Rozdział 32: To moja wina, tato...

475 47 5
                                    

Ludzie uważają, że pierwsza miłość jest piękna i nigdy nie piękniejsza niż w momencie, kiedy ta pierwsza więź się zrywa. Słyszeliście pewnie z tysiąc piosenek country i popowych, które tego dowodzą; jakiemuś głupcowi złamano serce. A jednak to pierwsze złamane serce zawsze boli najbardziej, goi się najwolniej i pozostawia najbardziej widoczną bliznę. Co w tym pięknego?

Nuciłam pod nosem melodię, której nie mogłam rozpoznać. Chodziła mi ona po głowie od jakieś godziny, ale mimo to nadal nie mogłam przypomnieć sobie słów czy nawet tytułu. Było to strasznie uciążliwe, ale zdarzało mi się bardzo często.

Ułożyłam usta w dziobek, a brwi zmarszczyłam, gdy nagle doszło do mnie co to za piosenka. Francuski, Casimir, Alouette, tak to zdecydowanie to. Mama śpiewała mi ją zawsze, gdy nie mogłam spać i choć nie widziałam w niej sensu, zawsze pomagała mi usnąć. Przynajmniej wtedy, gdy byłam dzieckiem, bo potem wszystko się zmieniło. Moja rodzicielka odwróciła się ode mnie, a może po prostu zapomniała, jaką rolę powinna odgrywać w moim życiu?

Powinna być moim ideałem, osobą godną naśladowania, ale niestety gdzieś w tym wszystkich ktoś popełnij niewybaczalny błąd, a rzeczywistość okazała się dużo bardziej okrutna niż w tych wszystkich pięknych bajkach, które tak uwielbiałam.

– Alouette, gentille Alouette Alouette, je te plumerai. Alouette, gentille Alouette, Alouette, je te plumerai. Je te plumerai la tête, Je te plumerai la tête, Et la tête, et la tête, Alouette, Alouette, Aaaah... Alouette, gentille Alouette, Alouette, je te plumerai. Alouette, gentille Alouette, Alouette, je te plumerai – zaśpiewałam pod nosem, układając głowę na poduszczę. W mojej głowie otworzyły się wspomnienia z czasów, gdy jeszcze nie miałam problemów, gdy nie musiałam się niczym przejmować, gdy moje życie biegło do przodu, nie potrzebując mojej pomocy, gdy nie musiałam podejmować decyzji, pytając siebie samą, co będzie dla mnie najlepsze.

– Je te plumerai le bec, Je te plumerai le bec, Et le bec, et le bec, Et la tête, et la tête, Alouette, Alouette, Aaaah... Alouette, gentille Alouette, Alouette, je te plumerai. Alouette, gentille Alouette, Alouette, je te plumerai.

Usłyszałam drugi głos, który sprawił, że poskoczyłam. Obróciłam się w jego stronę, a gdy mój wzrok spotkał się drugimi oczami, musiałam kilkanaście razy mrugnąć, by upewnić się, że nie śniłam. Ale nie, to naprawdę się działo, a przy moim łóżku stała moja matka.

Ta, która chciała narzucić mi swoje marzenia i zrezygnowała z kontaktu ze mną, ale też ta, która była ze mną od najmłodszych lat, wspierając mnie, ale też raniąc. Jaki w tym wszystkich był sens?

– Cześć, kochanie – odezwała się cicho, obserwując moją reakcję, ale ja byłam za bardzo oszołomiona, by się odezwać.

– Ale... Co... – dukałam, starając się złożyć logiczne zdanie. Moja rodzicielka westchnęła i usiadła na białej pościeli, dokładnie w miejscu, gdzie kilkanaście minut temu siedział ojciec. Spróbowała złapać mnie za rękę, ale kategorycznie jej na to nie pozwoliłam, zabierając ją. Skrzywiła się, a mi przez myśl przybiegło, jak bardzo byłam podobna do niej, ale natychmiast odgoniłam od siebie tę myśl, bo nie byłam do niej podobna.

Nie byłam taka jak ona, nie byłam samolubna.

– Co tutaj robisz? – zapytałam, siląc się na spokojny ton. Nie zamierzałam krzyczeć, nie zasługiwała na to.

– Zawsze lubiłaś tę piosenkę – wyszeptała, ignorując to, co powiedziałam, a ja miałam ochotę wykrzyczeć jej, że teraz już nic dla mnie nie znaczyło, bo to ona mnie jej nauczyła, ale nie potrafiłam. Mimo wszystko nadal była moją matką, a ja mówiąc to, zachowałabym się tak jak ona.

Szalona graficzka - Justin Bieber ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz