Rozdział 10

66 9 0
                                    

Czterej mężczyźni stali pochyleni nad mapą, która była rozłożona na dębowym stole – jedynym meblu, nie licząc odstawionego na bok krzesła, znajdującym się w wielkim namiocie. Brezent ruszał się co chwile pod wpływem wiatru wiejącego na zewnątrz, ale żaden ze zwiadowców nie zwracał na to jednak uwagi. Ze skupienie wpatrywali się w kawałek papieru przed nimi.

– A więc podsumowując – przerwał ciszę z ponurą miną jeden z nich – lenna Eisel, Highcliff, Aspienne i Drayden zostały bez zwiadowców. Jesteś pewien, że zostali zamordowani?

– Jeśli strzały w piersiach, rozbita głowa lub rana po noży wskazują na nieszczęśliwy wypadek, to od jutra zostaje linoskoczkiem. – Hadrian uśmiechnął się lekko, ale twarze pozostałych mężczyzn pozostały nadal śmiertelnie poważne. – Tak, jestem pewien – dodał, mimowolnie zastanawiając się nad faktem, iż brzemię odpowiedzialności i bieżące wydarzenia bardzo szybko zmieniły ich dowódcę w cień człowieka. Nie pamiętał, kiedy dawniej ostatnio skory do żartów Gilan, choćby się uśmiechnął.

– Nie zapominajmy też o lennie Keremon – wtrącił się Morgan i wskazał palcem jakiś punkt na mapie. – Dwa tygodnie temu zginął tam zwiadowca Truscott w niewyjaśnionych okolicznościach, a jego córka nawet jeszcze nie rozpoczęła szkolenia, więc okoliczne tereny pozostały bez opieki. Już krążą pogłoski o jakiejś bandzie tam grasującej.

– Trzeba się będzie nimi zająć – zawyrokował Balder. Był jedną z bardziej doświadczonych osób w Korpusie i teraz, gdy Halt, Will i Maddie wyjechali, stał się jednym z głównych doradców Gilana.

Gdy Hadrian teraz tak o tym myślał, to niemożliwe wydawało mu się, żeby to wydarzenia zbiegły się przypadkiem. Ktoś dobrze wiedział, co robi.

– Baron nie załatwił sprawy? – wtrącił, wracając myślami do tematu rozmowy.

– Nie chce narażać swoich ludzi. Czeka, aż ktoś załatwi sprawę za niego. – Gilan przetarł zmęczone oczy ręką. Ostatnio mało sypiał. Ufał swoim kolegom po fachu i podwładnym w jednym, więc ciężko mu było uwierzyć, że któryś z nich jest zdrajcą, ale wszystko na to wskazywało.

Nagle wejście do namiotu rozchyliło się i ukazała się w nim burza czarnych włosów, spomiędzy których szare oczy pełne gniewnych błyskawic szukały swojej ofiary. Gdy wzrok Eve napotkał Hadriana, natychmiast z gniewną miną ruszyła w jego stronę. Żaden z mężczyzn nie zdążył nawet zaprotestować.

– Jakim prawem śmiesz tak po prostu sobie znikać bez słowa – powiedziała cicho, celując w Hadriana palcem, ale w jej głosie było słychać słabo skrywany gniew. – Może byś pomyślał, że my się martwimy, to nie, wziął sobie wyjechał, a teraz patrzy się jak na malowane wrota – rzuciła z irytacją, gdy mentor się tylko nadal w nią wpatrywał. – Noriko od zmysłów odchodziła! Ja zresztą też, a ty teraz nawet nie planujesz się tłumaczyć! – Nie wytrzymała i podniosła głos.

– Po co, skoro i tak, co bym nie powiedział, nadal będziesz na mnie krzyczeć? – spytał z udawaną niewinnością w głosie.

Eve wzięła głęboki oddech i splotła ręce na piersi, tylko wpatrując się w niego gniewnie.

– Też cieszę się, że cię widzę – wtrącił z uśmiechem na ustach Morgan, a w nagrodę dostał tylko spojrzenie miotające błyskawice.

Jovan za to, nadal stał w drzwiach i przyglądał się sytuacji. Jego spojrzenie zdawało się mówić, że starał się powstrzymać Eve przed wejściem tutaj, ale co on może? Choć po prawdzie mógł się postarać bardziej, ale wtedy gniew kobiety skierowałby się na niego, więc po co ryzykować?

– Hadrianie, niby to twoja uczennica, ale mam wrażenie, że braku poszanowania dla autorytetów i dowódców to uczyła się ona od Halta – powiedział Gilan z bladym uśmiechem, którego dawno nie było u niego widać. – Jak już chcesz na kogoś krzyczeć, to ja jestem najodpowiedniejszą osobą, bo poprosiłem Hadriana, by wyjechał w tajemnicy i miałem swoje powody – wyjaśnił, a jego spojrzenie znowu spoważniało. – Mamy zdrajcę w Korpusie.

Eve otworzyła usta, ale szybko je zamknęła, bo zorientowała się, że nie ma pojęcia, co powiedzieć.

* * *

– Bierzesz ze sobą ten patyk? – Noriko spojrzała spod przymrużonych powiek na Inez, która kończyła przygotowania do drogi.

Chwilę wcześniej Lena pożegnała się i odjechała tłumacząc się pilnymi obowiązkami i tym, że kto jak kto, ale ona na pewno nie jest dzieckiem zwiadowcy, a tym samym nie ma prawa jechać na Zlot.

– To nie patyk tylko łuk – odparła złotowłosa dziewczynka, nawet nie podnosząc wzroku znad sakw przy siodle klaczy.

– Łuk bez cięciwy to patyk. Poza tym, umiesz z tego w coś trafić, a nie tylko naciągnąć?

– Tak. Ojciec mnie uczył strzelać – odparła, wskakując na grzbiet klaczy. – Jedziemy?

Noriko skinęła głową.

– Prowadź. Mam nadzieję, że się nie zgubimy.

Inez w odpowiedzi mruknęła coś pod nosem i ruszyła przed siebie ścieżką przez las. Dookoła panowała cisza przerywana tylko śpiewem ptaków. Nawet odgłos kopyt był stłumiony przez liście nagromadzone na ścieżce. Wiosna tymczasem zagościła już w lesie na dobre. Drzewa się zazieleniły, a po śniegu, który tu niedawno jeszcze zalegał, nie było śladu.

– Ile ty masz właściwie lat, że ojciec uczył cię strzelać? – Noriko zdecydowała się w pewnym momencie przerwać milczenie.

– Dwanaście, a co? – spytała, oczekując jakiegoś podstępu. W jej oczach obca kobieta odzywała się tylko po to, żeby ją sprowokować albo zdenerwować.

– Tak pytam, bo jak ja miałam dziesięć lat, to ojciec nie pozwalał mi jeszcze strzelać. Obiecał mi, że nauczy mnie jak dorosnę. – Noriko zamyśliła się i zapadła cisza. Wróciła do tamtych chwil z dzieciństwa. Od tego czasu tak wiele się zmieniło i nawet jeśli by odnalazła teraz ojca, to nie nauczyłby ją strzelać. Po prawdzie nawet już tego nie chciała; wolała noże i katanę.

Nagle zorientowała się, że Inez o coś ją pyta.

– Słuchasz mnie?

– Zamyśliłam się po prostu.

Złotowłosa dziewczynka westchnęła.

– Pytałam, czy dotrzymał obietnicy – powtórzyła.

– Nie miał okazji – odparła zdawkowo Noriko, a po chwili, jakby chciała zmienić temat, pogoniła dziewczynkę, by dotrzeć na miejsce jeszcze przed zmrokiem.

Być zwiadowcąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz