- Głupie te elfy jak cholera! – syknął z zadowoleniem jeden ze złodziei, wiążąc knebel na ustach Rheny.
- Lepiej się módl, żeby ten rzeźnik nie słyszał krzyków tej ślicznotki, bo popodrzyna nam gardła – warknął drugi.
- Może nas cmoknąć w sam środek rzyci, nie dam rady nam wszystkim!
- Skończcie obradować, bierzemy to cudeńko do siebie... – Mężczyzna zatarł ręce, po czym wsunął obleśną łapę pod bluzkę elfki.
Próbowała się wyrywać i krzyczeć, ale nie miała zbyt wiele możliwości, gdyż trójka oprychów trzymała ją zbyt mocno.
- No, no, patrzcie jaka waleczna! Na miejscu tego paniczyka nie podzieliłbym się taką zdobyczą z nikim.
- Głupiś! To pachołek Foltesta, od dawna poluje na elfy, zwierzyny chędożył nie będzie!
- E tam, kto by w takich chwilach na uszy patrzył, kobita jak każda inna... – Złodziej oblizał się lubieżnie, jeżdżąc ręką po udzie Rheny.
Z racji, że stał dosyć blisko, elfka wyrwała nogę i przyłożyła mu solidnego kopniaka w krocze, na co ten zgiął się w pół.
- Po co pchasz łapska, trzeba ją dobrze związać! – warknął na niego kolega. – Bierzemy ją, zanim ten przeklęty elf nas znajdzie!
***
Na dworze zaczęło świtać. Słońce wschodziło na horyzoncie, a lekki wietrzyk rozganiał deszczowe chmury ukazując błękitne niebo. Zapowiadał się dość ładny i ciepły dzień.
Adris skończyła pomagać w opatrywaniu rannych elfów z komanda Loa'then i usiadła przed swoim szałasem kierując wzrok w stronę samotni watażki, który do tej pory się nie pojawił. Czuła, że nie wszystko poszło tak jak trzeba i zaczynała już wyobrażać sobie najgorsze, choć zawsze starała się myśleć optymistycznie.
- Wróci. – Obok elfki usiadł Ciaran. – Zawsze wraca.
- Wiem, ale... Tym razem czuje, że coś jest nie tak. Co jeśli trafił na Roche'a?
- Przestań snuć takie niedorzeczne domysły. Ten kurwi syn szukał Iorwetha w porcie, gdyby go spotkał gdzieś po drodze, to na pewno by się tam nie zjawił.
- Coś poszło nie tak, ja to czuję. – Adris westchnęła cicho. – Nawet jeśli nie trafił na tego chędożonego Temerczyka. Co jeśli Loa'then nie żyje? – dodała, choć bardzo nie chciała w to wierzyć.
- Ta elfka jest taka jak Cervan, nie poddaje się łatwo – powiedział adiutant, lekko obejmując blondynkę ramieniem. – To tylko twoje babskie przeczucia.
Spojrzała na niego, a jej brwi w jednej chwili zmarszczyły się groźnie.
- Skoro mną kierują babskie przeczucia, to co kierowało tobą wczoraj, kiedy wlazłeś mi do namiotu..? – zapytała podejrzliwie, na co elf zabrał rękę. – Albo kiedy nie dałeś mi nawet skończyć jeść?!
- Adris...
- Nie „Adrisuj" mi tutaj, ty chutliwy Wiewiórze bo ze skóry cię obedrę! – Już chciała się na niego rzucić z pięściami, kiedy nagle zobaczyła Iorwetha.
Ciaran również spojrzał w tą samą stronę co elfka i od razu poderwał się z siedziska. Watażka szedł powolnym krokiem, trzymając w prawej ręce zakrwawiony miecz. Jego strój był przemoczony do suchej nitki, a ze szkarłatnej chusty przysłaniającej mu twarz, skapywały krople wody. Elfy z komanda patrzyły na niego jakby zobaczyły ducha, od dawna nikt nie widział dowódcy Wiewiórek w takim stanie.
- Lisie! – Adris podbiegła do niego i objęła ramieniem. Widziała, że jest wykończony. – Nie stój jak osioł, pomóż mi! – warknęła do Ciarana, który od razu złapał elfa pod ramię.
Obydwoje zaprowadzili go do namiotu i posadzili na sienniku, a elfka rzuciła się by pomóc Iorwethowi zdjąć przemoczone ubrania.
- Zostaw... – powiedział cicho, zatrzymując ją ręką.
- Co się stało Lisie? – zapytał adiutant. – Gdzie Loa'then?
Watażka zdjął z głowy przemokniętą bandanę i przejechał dłonią po włosach odgarniając je do tyłu. Nie minęła chwila, jak rzucił mokrym materiałem o ziemię. Elfy spojrzały po sobie wiedząc, że nie jest najlepiej.
- Ktoś ją porwał – opuścił głowę, opierając ręce na kolanach. – Chodziłem po lesie, szukałem jej, ale z marnym skutkiem. Spuściłem ją z oczu zaledwie na chwilę, teraz wiem, że ktoś celowo mnie z nią rozdzielił.
- Czyli... Udało się ją uleczyć i...
- Jakie to teraz ma znaczenie, skoro ją porwano?! – warknął dowódca, przerywając Ciaranowi. Wstał, próbując się uspokoić, lecz niewiele to dało. – Ile elfów uratowaliście?
- Pięcioro – powiedziała Adris. – Reszta zmarła na barce z wycieńczenia i tortur...
- Roche musiał maczać w tym palce. On wiedział, że Loa'then jest we Flotsam. – Iorweth zaczął nerwowo krążyć po szałasie. – Co ja teraz powiem tym elfom? Na kogo wyjdę w ich oczach?! – zatrzymał się i przetarł twarz dłońmi.
- Jeśli to sprawka Roche'a to jest szansa, że ona żyje. Pytanie tylko, gdzie jej szukać... – odezwała się cicho elfka. – Nie mamy pewności, że jest gdzieś w lesie.
- I nie mamy pewności, że Roche ją ma – dodał Ciaran. – Zastanówmy się na spokojnie... – Elf zawiesił wzrok na zakrwawionym mieczu.
Watażka również spojrzał na przedmiot, który przyniósł ze sobą.
- Dałem ten miecz Loa'then, kiedy rozdzieliliśmy się w lesie. Znalazłem go w ciele jakiegoś dh'oine.
- Nocą w lesie można spotkać tylko tych oprychów z bagien – odpowiedział adiutant. – A skoro twój miecz tkwił w zwłokach dh'oine to znaczy, że prawdopodobnie próbowała się bronić, jednak musiało ich być zbyt wielu.
Dowódca usiadł na sienniku i znów przetarł twarz dłońmi. Czasami pojawiały się w jego życiu chwile kiedy nie wiedział co powinien zrobić i jedna z takich chwil właśnie teraz nadeszła. Adris od razu rozpoznała to zagubienie. Przysiadła obok elfa i położyła rękę na jego ramieniu.
- Lisie... – odezwała się spokojnie. – Powinniśmy poszukać Loa'then. Weźmy część komanda i chodźmy na bagna, pomysł Ciarana nie jest głupi...
Iorweth siedział w milczeniu przez dłuższą chwilę. Nagle do jego namiotu podszedł jeden z elfów z komanda Rheny. Przystanął przy wejściu i zajrzał do środka, lekko się pochylając.
- Ceádmil Cervan. Mogę wejść? – zapytał, czekając cierpliwie na odpowiedź.
- Yea... – Dowódca skinął gestem ręki.
- Mam na imię Tharlen, jestem bratem Rheny. – Zrobił kilka kroków w przód i zatrzymał się naprzeciwko rozmówcy. – Mógłbyś mi powiedzieć co się dzieje z moją siostrą?
Watażka uniósł głowę i spojrzał na elfa ze zmęczonym wyrazem twarzy. Młodzieniec miał na sobie czarną sukmanę bez rękawów sięgającą do połowy ud, a po prawej stronie jego szyi widniał niewielki tatuaż elfich róż pamięci w czarnym kolorze. Tutejszemu dowódcy od razu przypomniał się czas, kiedy miał trochę ponad sto lat. Wyglądał wtedy całkiem podobnie.
Urodziwy brunet o krótkich włosach, z niewielką blizną na lewym policzku, przyglądał się badawczo twarzy Iorwetha swymi czarnymi oczami. Nie było to jednak spojrzenie, które miało w sobie odrazę czy współczucie, lecz podziw. Tharlen podziwiał Lisa Puszczy za wszystko co robił dla Aen Seidhe. Owy Lis nie miał jednak siły się tłumaczyć, a cała ta sytuacja przerastała go coraz bardziej.
- Została porwana – odpowiedziała mu Adris.
Młody elf westchnął cicho.
- Mimo wszystko, nie powinieneś się obwiniać Cervan. Rhena jest twarda, na pewno sobie poradzi. Mam tylko nadzieję, że podasz jej pomocną dłoń... – dodał, po czym wyszedł z szałasu nie czekając na odpowiedź.
Ciaran skierował wzrok na dowódcę, patrząc na niego w milczeniu.
- Więc co robimy Lisie? – odezwał się po krótkiej chwili.
Iorweth odgarnął włosy opadające mu na twarz i spojrzał na zakrwawiony miecz leżący na stole. Elfy z komanda Loa'then liczyły na niego i nie mógł ich zawieść w takiej chwili.
- Idziemy po nią.
CZYTASZ
Aen Seidhe
FanfictionKiedy pojawia się nadzieja na życie bez ucisku, Iorweth bez zastanowienia decyduje się na pomoc Saskii zwanej Smokobójczynią, w obronie Vergen. Wiedząc, że ma niewiele czasu zanim wojska Henselta przekroczą Pontar, postanawia rozesłać wiadomość o pr...