Kon-ba-wa.
Na wstęp - znowu mam doła. Niestety. Pamiętajcie dzieci kochane (kobitki), chłopcy to zło wcielone, czarcie syny, kiepy i zaraza wszelaka, z dala od nich się trzymać, jak ognia wystrzegać, a najlepiej to ci osikowym krzyżem poganiać, wodą święconą zakropion.
Jak się spodoba dajcie komentarz i gwiazdkę.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
- Levy~chaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaan!
Głos przyjaciółki jako pierwszy zwrócił jej uwagę zaraz po przekroczeniu progu gildii. A zaraz potem czyjeś ciepłe ręce oplatające ją. I delikatny dotyk cudzego policzka na jej własnym. Lucy obejmowała ją i tuliła się do niej z nieszczęśliwym wyrazem twarzy.
- Lu-chan! – Odpowiedziała wesoło i również objęła przyjaciółkę. Ale nie umknęło jej zmartwiony wyraz twarzy dziewczyny. – Co się stało?
- Natsu i Gajeel się bardzo dziwnie zachowują. – Wyszeptała jej. Jakby bojąc się, że ktoś niepowołany to usłyszy.
Dziwnie się zachowują…? Obejrzała się ponad ramieniem przyjaciółki. I dostrzegła. Dwóch Smoczych Zabójców siedzących przy jednym stoliku, zaciekle o czymś szepcząc między sobą. Rzeczywiście, dziwne. Nie wyglądali nigdy na chętnych do dłuższej konwersacji.
- E tam, przesadzasz. Pewno tylko sobie rozmawiają, jak dwa Smoczy Zabójcy. Wiesz, pewnie gadają o smokach albo coś takiego… - Powiedziała Levy, zupełnie się tym nie przejmując.
Chwytając Lucy za rękę pociągnęła ją do baru, machając już z daleka innym dziewczynom.
- Tadaima!
~*~
Teraz już miała wrażenie, że Natsu całkiem jej unikał. Cały czas wychodził z domu i gdzieś znikał. Nawet Happy się martwił. Ale nawet, jeśli kot coś wiedział, nic nie chciał powiedzieć Lucy.
I była tym zdołowana. Nie mogła się niczego dowiedzieć. Przynajmniej nie od Natsu. I skończył się na tym, że pewnego dnia po prostu stała przed drzwiami domu, gdzie mieszkał Gajeel. Skoro nie mogła się dowiedzieć niczego od Natsu, spyta się Gajeela. On musi coś wiedzieć. Skoro cały czas tak zaciekle o czymś dyskutują…
Biorąc głęboki oddech na uspokojenie uniosła rękę i zapukała.
A chwila ciszy się przeciągała.
Już myślała, że nie ma go w domu. Że jest z Levy. To było najbardziej prawdopodobne. Nerwowo zaciskając dłonie na pasku swojej torebki już chciała odejść, gdy usłyszała. Ten charakterystyczny odgłos, który wydawał otwierający się zamek. Spojrzała z nadzieją na drzwi. I kiedy tylko się uchyliły, ukazując jej postać Gajeela, odetchnęła cicho z ulgą.
- Lucy? Co ty tu robisz? – Spytał, jakby zaskoczony, poprawiając jeszcze najpewniej na szybko naciągniętą bluzę z długimi rękawami.
Nie widziała wcześniej, by ubierał cichy zasłaniające mu ręce.
- Chciałabym z tobą porozmawiać… O pewnej sprawie.
Najpierw, Gajeel spojrzał na nią podejrzliwie. Zaraz potem jednak cofnął się nieco i wpuścił ją do środka.
Weszła, dalej niespokojnie zaciskając palce na pasku torebki. Pierwszy raz znalazła się u Gajeela. Znając dość… gwałtowną naturę maga, nie bardzo wiedziała, jak się zachować.