1

16.6K 771 23
                                    

Blask księżyca wpadał przez okna samochodu, oświetlając moją twarz.
Nareszcie. W końcu szkoła pozwoliła mi wziąć udział misji, nie mogłam usiedzieć na miejscu z ekscytacji.  Patrzyłam jak księżyc w pełni prezentuje się nad lasem. To jest idealna pora, pomyślałam.

- Lily, pamiętaj ty tylko patrzysz, nie bierzesz udziału w akcji, okej?- powiedział Jack.

- Oczywiście.

Jack to przyjaciel mojego gburowatego ojca, a zarazem dyrektor Akademii do której chodzę. Ma miłe usposobienie czyli przeciwieństwo mojego rodziciela. Jest w średnim wieku i zawsze( jak dotąd) myślałam że chodzi w garniturze. Nie zapomnę swojej miny kiedy zobaczyłam go na zbiórce w stroju bojowym. Nawet nie wiedziałam że był tak wysportowany. Tak więc Jack zabrał mnie na akcję, na której miałam być widzem nie uczestnikiem.  To po co wstawałam o 3 rano? Równie dobrze mogłabym to obejrzeć na filmie. Podobno jakaś grupa wilkołaków niebezpiecznie blisko podeszła skraju lasu. A tym samym ludzi. Naszym zadaniem jest utrzymać te światy w równowadze. Wyszliśmy z czarnego vana i uformowaliśmy szereg. Jakiś koleś w kominiarce wydawał rozkazy, a ja myślałam tylko o tym by coś zaczęło się dziać. Poprostu mnie roznosiło w tym lesie. Po pół godzinie pobiegliśmy truchtem w głąb lasu. Kilka razy o mało nie upadłam, przez zawalone drzewa i kamienie. Z oddali słychać było wycie wilków, nie przepraszam wilkołaków. Łatwo się pomylić. A że była pełnia zmieniali chętnie postać, do dziś nie wiadomo dlaczego księżyc ma na nich taki wpływ. Jack objął mnie opiekuńczo, był dla mnie jak wujek, znał mnie od małego.  Włożyłam rękę do kieszeni i poszukałam mojegi szczęśliwego sztyletu z pozłacaną rękojeścią, kilka razy bardzo mi pomógł. A że nie powiem, uratował mi życie. Wycie wilków z każdym krokiem słychać było coraz głośniej. Wujek kazał mi zostać obok auta który właśnie przyjechał, na co ja popatrzyłam na niego zawiedziona. Westchnęłam, a inni łowcy brali sprzęt i ruszali na spotkanie z wilkołakami. Tak bardzo chciałam iść z nimi że aż bolało. Po kilku minutach zostałam sama i nasłuchiwałam odgłosów walki. Nagle ktoś zatkał mi usta ręką, a drugą objął w pasie. Jako prymuska Akademii i dziedziczka rodu Wasyliów, od razu przystąpiłam do samoobrony. Nadepnęłam na stopę, łokciem walnęłam w splot słoneczny, i było jeszcze kilka ciosów których nie pamiętam. Napastnik lekko zwolnił ucisk, bym mogła wyciągnąć sztylet i zaatakować. Przy styknięciu się ostrza ze skórą napastnika poczułam smród spalonej skóry. Puścił mnie, a ja go odepchnęłam. Od razu wiedziałam kto to.

- Wilkołak. - Wysyczałam.

- Łowca. - Odparł beznamiętnym głosem z ciemności.

Mimo że nadal nie widziałam jego twarzy, wiedziałam że jest silny. Świadczyły o tym na przykład siniaki na moim ciele i siła uścisku. Wyszedł z cienia, tak jak myślałam był dobrze zbudowany widziałam grę jego mięśni pod cienką bluzką, był wysoki, długie rzęsy i pełne usta. Wręcz emanował pewnością siebie. Nie wiem dlaczegoale miałam ogromną ochotę zatopić palce w jego czarnej czuprynie, a największą uwagę przyciągały jego oczy. Były niesamowicie srebrne, wiedziałam że podczas pełni zmieniają się w wilka, a najwytrwalsi mają siłę by zostać w ludzkiej postaci, ale mają inne oczy. Chyba miałam to nieszczęście że na takiego trafiłam, w jego oczach czaiło się szaleństwo. Powtarzałam sobie że mam zachować zimną krew. W końcu sama prosiłam się o akcję, prawda? Szkoda że tylko złe życzenia się spełniają. Z jednej strony miałam okazję się wykazać, a z drugiej nie byłam do końca pewna swoich umiejętności. Mieliście kiedyś w życiu taki moment że cała wiedza wam gdzieś wyparowała? Na pewno, w takiej sytuacji właśnie byłam. Zaczęłam się zastanawiać gdzie podziewała się drużyna łowców, powinni być w pobliżu. W takim razie nez sensy było zostawienie mnie bez opieki. Powoli się cofałam, a mój napastnik spokojnym krokiem przychodził, nagle za plecami poczułam drzewo. Lily myśl, nie po to tyle się uczyłaś by teraz umrzeć,  z ręki jakiegoś zmutowanego kundla. Miałam przed oczami wizję jak mój ojciec stoi nad moją trumną i mówi Po raz kolejny mnie zawiodłaś .  Nie mogłam do tego dopuścić, rzuciłam sztyletem, utkwił w drzewie za nim, ale po drodze zadrasnął mu policzek. Dotknął rany i spojrzał obojętnie na krew.

- Gdybyś nie była ważna już dawno bym cię zabił.

- Podaj swoją godność? .- starałam się na spokojny rzeczowy ton.

Pokręcił ze śmiechem głową.

- Czego was uczą w tej Akademii? Potem się dowiesz kim jestem,  a teraz pójdziesz ze mną. 

Teraz to mnie chciało się śmiać, może uciekł z wariatkowa. Nie może tylko na pewno.  Z oddali usłyszałam zbliżających się łowców.  Z każdym ich krokiem moja pewność siebie wzrastała, a strach ulatywał.

- Oczywiście, gdzie twój samolot?

- Lubię dziewczyny z poczuciem humoru. Teraz chodź.

Z sekundy na sekundę stawał się bardziej spięty. Po kilku minutach przybyli łowcy, patrzyli z przerażeniem raz na niego raz na mnie. O co im chodziło? Poczułam jego wzrok na sobie, oczy stawały się coraz bardziej srebrne. Obróciłam się powoli do niego. Nie wiem czemu ale traciłam przytomność pod wpływem jego wzroku. Czułam jak upadam, ale zamiast spotkania z ziemią, czyjeś ręce mnie podtrzymały.





Jak zapewne zauważyliście się zmieniłam historię, nie wiedziałam że się wam spodoba.  Zrobiłam gruntowny remont, i mam nadzieję że się podoba. Sorki za błędy. Piszcie w komentarzu co sądzicie, liczę na was. Chcecie jeszcze?




Łowczyni Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz