Część 2

476 33 0
                                    


               Mijał siódmy dzień odkąd Iorweth i jego elfy wyrwały Rhenę z łap złodziei mieszkających na bagnach. We Flotsam szybko rozniosła się plotka, że jakoby pożar chaty na trzęsawiskach miał być ostrzeżeniem dla mieszkańców miasteczka, by przestali zapuszczać się do lasu, co miejscowi potraktowali bardzo poważnie. Komendant Loredo wzmocnił straże, nawet przez port ciężko było się prześlizgnąć.
Na niebie leniwie wędrowały chmury, a świergot ptaków milkł powoli, ustępując miejsce rechotaniu żab i cykaniu świerszczy. Słońce zniknęło za horyzontem, a dowódca Wiewiórek wciąż krążył po obozie jak cień, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Chciał już opuścić tę okolicę, lecz po Eleyasie nie było śladu; nie wrócił z Vergen do tej pory, co zasiewało w watażce coraz więcej wątpliwości. Iorweth doskonale wiedział, że elf nie dał się zabić, nie wiedział jednak dlaczego wciąż go nie ma. Siedzenie na rzyci potwornie go drażniło, podobnie jak położenie w jakim się znajdował. Wbrew pozorom jakie zachowywał pod maską chłodu i stanowczości, wciąż obwiniał się o to, co spotkało Loa'then. Chciał zejść jej z oczu i nigdy więcej się nie pokazywać. Próbował się odkupić brutalnie przesłuchując draba, którego pojmał na bagnach, ale nawet ostateczne zabicie dh'oine nie pomogło. Sumienie dręczyło watażkę, przeplatając się w jego głowie z myślami o Saskii. Zastanawiał się co ona zrobiłaby w takiej sytuacji i szybko zrozumiał, że sam nigdy nie odważy się pójść do namiotu Rheny, by szczerze z nią porozmawiać. Wzdychając cicho ruszył do swojej samotni, po raz kolejny uciekając od problemu. Kiedy opadła za nim gruba kotara przysłaniająca wejście, zdjął z twarzy szkarłatną bandanę i odłożył ją na stół, przeczesując włosy dłonią. Postanowił, że położy się dziś wcześniej, a z rana ruszy w kierunku szlaku jakim udał się do Vergen jego drugi adiutant.
Ściągnął z siebie kolczugę i sukmanę, oddychając z ulgą. Zbroja ciążyła mu dzisiaj wyjątkowo mocno i z niecierpliwością wyczekiwał momentu, kiedy będzie mógł ją z siebie zdjąć. Już chciał sięgnąć ręką po jasną skórznię przewieszoną na oparciu krzesła, gdy nagle usłyszał czyjeś kroki pod swoim namiotem. Po chwili materiał rozchylił się, a w wejściu pojawił się nie kto inny, jak sama Rhena. Spojrzała na Iorwetha z lekkim zaskoczeniem. Nie co dzień miała okazję zobaczyć dowódcę tutejszych Wiewiórek rozebranego od pasa w górę, w dodatku bez chusty przysłaniającej bliznę.
               - Mogę wejść? – spytała, omotując go wzrokiem.
               - Yea... – zmieszał się lekko, lecz szybko odwrócił plecami do czarnowłosej, sięgając po skórznię.
Elfka zrobiła kilka kroków w przód i zatrzymała się, spoglądając jak się ubiera.
               - Chyba przyszłam nie w porę... – Skierowała wzrok w kierunku bandany, za którą chwycił. – Nie wiem jednak, czy kiedykolwiek będzie odpowiednia pora, skoro unikasz mnie jak ognia – dodała cicho, odwracając głowę w kierunku lampy stojącej koło siennika.
Po tych słowach elf już wiedział, że to będzie ciężka rozmowa. Nie mniej jednak postanowił się jej podjąć, choć tak naprawdę nie miał pojęcia, na ile będzie w stanie otworzyć się przed Rheną.
              - Nie będę ukrywał, że tak nie jest – powiedział, odwracając się w jej kierunku.
Jego twarz znów przysłaniała szkarłatna chusta. Patrzył na elfkę, poważnie zastanawiając się nad tym, jak długo uda mu się być odpornym na jej słowa, które idealnie trafiały w jego wyniosłe ego.
             - Cieszę się, iż nawet nie próbujesz mnie okłamać, że jest inaczej. Nie lubię kłamców Cervan, a samo kłamstwo wyczuwam na odległość. – Podeszła do niego, jednak zatrzymała się w bezpiecznej odległości. – Skoro już jesteś ze mną szczery to wytłumacz mi, dlaczego mnie unikasz?
Iorweth spotkał w swoim długim życiu wiele postaci o wyróżniających się charakterach, jednakże ta elfka, znacznie się od nich różniła i bynajmniej nie chodziło tu tylko o urodę, którą dostrzegł przy pierwszym spotkaniu.
             - Jeśli chcesz mojej szczerości... – mówił, nie spuszczając z niej wzroku. – Nie jestem kimś, kto odpowie na każde twoje pytanie.
             - Ale nie jesteś również kimś, kto ma przywilej do uchylania się od odpowiedzi. Poza tym, tu chodzi o mnie. Przybyłam do Flotsam by ci pomóc, dlatego tym bardziej nie rozumiem czemu nie chcesz mi tego wyjaśnić. – Skrzyżowała ręce na piersiach i cicho westchnęła, nieprzerwanie wpatrując się w jego twarz.
             - Jako jedna z tych ostatnich, prawdziwych Aen Seidhe, powinnaś wiedzieć, że życie nie zawsze daje nam to, czego chcemy – odpowiedział chłodno.
Wiedziała, że on pragnie się jej pozbyć jak najszybciej to tylko możliwe, lecz nie miała zamiaru dać mu tej satysfakcji.
             - Natomiast ty – zaczęła – jako jeden z ostatnich, prawdziwych Aen Seidhe, powinieneś wiedzieć, że szczerość to pierwszy krok do zaufania, a jeśli ktoś wyciąga pomocną rękę to nie powinno się go traktować z pogardą... – Podeszła bliżej, zatrzymując się tuż przed Iorwethem. – Jesteśmy elfami. Starymi elfami, które wiele przeszły. Pamiętasz pogrom w Est Haemlet? Loc Muinne? Pamiętasz jak elfy walczące dla Nilfgaardu musiały uciekać przed śmiercią z rąk cesarskich bojowników? A Shaerrawedd? Czy muszę ci to wszystko przypominać, byś zrozumiał jak ważna jest nasza współpraca? Współpraca, którą musimy zbudować na wzajemnym zaufaniu, a do tego potrzebna jest szczerość. Nie przybyłam tu, by dawać sobą dyrygować. Nie po to prawie umarłam, by pozwolić traktować się jak ktoś niższej kategorii, szłam cholerne siedem dni z tą kurwiecką gorączką, by dogadać się w sprawie pomocy Smokobójczyni, więc nie traktuj mnie jak psa! – warknęła ze złością, nie odrywając od niego swych dużych, czarnych jak węgiel oczu.
Kiedy skończyła mówić, patrzył na nią w milczeniu przez dłuższą chwilę, z niemałym podziwem. Wszyscy, których watażka spotkał na swej drodze wydawali się być twardzi, ale wystarczył niewielki upadek by odkryć ich słabości. Właśnie to odróżniało Loa'then od reszty tych postaci, które mogły być dla niej jedynie tłem. Mimo tak makabrycznego poniżenia, jakie spotkało ją ze strony dh'oine, podniosła się i wydawała się być jeszcze silniejsza. Po tych wszystkich cierpkich słowach poczuł się jak ktoś mały, nieznaczący i bardzo samolubny.
               - Nie traktuję cię jak psa – odezwał się nagle. – Zwyczajnie nie chcę wchodzić ci w drogę.
               - Może jaśniej Cervan, nie umiem czytać w myślach... – Odgarnęła długie, gęste loki na plecy. – Powiedz mi o co ci chodzi bloede arse, a wyjdę stąd i będziesz miał mnie z głowy, aż do powrotu twojego adiutanta z Vergen – dodała stanowczo.
Elf zamknął oko, wzdychając cicho. Powiedzenie prawdy zawsze było najprostszym rozwiązaniem, jednak w tym przypadku okazało się to trudniejsze niż myślał.
               - Zawiodłem cię – powiedział po krótkiej chwili ciszy. Spojrzał na nią, czekając na jakikolwiek odzew, jednak Rhena zadecydowała, że poczeka na dalszy ciąg wypowiedzi. – Siedem dni temu w lesie, podczas powrotu do kryjówki, wyprowadzili mnie w pole jak zwykłego szczeniaka. To przeze mnie cię porwano.
Elfka przyjęła te słowa z niemałym zaskoczeniem. Nie spodziewała się, że taki ktoś jak Iorweth, odważy przyznać się do czegoś takiego i na dodatek będzie czuł się winny. Nie miała również pojęcia, że chodzi mu o zdarzenie sprzed tygodnia.
               - Spodziewałam się, że... – Słowa utkwiły jej gdzieś w gardle. – Że ciągle masz mi za złe ten pocałunek z Cedriciem. Jest twoim przyjacielem i myślałam... – przejechała po twarzy dłońmi . – Uratowałeś mnie, wyciągnąłeś z tego piekła, więc nie musisz czuć się winny. Zapomnijmy o tym, co było i zacznijmy normalnie rozmawiać, tak jakby to się nigdy nie wydarzyło – posłała mu ledwo widoczny uśmiech.
Czuła, jak wraz z tymi słowami, całe to koszmarne zdarzenie odchodzi gdzieś w dal.
Elf przytaknął lekkim skinieniem głowy. Teraz, kiedy miał to już za sobą, poczuł ogromną ulgę. Udało mu się powiedzieć to, co chciał i nie wypadł ani trochę dziwnie czego się obawiał.
              - Rozumiem, że to wszystko o czym chciałaś ze mną pomówić? – zapytał spokojnie.
              - Jest coś jeszcze, choć nie jest to nadzwyczaj pilne.
              - Skoro już tu jesteś, to może załatwmy tę sprawę za jednym zamachem.
              - Skoro nalegasz... – Tym razem ona spuściła wzrok. – Właściwie to chodzi o Cedrica. Chciałabym się z nim zobaczyć jeszcze zanim opuścimy Flotsam. Nie chcę zostawiać tu niedokończonych spraw...
Watażka spojrzał na elfkę z zaciekawieniem.
              - Mam rozumieć, że chcesz, bym go tu sprowadził? To się da załatwić od ręki, mogę posłać po niego choćby i teraz – odpowiedział.
              - Byłabym wdzięczna... po raz kolejny? – spojrzała na niego skromnie.
Ten niewinny wzrok sprawił, że Iorweth miał ochotę się uśmiechnąć, jednak pohamował swój entuzjazm w ostatniej chwili. Wyminął czarnowłosą i podszedł do wyjścia, odchylając kotarę. Rozejrzał się po placu gdzie kręciło się kilkudziesięciu elfów, którzy kończyli już swoje zajęcia i zbierali się, by usiąść przy ognisku. Nagle dostrzegł Adris, która stała z dwoma elfkami z komanda Rheny, rozmawiając o czymś wesoło.
               - Enid! – krzyknął za blondynką, na co ta odwróciła się w jego kierunku.
               - Que Cervan? – zapytała zaciekawiona.
               - Aen me! – Skinął na nią ręką.
Poderwała się szybko i przybiegła pod namiot, mijając po drodze Ciarana, który właśnie wrócił z patrolu.
               - Co się dzieje? – Zerknęła ukradkiem do wnętrza samotni, gdzie zauważyła czarnowłosą.
               - Zabierz kogoś ze sobą i idź po Cedrica. Przekażcie mu, że Loa'then chciała z nim porozmawiać.
               - Ja z nią pójdę – wtrącił się adiutant. – Teren czysty, w lesie nie ma żywego ducha, ale pod bramami Flotsam kręci się pełno straży.
               - Dobrze. – Watażka przytaknął na słowa elfa. – W takim razie idźcie – dodał, po czym puścił grubą zasłonę i ruszył w kierunku rozmówczyni.
               - Słowo dowódcy rzecz święta. – Odgarnęła długie pasmo włosów za ucho, spoglądając na ów dowódcę.
               - Nie inaczej – przytaknął, drapiąc się po brodzie.
               - Zostawię cię samego. Gdyby zjawił się Cedric, skieruj go do mnie. – Posłała Iorwethowi lekki uśmiech i ruszyła do wyjścia.
Elf milczał przez chwilę, przyglądając się butelce bimbru stojącej na stole.
               - Loa'then... – odezwał się nagle.
Zaskoczona elfka zatrzymała się przed samym wyjściem i odwróciła w kierunku dowódcy Wiewiórek.
              - Słucham, Lisie? – spytała z zaciekawieniem.
Chwycił za trunek i skierował wzrok na czarnowłosą.
              - Miałabyś ochotę się napić?
                                                                                                                                                                                 

Aen SeidheOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz