednak Theviusa nikt od tej pory nie widział. Po tym wydarzeniu, Rhena całkowicie odcięła się od jakichkolwiek romansów i wojaczek. – Amher spojrzała w stronę brzegu rzeki, gdzie odpoczywały zwierzęta. – To było siedemdziesiąt lat temu. Dopiero kiedy usłyszała o tej rebelii w Vergen, coś pchnęło ją do działania i postanowiła spróbować ostatni raz. Początkowo, w ogóle nie miałeś dowiedzieć się o jej wieku... ale kto wiedział, że tak potoczy się jej życie? Że postawi cię nie tylko na jej drodze do wolności, ale i do miłości? Wydaje mi się, że teraz wiesz już wszystko. Bo o tym, że cię kocha do szaleństwa chyba nie muszę ci mówić...
Iorweth, z mętlikiem w głowie spojrzał na niespokojnie śpiącą Rhenę. Ogień przyjemnie trzaskał w palenisku, a gdzieś nieopodal słychać było ciche rozmowy elfów, szepczących z niepokojem o swej dowódczyni. Żółtoczerwona łuna, nieznacznie oświetlała twarz pobladłej elfki, jakby chciała otulić ją ciepłym płomieniem i tchnąć w nią życie. Czas mijał, a watażka najzwyczajniej w świecie milczał. Milczał, gdyż żadne słowa nie były w stanie wyrazić tego, co działo się z nim od wewnątrz.


________________

Dużo czasu minęło, odkąd wstawiałam tu cokolwiek, dlatego mam mały konkurs, w postaci bonusowej sceny, która pojawi się za kilka odcinków. Ten, kto pierwszy napisze mi pod odcinkiem ile lat w tej opowieści ma Iorweth, Cedric oraz Tharlen, dostanie ode mnie tą bonusową scenkę i tym samym będzie mógł się dowiedzieć, co się wydarzy zanim przeczyta o tym reszta.
Powodzenia i do następnego ;)

Aen SeidheOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz