Eve siedziała na skalnej półce i czekała na powrót rycerza ze zwiadu. Denerwowało ją dosłownie wszystko – zaczynając od hałasu czynionego przez nowo przybyłych żołnierzy, kończąc na bzyczeniu muchy, jednej z ostatnich w tym roku. Zdecydowanie miała dość tej całej sytuacji i nie była na nią gotowa. Jeszcze pół roku temu nawet nie pomyślałaby, że zostanie zmuszona do oczekiwania w takim napięciu na atak, który przecież mógł nastąpić w każdej chwili.
Brakowało jej Hadriana przy boku. Jego rad, pewności, że wszystko dobrze się skończy, nieśmiałego uśmiechu, który czasami błąkał się na ustach, a nawet ostrego, karcącego spojrzenia, które na pewno pojawiłoby się, jakby zobaczył, co powiedziała Tumirze.
Sama miała też z tego powodu wyrzuty sumienia, ale starała się je zagłuszyć. Wiedziała, że na pewno miała w tym wszystkim trochę racji, ale też, że nie powinna była tak ostro zareagować. Napięcie i stres skumulowane przez te wszystkie dni, znalazły ujście i uderzyły właśnie w rówieśniczkę Eve.
Hadrian jednak zamknął się w sobie i każdą minutę spędzał przy Noriko, a na rozmowę z Tumirą brakowało jej odwagi.
Westchnęła i wtedy właśnie uświadomiła sobie, że rycerz, który obserwował Scottów, miał wrócić już godzinę temu, a nadal nie było go widać. Rzuciła okiem na plac przed koszarami, ale w panującym tam rozgardiaszu nie zauważyła nigdzie Hadriana albo Morgana. Za to wyraźnie rzucała się w oczy ognista czupryna Mojmiry, która starała się zebrać oddział podlegających jej ludzi i wyruszyć czym prędzej na drugą stronę ściany skalnej.
Eve nie chciała tak zostawiać swojego stanowiska obserwacyjnego, ale niepokoiła ją przedłużająca się nieobecność zbrojnego. Nie zauważyła niestety nikogo, kogo mogłaby spytać, co powinna zrobić. Dlaczego Hadriana przy niej nie było?
Nie, złe pytanie – pomyślała. – Co Hadrian by zrobił w takiej sytuacji?
Poszedłby górą i sprawdził, czy Scottowie się nie zbliżają – podpowiedział jej cichy głosik w głowie. – Rycerzowi mogło przecież coś się stać, a wtedy zauważyłaby wrogów w ostatniej chwili i byłoby mało czasu, by zorganizować jakikolwiek opór.
Rzuciła jeszcze ostatni raz okiem na plac przed koszarami i zastanawiając się, czy dobrze robi, ruszyła skalnym grzbietem. Pocieszała się, że zawsze jak zauważy gdzieś Scottów, to może ruszyć biegiem i zdążyć wszystkich ostrzec. Przecież rycerz mógł równie dobrze tylko stracić rachubę czasu i wszystko było w porządku...
Im bardziej oddalała się od granicy, tym poruszała się ostrożniej, wsłuchując się w otoczenie i starając się wyłapać wszystkie oznaki czyjejś ewentualnej obecności. Hadrian na pewno zachowałby się podobnie, szczególnie, że przecież nie była pewna, co zastanie. Najwyżej zmarnuje tylko trochę czasu, ale nic na tym nie straci.
Niedługo przekonała się, jak słuszna to była decyzja, usłyszała bowiem tupot dużej ilości stóp. Momentalnie przywarła do ziemi oraz skuliła się pod peleryną – stojąc, była za dobrze widoczna na tle jesiennego nieba. Ostrożnie doczołgała się do krawędzi i jej oczom ukazał się widok na maszerujące kolumny Scottów.
Najgorsze obawy się potwierdziły. Tego właśnie nie chciała ujrzeć, ale jak bardzo nie zaklinałaby rzeczywistości, oni nadal tam byli. I zmierzali równym tempem w stronę granicy.
Powoli wycofała się, a gdy zniknęła za zakrętem wąwozu, ruszyła biegiem. To nie był już czas na ostrożność; teraz liczyła się szybkość. Zaraz już zdyszana zbiegała, a raczej ześlizgiwała się po kamienistym zboczu wywołując małe lawiny kamyczków, by znaleźć się na placu przed koszarami.
Mimochodem zauważyła, że Mojmira i podlegający jej zbrojni już wyruszyli. Hadriana nadal nigdzie nie było. Akurat jak go bardzo potrzebowała.
CZYTASZ
Być zwiadowcą
Fanfiction"Być zwiadowcą" to zbiór pięciu opowiadań inspirowanych "Zwiadowcami" J. Flanagana, których wspólnym mianownikiem jest postać normalnej dziewczyny. Eve od zawsze podziwiała zwiadowców i ich wręcz legendarne umiejętności. Marzyła o tym, że kiedyś zos...