Na wstępie oznajmiam, że to są rozdziały opowiadania pochodzące z mojego starego bloga. Były pisane bardzo dawno temu, więc styl pisania może się nieco różnić od tego, którym teraz operuję. Zdecydowałam się opublikować tu te rozdziały... bo tak :D. Minimalnie je poprawiam.
Wiatr zmagał się z każdą chwilą, gdy wyjechałam z lasu. Przede mną rozciągała się złocista łąka, a w górze na wyblakłym nieboskłonie, ptaki odbywały podróż do ciepłych krajów. Alcatraz raz za razem strzygł uszami, jakby spodziewając się ataku z wielkich kęp trawy lub pobliskich, bujnych zarośli.
Spięłam lejce konia i zmusiłam go, aby w końcu ruszył się z miejsca. Jadąc spokojnie, poprawiłam torę z ziołami, o które prosiła mnie babka. Staruszka wywodziła się z rodziny, w której z pokolenia na pokolenie przekazywane były tajniki wytwarzania różnych mikstur i środków leczniczych. Wszyscy określali ją mianem Szamanki, dlatego też stała się ona popularna wśród różnych plemion. Te natomiast starały się pozyskać każdy przepis z jej zbiorów, jednak babcia pozostawała nieugięta i uśmiechając się od ucha do ucha, odmawiała. Nie dziwiłam się jej. Sama uważałam, że sprzedanie takich cennych informacji, komuś kto mógł je wykorzystać w bliżej nieokreślony sposób lub przyczynić się do złego, było nie do pomyślenia.
Zbliżała się jesień. Dni stawały się krótsze, a noce zimniejsze. Nie przepadałam za upałem, dlatego też preferowałam koniec wiosny i złocistą jesień. Liście drzew przybierały wtedy różne barwy, co przywodziło mi na myśl obraz wielkiego malarza, który w swoje dzieło tchnął życie i miłość do natury.
Ciaśniej owinęłam się szalikiem, który dostałam od babki w ramach podziękowań za zbieranie dla niej ziół czy też rzadkich roślin i innych składników. Poprawiłam szarą bluzę i westchnęłam. Do domu nie miałam daleko. Od przejechać przez rozległą łąkę, na której rosła wysoka, szara oraz złocista trawa. Niekiedy udawało mi się zobaczyć zające, które wesoło kicały tam i z powrotem oraz sarny i jelenie. Kopytne zwierzęta był oswojone i nie bały się tutejszych rolników oraz domostw.
Dom malował się na szarym horyzoncie. Mieszkałam razem z rodzicami, zaś do babki miałam kolejne kilometry. Nie przeszkadzało mi to, ponieważ razem z Alcatrazem mogliśmy podczas podróży podziwiać krajobraz i rozległą krainę przedmieść Warszawy. Droga przeważnie zajmowała mi piętnaście minut, więc spokojnie jadąc drogą, witałam się z sąsiadami, którzy wracali od znajomych lub z pracy,
Dwadzieścia lat mieszkania na wsi i nigdy bym nie pomyślała, że mogłabym się przeprowadzić do gwarnego miasta, gdzie wszyscy prowadzą niespokojny tryb życia. Podobało mi się tutaj, na rodzinnej wsi, gdzie każdy znał każdego i nikt nie miał pretensji o to, że musi pracować.
Będąc mniej więcej kilkaset metrów od domu, zobaczyłam jak na nasz podjazd wjeżdża czarny samochód, a zaraz potem wysiada z niego dwóch mężczyzn w czarnych garniturach. Szybko przeszłam do galopu, chcąc jak najszybciej się dowiedzieć kto nas odwiedził. Alcatraz zwinnie przeskoczył niski płot ogródka, po czym przystanął i zaczekał, aż zejdę z jego grzbietu. Torbę z ziołami zostawiłam na ławce obok stajni, gdzie zawsze siedziałam z babcią i razem oglądałyśmy zachody słońca, rozmawiając o życiu. Zdjęłam Alcatrazowi uzdę i zawiesiłam na wieszaku na ścianie budynku, gdzie w środku przebywało jeszcze kilka koni. Ojciec od dziecka uwielbiał te szlachetne zwierzęta, a swoją pasję przekazał mi.
Do domu weszłam tylnymi drzwiami, aby pozostać niezauważona. Cicho otworzyłam drzwi, uważając, aby nie zatrzeszczały, następnie weszłam do środka i zbliżyłam się do salonu, skąd usłyszałam ojca.
- To nie mogli być oni! - Ojciec był wyraźnie zdenerwowany, co wychwyciłam w tonie jego głosu. Wyjrzałam lekko zza ściany i zauważyłam jak żywo gestykuluje, a na jego twarzy maluje się złość.