Chapter Twelve

1.2K 64 7
                                    

 Człowiek z charakteru przypomina psa: chce ufać i być wiernym. To opisuję szatynkę. Była w nim zakochana po uszy. Wybaczyłaby mu wszystko. Nawet największą krzywdę, którą jej wyrządził. Była zaślepiona. Nie widziała prawdy. Nie widziała jak chłopak nią pomiatał, jak się nią bawił. Jednak prędzej czy później i tak by odkryła prawdę. Ciekawe kto jest jego obecną ofiarą.

- Czego chcesz? - zapytała oschle, siadając na skraju łóżka.

- Chciałbym porozmawiać. - usiadł blisko niej, na co ona się odsunęła. - Rozumiem. - szepnął.
- Wydaje mi się, że sobie wszystko wyjaśniliśmy.
- Luna wybacz mi za to co ci zrobiłem. Byłem cholernym idiotą zdradzając cię. Kocham cię i tylko z tobą chcę być.

- Skończyłeś? - odpowiedziała z irytacją. Nie chce go słuchać. Nie po tym co jej zrobił.

- Luna... - wstała gwałtownie

- Nie. Jeśli to tyle co masz do powiedzenia to wyjdź. - skierowała palec na drzwi.
- Ale Luna... - odwzajemnił jej ruch.
- Nie. Wyjdź stąd. - chłopak nie odpuszczał. - Wyjdź! - krzyknęła. William posłusznie wykonał jej polecenie i wyszedł.

Dziewczyna zsunęła się po ścianie i zaniosła się płaczem. To wszystko wywarło na niej wspomnienia.
Był piękny popołudniowy dzień. Słońce raziło swoimi promieniami. Dzieci ganiały po placu zabaw, a dorośli pielęgnowali swoje ogrody. Dziewczyna z uśmiechem na twarzy kierowała się w stronę parku. Jednak kiedy zobaczyła chłopaka całującego się gwałtownie z jakąś dziewczyną, mimowolnie uśmiech zszedł z jej twarzy.
- William? - oznajmiła drżącym głosem.
- Luna... Co ty tutaj robisz? - jego towarzyszce nie schodził uśmiech z twarzy. W końcu mogła się pozbyć konkurencji, raz na zawsze...

***

Luna szła powolnym krokiem do szkoły. Przytłoczona wspomnieniami nie miała siły. Nie miała siły dłużej walczyć. Chciała o nim zapomnieć. Jednak nie potrafiła. Za bardzo go kochała. Wiadomo, że pierwsza miłość zawsze boli. To osoba, z którą mieliśmy spędzić resztę swojego życia. Osoba, która dawała nam światło. Światło do nadziei, na lepsze ja. Jednak chłopak to wykorzystał. Uderzył w jej czuły punkt. Nawet nie starał się aby ta miłość przetrwała. W końcu to popularny chłopak. Każda inna z chęcią przyjmie stanowisko Luny. 
Na jej oczach pojawiły się dłonie. I to nie były jej dłonie. Przez sekundę przeszedł przez nią dreszcz. Bała się.

- Wyspałaś się księżniczko? - usłyszała na swoim karku ten cholernie przyjemny szept. Szept, który sprawił, że ma dla kogo żyć. Szept, który sprawił, że nadal wie co to kochać. Szept, który należy do chłopaka z jej snów.

- Bez ciebie nie potrafiłam. - odwróciła się w jego stronę, a następnie położyła swoje ręce na jego szyi.

- Jak chcesz, to wpadnij dzisiaj do mnie. Spędzimy razem ten dzień. - pocałował ją czule na powitanie.

- A co z twoim bratem?

- Spokojnie, nic się nie martw.
- Matteo, nie mówisz mi wszystkiego. Co się dzieje?
- Nic się nie dzieje.
- Matteo. - spojrzała na niego surowym wzrokiem.
- No dobrze. - westchnął. - Usiądźmy. - skierował wzrok na ławkę obok.

- Słucham.

- Pamiętasz jak mówiłem ci, że rodzice się nim zajęli? - dziewczyna tylko pokiwała głową.- Więc mój ojciec razem ze swoimi koleżkami wywiózł go na naszą starą farmę, gdzie go zamknęli w stodole. Za każdym razem sprawiali mu jeszcze większy ból. Jednak pewnej nocy uciekł. I do tej pory go szukają.
- Dlaczego nie zgłosiliście tego na policje. - chłopak tylko prychnął śmiechem.
- Policja. I co niby zrobią? Nie przejmują się takimi sprawami. Prędzej czy później i tak by wyszedł na wolność.
- A co z psychiatrykami. Może by go jakoś wyleczyli.
- Luna. - złapał za jej delikatne dłonie. - Wiesz jaki on jest. Nigdy by się nie zmienił. Co gorsza, na pewno by się stamtąd jakoś wydostał. To kwestia czasu, kiedy znowu zacznie cię krzywdzić, a ja na to nie pozwolę. Nie pozwolę na twój ból. Już i tak wystarczająco dużo przeszłaś. - z jej oka wyleciała łza, którą niemalże od razu starł.

- Kochanie nie płacz, proszę. Nienawidzę patrzeć jak cierpisz. - dziewczyna posłała mu ciepły uśmiech.

- To kochane co mówisz. Jeszcze nikt tak się o mnie nie martwił, tak jak ty. Nawet William. - na samo jego imię spuściła głowę.

- Ale ja nie jestem Williamem. - złapał za jej podbródek, tak aby mogła spojrzeć na jego oczy. -  I nigdy nie będę. Jestem Matteo. Ten idiota, którego kochasz. - szatynka lekko się zaśmiała. Dotknęła jego policzek, a następnie złączyła ich usta w delikatnym pocałunku.

- Kocham cię. - oparła swoje czoło o jego.
- A ja ciebie, Valente. I nigdy nie przestanę.

 ***

Dzisiaj krótki. Jak zawsze.

Dzisiaj rozdział taki spokojny. Dowiedzieliście się czegoś z historii Williama i Luny oraz jak zajęli się bratem Matteo.

Za niedługo poznacie jego imię i sekret dotyczący jego starego przyjaciela, którego dobrze znacie.

Czekam na wasze opinie, uwielbiam je.

Strangers • LutteoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz