Część 5

565 34 0
                                    


                Na zewnątrz zaczęło lać jak z cebra. Iorweth pomyślał, że już więcej szczęścia chyba go w życiu nie spotka, skoro przytrafiają mu się dzisiaj same dobre rzeczy, a pogoda pomaga mu przejść niezauważonym. Do pełni brakowało mu jedynie pozytywnych wiadomości od Eleyasa, jednak w tej chwili, postanowił odłożyć na bok myśli o Saskii i ratować umierającą Rhenę. Tłumaczył sobie, że robi to tylko z jednego powodu, a mianowicie dla dobra Vergen. Loa'then zostawiła pod Zerrikanią sporą armię i gdyby ją sprowadziła, Henselt miałby o wiele mniej do powiedzenia podczas wojny, która wisiała w powietrzu. Wszystko dla Smokobójczyni.
Przebiegł przez podwórze i skierował się w stronę drogi prowadzącej do domu Cedrica. Woda chlupała mu pod butami, a czarodziejka zaczęła ciążyć na ramieniu, lecz mimo to zacisnął zęby i szedł przez siebie, brodząc w gęstym błocie. Skręcił na ścieżkę między drzewami i przyspieszył kroku widząc chatę, w której paliło się niewielkie światło. Kiedy podszedł pod drzwi, rozejrzał się badawczo, czy nikt go nie widzi, po czym nacisnął na klamkę i wszedł do środka.
               - Ani słowa – powiedział stanowczym tonem.
Nie chciał, by Cedric miał przez niego problemy. Postawił czarodziejkę na podłodze i wyjął jej knebel z ust. Tymczasem elf leżący obok Rheny, podniósł się powolnym ruchem i odsunął prawie bezszelestnie na bok. Był mocno zaskoczony, gdyż stracił już wiarę na to, że Iorwethowi uda się sprowadzić pomoc.
               - Zdejmij mi przepaskę z oczu, elfie – odezwała się zdezorientowana Triss.
               - Nie ma takiej potrzeby – odparł watażka. – Czarować możesz i bez tego.
               - Co takiego? To czyste szaleństwo! Nie mam zamiaru czarować, jestem zbyt mocno osłabiona! – wzbraniała się rudowłosa.
               - Zacznij współpracować, albo odeślę twoją głowę w worku, samemu Foltestowi! – warknął wściekle i wyjął miecz, przykładając ostrze do szyi kobiety. – Zabiłaś moje elfy w lesie, więc potraktuj to jako rekompensatę za ich śmierć, inaczej do nich dołączysz!
Triss stała przez chwilę w milczeniu, zastanawiając się co ma zrobić. Nie miała zbyt dużego wyboru, więc w ostateczności odpuściła.
               - Do czarów potrzebne mi są ręce... – odezwała się już nieco spokojniej.
               - Rozwiąż ją. – Iorweth spojrzał na Cedrica, nie odrywając stali od karku czarodziejki.
Elf przytaknął, po czym rozsupłał więzy krępujące jej dłonie i ponownie się odsunął. Spojrzał na Rhenę, która nawet nie reagowała na krzyki. Był pewien, że jeśli ktoś jej natychmiast nie pomoże, elfka już nigdy nie otworzy oczu.
               - Co mam zrobić? – zapytała rudowłosa, masując nadgarstki.
Watażka pchnął Triss w kierunku łóżka.
               - Jeden z moich elfów umiera, trzeba go uleczyć – odparł wymijająco.
               - Powiedz mi chociaż, czy to kobieta, czy mężczyzna i na co umiera, bez tego niewiele mogę.
               - Kobieta. – Iorweth spojrzał na Cedrica. – Ma chore płuca.
Czarodziejka nachyliła się nad łóżkiem, szukając rękami ciała. Kiedy dotknęła elfki, przykucnęła przy niej i położyła dłoń na jej czole.
               - Tylko bez żadnych sztuczek Merigold, ona ma żyć, inaczej posmakujesz mojego ostrza.
Nie odezwała się słowem, nie chcąc wdawać się w niepotrzebne dyskusje. Skupiła się na czarach i zaczęła wypowiadać zaklęcie, mówiąc cicho kolejne frazy. Po krótkiej chwili, ciało Rheny rozbłysło delikatnym blaskiem, a elfka zaczęła się przebudzać, czując jak wstępują w nią nowe siły. Na początku nie była pewna co się dzieje, lecz po chwili przypomniała sobie słowa Cedrica, który zapewniał ją, że Iorweth znajdzie sposób, by ją ocalić. Otworzyła szeroko oczy i spojrzała na rudowłosą, która wciąż recytowała słowa zaklęcia z przysłoniętymi oczami i ostrzem miecza przytkniętym do szyi. Skierowała wzrok na stojącego w oddali szatyna, który uśmiechnął się do niej lekko i przytknął sobie palec do ust, poruszając lekko głową na boki. Szybko zrozumiała dlaczego czarodziejka ma chustę na twarzy. Kiedy jednak Triss skończyła, z jej nosa polała się cienka stróżka krwi, a jej omdlałe ciało upadło na podłogę.
               - Tym lepiej – skwitował watażka. – Będzie ją łatwiej odstawić do Flotsam.
Rhena spojrzała na elfa, który schował miecz. Był cały mokry, a nogi miał usmarowane w błocie.
               - Dziękuję Lisie – odparła, siadając na łóżku.
Gęste loki rozsypały się na ramionach elfki, a duże ciemne oczy, wpatrywały się w twarz wybawcy z wdzięcznością. Iorweth przytaknął, jakby chciał powiedzieć, że zupełnie nie ma za co dziękować. Nie lubił takich ckliwych chwil, gdyż zawsze wydawało mu się, że okazywanie pozytywnych uczuć jest oznaką słabości. Podszedł do nieprzytomnej Triss, wziął ją na ręce i skierował się w kierunku wyjścia.
               - Moje komando zajęło się odbiciem twoich elfów z barki. Odstawię czarodziejkę i sprawdzę co się dzieje w porcie, a potem wrócę po ciebie i ruszymy do kryjówki. Przygotuj się – powiedział, po czym pchnął drzwi i wyszedł, nie czekając na odpowiedź.
                                                                                                                                                                                

Aen SeidheOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz