30 września okazał się dniem, który znienawidziłam zaraz po otworzeniu oczu i spojrzeniu na swoje ręce. Na nadgarstkach zatrzaśnięto mi kajdanki, do których przymocowany był łańcuch. Splot ciągnął się pod łóżkiem i kończył przywiązany do stalowej, niewielkiej rury pod oknem. Co zdziwiło mnie najbardziej, kłódka, która łączyła wszystko do kupy była naprawdę wielka. Oczywiście od razu podbiegłam do okna, o mało nie zabijając się na podłodze, na którą upadłam, bowiem moje nogi we śnie zaplątały się w pościel. Zbadałam ciekawe zjawisko, które wywołało u mnie niechęć i zarazem chęć mordu na wampirze.
- Alucard, jesteś zwykłym skurwysynem, któremu nie śmierć będzie straszna, a mój gniew. - Warknęłam do siebie. Wszystko wskazywało na to, że resztę dnia, a może resztę życia spędzę przykuta do rury.
Na poszukiwaniu klucza spędziłam kilka dobrych godzin, które przerywał tylko Walter przynosząc śniadanie i przekąski. Gdy spytałam się go, o co tu chodzi, odparł, że nie wiem, lecz ja wiedziałam, że coś leżało na rzeczy, bo się dziwnie uśmiechał.
- Widzę, że się dobrze bawisz. - Powiedział złośliwie Alucard. Opierał się ramieniem o ścianę, do której było mi bardzo blisko, a zauważywszy wazon z kwiatami stojący na biurku, od razu pochwyciłam pomysł. Wzięłam go w skrępowane ręce i spojrzałam wyniośle na wampira. Ten od razu zrozumiał o co chodzi i w ostatnim momencie uchylił się przed wazonem, który roztrzaskał się o ścianę. Milion kawałków porcelany potoczyło się po podłodze.
Alucard uśmiechnięty wyrósł przede mną i zaśmiał się krótko.
- Rozbiłaś piękny wazon, moja droga. - Szepnął mi do ucha.
Zerwałam się w jego stronę, jednak wampir zdążył zniknąć w swoich cieniach, a ja złapałam jedynie powietrze. Ryknęłam ze złości, machając ogonem. Tak, wcześniej poczułam, że te parę drobiazgów znów uprzykrzy mi życie. Lekarstwo Jae-Ha przestało działać. Moje kły wydłużyły się tak jak u wampira, a sierść na uszach zjeżyła się.
- Słodka zemsto, nadchodzę - Rzuciłam się w stronę drzwi, o które opierał się plecami Alucard, jednak nim zdążyłam do niego dobiec, kajdany zacieśniły się na moich nadgarstkach. Spojrzałam za siebie i zauważyłam, że łańcuch jest napięty do granic możliwości. Naszła mnie myśl czy by nie szarpnąć nim tak kilka razy, może by puścił.
- Uspokój się, bo ci żyłki pękną. - Jego śmiech coraz bardziej przyprawiał mnie o chęć zaciśnięcia mu tego łańcucha na szyi.
- Żeby zaraz coś tobie nie pękło. - Warknęłam. - Rozkuj mnie.
- Nie. - Odparł bez chwili zastanowienia. Obszedł mnie dookoła i specjalnie dotknął moich uszy, by jeszcze bardziej mnie podburzyć.
- Alucard, kurwa! Ruben jest w niebezpieczeństwie, muszę mu pomóc. - Ostatnie zdanie, wywołało u mnie smutek. Co jeśli Ruben już nie żyje?
- Dlaczego czasami nie dasz sobie wytłumaczyć kilku rzeczy, tylko od razu robisz się agresywna. Twoje serce może kiedyś nie wytrzymać. - Wytłumaczył, siadając na łóżku.
- Mam to gdzieś. Dawaj kluczyk.
Alucard uniósł pytająco brew, a ja uniosłam kajdanki do góry. Otarcia na nadgarstkach zaczęły mnie drażnić oraz nieprzyjemnie szczypać.
- Obiecujesz, że nie porwiesz się z motyką na słońce? - Spytał, cierpliwie czekając na moją odpowiedź. Skinęłam głową na znak zgody i "podałam" mu moje ręce z kajdankami. Stal cicho brzdękła i upadła na ziemię.
Rozmasowałam bolące ręce i ciekawie spojrzałam na wampira, którego cienie zbierały kawałki wazonu i składały go z powrotem.
- I nic? - Zapytałam. Wampir się zdziwił.