Rozdział 2

1.1K 74 0
                                    


Noc ciemna i zimna, zwiastowała deszcz. Księżyc mimo srebrnej tarczy, teraz schowany za ciemnymi chmurami łkał cicho. Gwiazdy utraciły dawny blask, chowając się za horyzontem. Krople wody, duże i zimne zmoczyły ziemię, która zabrała także krew naszych poległych towarzyszy. Owinięci w grube koce i z rękami złożonymi na piersi, pochowani zostaną i mianem obarczymy ich bohaterami. Dzielnie, ramię w ramię z łowcami wyplenili pomniejsze wampiry, które zemsty szukając, naraziły swojego Pana na utratę kontraktu.

Nie przejmowałam się chłodem, który wkradł się pod moją bluzę. Szalik luźno zwisał z mojej szyi, a jego część owinęła tors. Zacisnęłam pięści na kolbie automatycznej kuszy, czując jej ciężar. Nie płakałam jednak, nie umiałam. Część mnie, a raczej część umysłu już planowała jak można odegrać się na tych przeklętych krwiopijcach. Gorączkowo usiłowałam skupić się na prowizorycznym pogrzebie, ale nie potrafiłam.

Poczułam ciężar na swoich ramionach. Uniosłam głowę do góry i spojrzałam na Michaela, który wpatrzony w dal, zdawał się być tak samo nie obecny. Jego niebieskie oczy, już pozbawione tego blasku, teraz były puste.

- Livio i Jull byli honorowymi łowcami. - Zabrzmiał głos mojego ojca, który stał najbliżej ciał poległych. Jego głowa opadła w dół, a oczy nadal pozostawał zamknięte. - Płakać nie będziemy, jednak zemstę poniesiemy. Z uniesionymi orężami staniemy do walki i wyplenimy zło tego świata.

Pierwszy raz słyszałam jak ojciec mówi w ten sposób. Nie czuł żalu i smutku. Emanowała od niego złość. Czułam i widziałam tą ciemną aurę.

- Chciejmy zaniechać czynienia zła. Pragnijmy jedynie tego co dobre dla ludzi. - Ostatnie słowa wypowiedział niemal do siebie, jednak ja zdołałam wychwycić ich sens.

Przymknęłam oczy, wdychając zapach nocnego powietrza zmieszanego z zimnym deszczem. Miałam wiele czasu do przemyśleń. Rano pojadę do babki, a potem obmyślę plan swojego własnego działania. Ja też nie zamierzałam czekać na rozwój wydarzeń. Każdy pragnął zemsty. W końcu byliśmy łowcami, co innego nam pozostało oprócz pomszczenia swoich pobratymców?

Po pogrzebie wymknęłam się cichaczem do stajni, gdzie czekał na mnie Napoleon. Pies leżał w stogu siana, a na mój widok zamerdał radośnie ogonem. Pogłaskałam go po głowie, czując miękką sierść pod opuszkami palców. Konie już spały, więc miałam chwilę spokoju nim sama oddam się w ręce Morfeusza.

Za wszelką cenę chciałam się dowiedzieć o co chodzi z tym kontraktem. Pytając ojca, usłyszałam jedynie, że mam się nie wtrącać. Należałam do łowców i miałam takie samo prawo jak on poznać tajemnicę neutralności obu ras. Westchnęłam, zamykając oczy. W głowie odtworzyłam obraz mężczyzny stojącego w naszym salonie. Jego czerwone oczy przeszyły mnie na wskroś, jakby wwiercając się do duszy. Czarne, dłuższe włosy i blada skóra. Jak mogłam pomyśleć, że może uchodzić za biznesmena? Było oczywistym, że owy mężczyzna był wampirem.

Nagle Napoleon uniósł łeb do góry i postawił uszy.

- Hej, co jest? - Spytałam, kładąc mu rękę na grzbiecie.

Pies ruszył przed siebie, spuszczając głowę w dół i łapiąc jakiś trop. Podążyłam za nim, ciekawa co się dzieje. Wyszliśmy ze stajni w ciemną i zimną noc. Deszcz już przestał padać, jednak z nieba leciała mżawka, co utrudniało mi widoczność. Poprawiłam swój szalik i wypatrując Napoleona, dostrzegłam zarys czyjejś sylwetki.

Mimowolnie moje ciało spięło się, jednak nie zrażałam się i dalej brnęłam przed siebie, przedzierając się przez ścianę nocy. Zmagał się wiatr, co poczułam natychmiast, kiedy wkroczyłam na łąkę.

Hellsing || My badOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz