Burza szalała, nieokiełznana, deszcz stukał o posadzkę, wiatr rwał wszystko dookoła. Lykanie nadchodzili z każdej strony, przewodzący nimi Dunall śmiał się głośno. W całym tym rozgardiaszu nie dostrzegłam tylko Jae-Ha. Przecież on pracował dla tego szaleńca, znaczy, to jest on należał do Watahy tak jak Ruben.
Wyszłam przez główne drzwi rezydencji, dwa drewniane skrzydła uderzyły o marmurową ścianę, lecz nawet to nie zwróciło niczyjej uwagi. Burza była zbyt głośno, by cokolwiek można było usłyszeć.
- Masz. - Alucar wręczył mi douszny komunikator. Spojrzałam na niego pytająco. - Ja odczytam twoje myśli, ale oni nie.
Spojrzałam przed siebie.
Tamara co rusz rozwijała i zwijała swoją włócznię, masakrując ciała Lykanów, którzy zgromadzili się dookoła niej. Utworzyli półkole, a dziewczyna próbowała odeprzeć ich atak. Cięła głęboko, robiła młynki, a ostrze włóczni przecinało wszystko. Krew tryskała jak z fontanny, a ruchy białowłosej idealnie prowadził ją w neutralną stronę, gdzie żadna kropla posoki nie splamiła jej osoby.
Gdzieś z tyłu, za plecami Tamary, dostrzegłam migoczącego pomiędzy potworami Michael'a razem z Richardem. Mój przyjaciel nie był idealnym szermierzem, raczej wolał utrzymywać dystans i zdejmować każdego z łuku, lecz teraz było to niemalże niemożliwe. Przy takiej ilości Lykanów, Richard wspomógł go swoimi czarnymi płomieniami. Ogień lizał każdego potwora, ciął, rozrywał, szarpał jakby miał zęby. Mimo, że Michael miał sztylet, dalej strzelał z łuku. Strzały trafiały w głowy Lykanów, powalając ich wielkie cielska na bruk, gdzie broczyły we własnej krwi.
- Zamierzasz dołączyć... Lilith? - Blake pojawił się obok naszej dwójki. - Co ona tu robi? - Wskazał na mnie palcem z dezaprobatą. - Miałeś ją ukryć!
Gdzieś na placu przed rezydencją coś huknęło. Czarne płomienie wystrzeliły w górę, tężejąc i ciągnąc za sobą Lykanów. Potwory nabiły się na ostre, czarne kolce. Potem jakby ogień na chwilę zamarł, znikł na sekundę i ponownie wystrzelił w górę, cisnąć w każdego Lykana milionami igieł.
- No, no. - Cmoknął Alucard, uśmiechając się. - Twój ojciec wygrywa.
- Co robi? - Spytałam. Chyba nie do końca wiedziałam co się tam dzieje.
- Załóż słuchawkę.
Zamontowałam urządzenie w uchu. Krzyki wszystkich dosłownie wbiły mi się do głowy.
~ Trzydziesty. Pobijesz mnie? - Krzyknął Richard.
~ Oczywiście. - Odparła Tamara.
Zauważyłam jak dziewczyna zwinnie przeskakuję nad przychodzącymi do niej potworami. Kręcąc nad głową młynki, wbiła ostrze w jednego z Lykanów, uniosła go na włóczni i wrzuciła w grupkę, która zmaterializowała się za jej plecami. Ruchy dziewczyny były szybkie, przemyślanie i zdecydowane.
Nagły wybuch rozświetlił na moment wszystko dookoła.
~ Czterdzieści. - Ryknęła wesoło.
Blake westchnął z dezaprobatą.
- Zawody w takim momencie.
Coś zwróciło moją uwagę. Alucard postąpił krok do przodu, wyjmując z czerwonego płaszcz dwa pistolety. Nagle ubranie się na nim zmaterializowało i wyglądał dosłownie tak samo jak podczas naszego pierwszego spotkania w lesie. Nim się zorientowałam, wampira pochłonęły czarne macki, które wystrzeliły do przodu, masakrując Lykanów z potężną siłą.
- Uważaj na siebie. - Blake ścisnął moje ramię. - Każdy się o ciebie martwi. Alucard też będzie cię obserwował.
I już go nie było. Zostałam sama na schodach rezydencji, a przede mną było istne piekło.
****
Walczyłam. Była to męczarnia biorąc pod uwagę deszcz czyli kompletnie niedogodne warunki pogodowe, masy Lykanów, którzy nie wiadomo skąd się pojawiali i to, że w ogóle nie umiałam się odnaleźć. Cięłam na oślep jak popadnie i zanurzałam ostrze w ciałach potworów, nawet ich nie zabijając.
W momencie, kiedy ich cielska padły na ziemię, spod spodu wystrzeliwały czarne kolce. Krzyki, wrzaski i jęki agonii niosły się po okolicy niczym dźwięk dzwonu oznajmiający południe. Wszystko to było jednym wielkim koszmarem, z którego chciałam się jak najszybciej obudzić.
- Jak ci idzie? - Spytał Richard. Jego ton głosu wcale nie wskazywał na to, że jest ucieszony z faktu, że pojawiłam się na polu bitwy. Wręcz przeciwnie, kiedy tylko mnie zobaczył zaczął krzyczeć i kląć na Alucarda, wymachiwać wszędzie dookoła swoją bronią i przyrzekł, że wypatroszy wampira i powiesi go sobie nad kominkiem.
- Mam... małe problemy. - Odpowiedziałam zmęczonym głosem. Ręce mnie bolały, tak samo nogi i szyja, przez co nie mogłam swobodnie walczyć.
Niespodziewanie przede mną, wśród nadciągających Lykanów, gdzie ich liczba przekraczała poziom mojego IQ, wyrósł jak spod ziemi czarny, wielki pies o czerwonych ślepiach. Z jego ciemnej, falującej na wietrze sierści wystrzeliły czarne macki, które dorwały każdego potwora i zgniotły, siłą przywodzącą na myśl wielkie imadło.
- Lilith? - Pies dziwnie zamrugał oczami.
- Wszystko w porządku! - Warknęłam, ściskając oburącz miecz. Lykan przede mną, który machał na oślep łapami, zawył po sekundzie, kiedy ostrze wbiło się w jego głowę.
Opadłszy na ziemię, wbiłam miecz w ziemię i klękłam. Oparłam głowę na dłoniach, które nadal ściskały rękojeść. Oddechy, które brałam, zdawać by się mogły rozrywać mi pierś, ogień dosłownie trawił moje płuca.
- Lilith nad tobą. - Krzyknął Blak, wzbijając się w powietrze, kręcąc beczkę i z pistoletu mierząc w potwora w skoku, który zamachnął się ogromną łapą rozrywając mi ramię.
Otworzyłam w momencie szeroko oczy z niedowierzania, złapałam za rękę i upadłam kilka metrów dalej, plecami drąc o bruk. Zawyłam z bólu, a mój krzyk rozdarł powietrze i przebił się przez ścianę burzy. Wszyscy wokół rzucili się w moją stronę, jednak potwory były szybsze i zablokowały im drogę.
Jeden z Lykanów jakby zastygł z bezruchu, obrócił się mierząc mnie złotymi ślepiami i podszedł do mnie. Cofnęłam się z przestrachem pod drzewo wpatrując się bacznie w bestię i jego gwałtowne ruchu. Lykan podniósł mnie do góry, rozerwał resztki płaszczu i cisnął nim o ziemię. Moje ramię rozdzierał ból, kiedy łapa potwora boleśnie się na nim zaciskała. Krew wypełniła moje nozdrza metalicznym zapachem i prawie doprowadziła do mdłości.
Lykan zawył i złapał mnie w ramiona, unieruchamiając i pozbawiając szansy na ucieczkę. Wybił się z potężnych łap i skoczył przed siebie w las, gdzie zniknęliśmy w ciemnych zaroślach.