Małe zamieszanie przy wejściu sprawiło, że Misuterī oderwał się od rozmowy, spoglądając w tamtym kierunku. Ludzie, szepcząc niespokojnie między sobą, rozchodzili się, jakby ustępując komuś drogi.
Mimowolnie uśmiechnęła się szeroko.
- Natsu… - Wyszeptała.
Chłopak szedł w ich kierunku. Jego ręce płonęły lekkim ogniem.
- Lucy.
Kiedy usłyszała jego głos uciekła od Misuterī’ego. Jej miejsce było przy tym, który przyszedł tutaj. Dla niej… Podbiegła do niego. A on stanął przed nią, jako jej obrońca, oddzielając ją od „narzeczonego”. Oparła lekko czoło o jego plecy.
- Jednak sama nic bym nie zdziałała… Cieszę się, że jesteś. – Wyszeptała.
Natsu uśmiechnął się kącikiem ust do niej. A potem znowu skierował spojrzenie na Misuterī’ego.
- Ej, dupku! Ładnie tak traktować kobietę?! – Powiedział, na tyle głośno, by tamten go usłyszał.
Mężczyzna, uśmiechając się wstrętnie.
- Mam do niej prawo, odkąd została mi przyrzeczona. – Odpowiedział. A potem, tonem pełnym jadu, dodał jeszcze – A co, chcesz o nią walczyć?
- Lucy nie jest niczyją własnością! Sama sobie wybierze, z kim chce być!
W jego głosie słyszała, że gniew Natsu się powiększa.
Ale jednocześnie, na jego słowa, poczuła miłe ciepło. On ją bronił… Poczuła się dziwnie bezpieczna.
- Ts… Nie mówi mi, że nie wiesz, jaki jest los każdej z tych „księżniczek”? – Pogardliwie rzucił Misuterī.
- Morda! – Ryknął jej obrońca.
Miał już zamiar rzucić się do walki z mężczyzną…
- Misuterī!
Poznała ten głos. Spojrzała ponad ramieniem Natsu. I nie pomyliła się…
Jej ociec także był zaproszony? Cóż, nic dziwnego… Ale jednak… Nawet on stanął w jej obronie?
- To zaszło już za daleko. Myślałem, że wasz ślub to dobry pomysł, ale jednak myliłem się. Nie położysz nigdy łap na mojej córce! – Powiedział stanowczo Jude.
- Tato… - Wyszeptała.
Z tej odległości nie mógł jej usłyszeć. Ale jednak to, jak stanął w jej obronie, poruszyło ją. Nigdy nie przejmował się nią… A teraz? Misuterī spojrzał na niego z gniewem. Lecz cóż teraz mógł poradzić? Do tej pory miał tyle pewności tylko dlatego, że to jej ojciec mu ją „oddał”. A skoro teraz „odebrał” mu ją, nie mógł się sprzeciwić.
- Chodźmy. Nic tu po nas. – Powiedział chłopak.
I, łapiąc ją za rękę, pociągnął w stronę wyjścia.
- Natsu, ale…
- Lucy! Co jeszcze chcesz zrobić?! Pogadać sobie z nimi jak gdyby nigdy nic?! – Przerwał jej, rozzłoszczony.
Idąc za nim nie widziała jego twarzy. Ale jednak czuła, że Natsu się tym wszystkim bardzo przejął. To, jak ją bronił, jak był gotów walczyć o nią… Nawet, kiedy powiedziała mu, że da sobie sama radę, przyszedł do niej.
Dosłownie czuła jego zdenerwowanie. Jego dłoń, z tego całego gniewu zebranego w nim, zaciskała się na jej nadgarstku, mocniej niż powinna.
- Dobrze, rozumiem Natsu. Ale… Możesz mnie puścić już? To.. Boli… - Wyjęczała, ciągnąc ręką, by uwolnić nadgarstek z silnego ucisku.
Chłopak stanął gwałtownie. Wpadła na niego. A on puścił ją.
- Przepraszam… -Wymamrotał, wciskając dłonie do kieszeni spodni.
- Hę? Nic się nie stało! – Odpowiedziała szybko, pocierając zaczerwieniony nadgarstek.
Natsu znowu coś mruknął pod nosem. Ale tym razem było to tak niewyraźne mamrotanie, że nie była w stanie rozróżnić poszczególnych słów.
- Co mówisz? – Spytała, przyglądając mu się.
Odwrócił się do niej. I uśmiechnął się. Uwielbiała jego uśmiech…
- Chodźmy już, bo się zimno robi. – Powiedział, jak gdyby nigdy nic.
~*~
Nowy rozdział z rana to dobra rzecz, oj tak! Seruś poprosiła mnie o dłuższe rozdziały. Wybacz, ale rozdział 4 był właśnie najdłuższym, jaki udało mi się napisać i jak na razie nie pobiłam tego rekordu. Może kiedyś mi się uda :)
Proszę o gwiazdki i komentarze.