Moje oczy otwierały się i zamykały, jednak nie potrafiły zarejestrować obrazu. Po kilku chwilach moje powieki opadły bezwiednie. Krew gotowała mi się w żyłach, a w głowie huczało. Każda moja komórka, każdy mięsień odmówił posłuszeństwa już jakiś czas temu, dlatego w obecnej chwili leżałam skulona w ramionach mężczyzny w czerwonym płaszczu, który z wolna uwalniał mój organizm od trucizny.
Moje serce biło miarowo i co jakiś czas zdawać by się mogło, że przyspiesza. Nie mogłam tego, natomiast wiedzieć, ponieważ ciężkie myśli zajęły mi głowę. Czułam jak świadomość powoli mnie opuszcza i znika gdzieś w ciemnej przestrzeni. Odniosłam wrażenie jakby wysysano ze mnie całe życie. To wszystko wydawało się jedynie letargiem.
Gdy nagle poczułam lekkie szarpnięcie, moje ręce samowolnie złapały skrawek czerwonego płaszcza, jakby ostrzegając mnie, że zaraz mogę upaść. Wolno otworzyłam zielone oczy i zamrugałam kilka razy, aby przyzwyczaić się do promieni księżyca wpadających przez uchylone drzwi. Nie zobaczyłam jasnowłosej kobiety, która wcześniej próbowała mnie zabić, a jedynie czarne, dłuższe do ramion pasma i czerwone, przymrużone oczy.
Spróbowałam się poruszyć i o dziwo udało mi się, jednak gdyby nie ściana, o którą się podtrzymywałam, znów miałabym bliskie spotkanie z podłogą.
- Co zrobiłeś? - Spytałam mimochodem, kiedy oparłam się plecami o zimne deski. Tak samo jak mężczyzna, który już wstał z klęczek, przymrużyłam oczy, oddychając głęboko.
Nie czułam już ucisku w klatce, ani palenia w płucach. Co chwilę, jednak przechodził mnie zimne dreszcze i dziwne mrowienie. Spojrzałam na przejście do salonu, gdzie obok fotela, na ziemi leżała moja kusza i nóż. Zmierzyłam w tamtym kierunku co chwila potykając się i zarazem utrzymując równowagę. Musiałam wyglądać naprawdę śmiesznie, bo czułam na sobie rozbawiony wzrok wampira.
- Nie odpowiedziałeś mi! - Powiedziałam stanowczo.
Schyliłam się po broń i zauważając fotel, opadłam na niego nadal czując osłabienie.
- Nie widzę takiej potrzeby. - Odparł obojętnie, podchodząc do niewielkiego barku na przeciw starego kominka.
Mężczyzna otworzył oszklone drzwiczki serwantki i wyjął z niej zakurzoną butelkę wina. W jego ręce natychmiast zmaterializowały się dwa kieliszki. Otwarłam szeroko oczy ze zdziwienia. Przypatrywałam się każdemu ruchowi wampira, który mógłby być ostatnim, którym zobaczę.
- Napij się - Powiedział, patrząc na mnie z góry i podając mi już napełniony kieliszek. - Nic ci nie dosypałem, spokojnie. - Uśmiechnął się krzywo, widząc mój nieufny wzrok.
Spróbowałam wina, które okazało się nawet dobre, po czym przymknęłam leniwie oczy, czując jak ciepło rozchodzi się po moim ciele. Te uczucie było znacznie lepsze od tego, kiedy czułam niemiłosierne palenie w klatce.
- Lepiej? - Usłyszałam szelest materiału. Spod pół przymkniętych powiek dostrzegłam jak wampir siada na kanapie na przeciwko.
- Znacznie - Odparłam w pełni odprężona.
Poczułam jak odpływam, jak tracę powoli świadomość. Gdy usłyszałam cichy śmiech, otworzyłam szybko oczy i z wyrzutem oraz obudzeniem spojrzałam na mężczyznę.
- Czego tam dosypałeś? - Wstałam i na chwiejących się nogach podeszłam do wampira, który założył sobie nogę na nogę i upił łyk wina. - Kłamałeś!
- Zwykły środek uspokajający. - Odparł - Nie raz miałem styczność z taką trucizną, a nie chciałbym, abyś rzuciła się na mnie z nożem.