Rozdział 25

306 34 0
                                    

Zastrzygłam wilczymi uszami, zrywając się do biegu w stronę Dunalla. Mężczyzna tkwił z głupim uśmiechem w miejscu i chyba nie miał zamiaru się z niego ruszyć. Natomiast jego ręka drgnęła i poleciała do przodu. Lykan na ten znak ruszył w moją stronę.

W ostatnim momencie uchroniłam się przed jego atakiem, wyskakując do góry. Miękko i zwinnie wylądowałam na jego uniesionej, tylnej łapie, po czym zamachnęłam się i z całej siły uderzyłam go z pięści w twarz. Stwór zasłonił twarz łapami i zawył przeraźliwie rozdzierając powietrze.

Richard w tym samym czasie zajął się Dunallem, który gdzieś nagle zniknął mi z pola widzenia. Staruszek wirował w koło ojca z mieczem, tnąc na oślep w szale. Richard tworzył wokół siebie tarczę z czarnych płomieni, broniąc się przed atakami Dunalla.

- Ruben ocknij się! - Krzyknęłam prosto w twarz Lykana, który patrzył na wszystkie strony świata jakby czegoś szukając. Nie miałam przy sobie żadnej broni, jedynie wilcze umiejętności, którymi też nie za bardzo potrafiłam się posługiwać.

Potwór zrobił krok do tyłu, schylił się i wyparował do przodu w moją stronę. Odskoczyłam, jednak jego ostry i długi pazur rozciął mój policzek, z którego zaraz pociekła krew. Syknęłam czując pieczenie. Otarłam rękawem bluzy posokę i pobiegłam za Lykanem. Starłam się z nim w boju na pięści, z czego on obrywał w większości, ponieważ jego ciało było wielkie i powolne, a moje - może trochę mniej odporne na ciosy, ale szybkie i zwinne.

Zamachnęłam się ręką i uderzyłam go w nos - najczulszy punkt zwierząt. Następnie wybijając się w powietrze kopnęłam go z pół obrotu. Gdyby nie to, że mam w sobie geny matki, która była zmiennokształtną, nigdy nie wykonałabym takich akrobacji połączonych z niesamowitą siłą.

- Proszę obudź się z tego, RUBEN!!! - Krzyczałam, lecz on w ogóle nie reagował.

Umknęłam pod łapą potwora, celując pięścią w jego żebra. Nic nie poczuł. Nawet się nie skrzywił, za to ja krzyknęłam głośno z bólu, kiedy jego pazury przeorały moje udo. Ból był niesamowity, a sama rana głęboka. Moje umiejętności regeneracji nie działały tak szybko, by w ułamku sekundy zasklepić tę ranę.

Nim dostrzegłam kolejny atak Lykana, czarna ściana zablokowała jego natarcie. Zerknęłam szybko w tył. Richard nadal ścierał się z Dunallem, ale kątem oka spoglądał na mnie. Podziękowałam mu za to w duchu i szybko wycofałam się do tyłu, kiedy czarna ściana runęła niczym domek z kart, rozsypując się na wszystkie możliwe strony.

Ryk Lykana niósł się echem wokół. Był strasznie głośny, że musiałam sobie zatkać uszy.

- Lilith! - Tamara rzuciła w Lykana swoją włócznią. Broń przebiła go na wylot, lecz na niego to wcale nie podziałało. Wręcz przeciwnie - bestia rozwścieczyła się jeszcze bardziej. Białowłosa chwyciła mnie pod ramię, ciągnąc do tyłu, gdy Integra naparła na niego ze swoim mieczem, a Walter atakował go z dystansu.

Widząc starania przyjaciół poczułam się nagle ciężarem. Nie wiem czy gdzieś umknęła mi scena, kiedy nawet Blake do nas dołączył, ale czas nagle się dla mnie zatrzymał. Wszystko dookoła zamarło w bezruchu, jakby nigdy nie żyło.

Wstałam, zrobiłam kilka kroków, zamrugałam ze zdziwienia. Wszystko ucichło. Nie mogłam nawet usłyszeć swojego oddechu czy bicia serca.

- Co jest? - Rana na udzie zniknęła, tak samo jak na policzku. Nie było ich. - Coś czuję, że wkroczyłam na nowy poziom regeneracji.

Uśmiechnęłam się na to stwierdzenie, chociaż czas był nieodpowiedni, bo byłam w samym środku bitwy, która przesądzi o wszystkim.

Spojrzałam na Rubena w ciele wielkiego i przerażającego Lykana. Podeszłam do niego i dotknęłam miejsca, w którym powinno być serce. Jego bicia też nie wyczułam.

Hellsing || My badOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz