Kiedy nastał wieczór, wiatr się zmógł i księżyc wkroczył na podniebną ścieżkę, otworzyłam oczy. Leżałam na plecach z rękoma ponad głową. Blask sierpa pana nocy wkradł się przez poły na wpół zasłaniających duże okno zasłon. Gwiazdy zaczęły mu wtórować dopiero później, kiedy wszyscy prawdopodobnie już spali.
Skrzyp drzwi zwrócił moją uwagę. W progu stał Richard z Michael'em, Blake'm i Tamarą, a za ich plecami czaił się Walter z wielką tacą, na której równiuteńko stały filiżanki z kawą i herbatą. Przyjęłam ten gest z uśmiechem, podniosłam się do siadu ciężko stękając i opierając się plecami o ramę łóżka. W całym towarzystwie brakowało mi tylko wampira.
Tamara spojrzała na mnie porozumiewawczo, co odebrałam za odpowiedź o co chodziło z naradą. Richard trzymał w ręku składany stolik, a Blake kłopotał się z papierami.
- Pozwolisz młoda, że zajmiemy ci dłuższą chwilę. - Uśmiechnął się Michael, wchodząc jako pierwszy. Przysunął sobie fotel do mojego łóżka i rozłożył się na nim wygodnie, natomiast reszta rozłożyła stolik i porozkładała na nim papiery. Tamara siadła w nogach mojego łóżka, nawet na mnie nie patrząc. Jej uwaga w całości skupiła się na Blake'u, który zaczął coś mówić. Walter także zajął miejsce na fotelu, obok Michel'a.
- Spodziewamy się otwartego ataku ze strony Lykanów i Dunala. Gość jest szalony, nieobliczalny i ma kilkadziesiąt nakładów tych bestii. - Wytłumaczył Richard, spoglądając wpierw na mnie, a potem na zebranych. - Z pewnych źródeł wiem, że atak przypuszczą na rezydencję Alucarda.
- Mamy sprzęt i umiemy się bronić. - Wtrąciła niecierpliwie Tamara. Jej niebieskie oczy zapłonęły. Wiedziałam, że dziewczyna rwie się do akcji i chce jak najszybciej wykorzystać swoje umiejętności. Oczywiście nikt nie miał prawa jej tego zabronić, ale Tamara miała tylko szesnaście lat. Jeszcze tylu rzeczy mogła doświadczyć.
- Lilith? - Z zamyśleń wyrwał mnie głos Richarda, który ściskał moją dłoń. Spojrzałam głęboko w jego oczy doszukując się czegoś co pozwoliłoby mi jakoś poradzić sobie z obecną sytuacją.
- Tak? - Spytałam po chwili milczenia.
- Im chodzi o ciebie.
- Zdążyłam zauważy. - Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem. - Ale nie będę siedzieć z założonymi rękoma i czekać na cud.
- Lilith... - Zaczął zmęczonym głosem Michael, jednak stanowczo mu przerwałam.
- NIE! - Zacisnęłam dłonie w pięści. Teraz była okazja, aby pokazać wszystkim, że nie jestem taka słaba na jaką wyglądam. Miałam dość siedzenia bezczynnie w miejscu, przegrywania i manipulowania moją osobą. Chciałam wszystkim pokazać, że jednak umiem o siebie zadbać, że nie trzeba się mną opiekować, że ja też potrafię walczyć i wygrywać.
Odrzuciłam kołdrę na bok, ignorując zlęknione i zdziwione spojrzenia zebranych. Wstałam o własnych siłach. Postawiłam stopy na zimnej podłodze, gdzie nawet jej zimno nie wzbudziło we mnie żadnych emocji.
- Nie będzie więcej rozkazów. - Poczułam jak ogon i uszy się materializują. Moje zmysły nagle się wyostrzyły. - Potrafię o siebie zadbać i razem z wami pokonam Lykanów i .... - Rubena? Tego właśnie chciałam? Aby Ruben przepadł, zginął. Przecież nie był sobą, więc dlaczego tak bardzo upierałam się przy fakcie, że jeszcze można go uratować.
- Zostaniesz tutaj. Jesteś chora i nie dasz rady podnieść nawet miecza, a co dopiero walczyć. - Richard zrobił groźną minę, lecz na mnie ona nie podziałała. Byłam zbyt zdeterminowana, aby ulec.
- Nie! - Podniosłam głos, moje oczy błysnęły. Poczułam jak oddech Richarda też przyspiesza. - Nie jesteś.... Nie możesz mi rozkazywać.
- Owszem, mogę. - Richard złapał mnie za ramiona. - Jesteś moją córką, kocham cię, tak jak kochałem Amandę i nie pozwolę, aby ktoś cię skrzywdził. Wszyscy są tu po to, aby cię chronić.