Epilog

1.2K 65 6
                                    

Droga Luno...

Nawet nie mam pojęcia od
czego zacząć. Co mam powiedzieć?
Wybacz? Wybacz, że twój brat cię
zgwałcił? I co by to dało? 
Zapomniałabyś o tym?  Bo ja
na pewno nie. Jednak muszę cię
jakoś przeprosić. To nasza wina.
Byliśmy tacy szczęśliwi, że cię nareszcie poznaliśmy, że nie zauważyliśmy jak twój brat dostał fioła na twoim punkcie. Może gdybyśmy mu poświęcili odrobinę czasu, to nigdy nie miałyby miejsca te wydarzenia. Od dawna
mogliśmy go wysłać na leczenie.
Nie pierwszy raz prześladował
jakąś dziewczynę. Jednak to
był już szczyt wszystkiego.
Z miłości posunął się do robienia
krzywdy własnej siostrze.
Gdybyśmy go bardziej
przypilnowali, to nie musiałabyś
żyć w ciągłym strachu.

Mam nadzieję, że w końcu nam wybaczysz.

Kochamy cię...

Ten list. Ciągle do niego wraca. Jednak po co? Zna treść na pamięć. Chce odpisać. Ale nie wie co. Ma ich osądzać za winy? Luna taka nie jest. Nienawidzi patrzeć na ludzkie cierpienie.
- Kochanie, a ty nadal nie gotowa? Za pięć minut zaczyna się ceremonia. - musnął ją czule w usta.
- Właśnie miałam ubierać suknię, więc radzę ci wyjść. - spojrzała na niego surowym wzrokiem.
- A dostanę całusa?
- Nie. - zaśmiała się. - Idź już. - pokazała na drzwi.
Chłopak niechętnie wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Spojrzała ostatni raz na list i poszła się przygotować.
Cały wzrok tłumu ludzi był skierowany na nią. Byli tacy co nawet płakali. Szła wolnym krokiem pod ramię ze swoim adopcyjnym ojcem. To ten dzień. Dzień, który połączy jej związek z ukochanym. Dzień, który zapamiętają do końca swojego życia. Przy ołtarzu stały Ambar z Niną jako druhny. Również nie mogły opanować swoich łez. Na wprost nich stał Gaston z Simonem. A na środku idealnie błyszczał jej narzeczony.
Kątem oka zauważyła Williama z Amalie, którym posłała ledwo widoczny uśmiech.
Kiedy doszła do ołtarza, poczuła motyle w swoim brzuchu, ponieważ teraz zapieczętują swoją miłość.

***

- Mamo, idę pograć z chłopakami w piłkę! - krzyknął dwunastoletni brunet o bujnych lokach, odziedziczonych po ojcu.
- Dobrze, Bellamy. Tylko nie wracaj późno! - krzyknęła, a następnie ruszyła w stronę kuchni.
- Octavia, co ja ci mówiłam o rysowaniu po ścianie? - podeszła do sześcioletniej dziewczynki. - I do tego moja szminką? - zabrała jej przedmiot z ręki.
- Tatuś powiedział, że mogę.
- Skoro tak, to Tatuś będzie musiał to wszystko sprzątać.
- Co ja? - po pomieszczeniu rozległ się głos mężczyzny z zarostem na twarzy.
- Podobno pozwoliłeś naszej córce malować po ścianie. - Balsano uścisnął od tyłu swoją żonę.
- Octavia. Za dwadzieścia peso miałaś jej nic nie mówić. - kobieta uderzyła w ramię swojego ukochanego ścierką, którą trzymała w ręce.
- A więc to tak? Układy za moimi plecami? - udała obrażoną i poszła do salonu.
- I widzisz co zrobiłeś? Lepiej idź ją udobruchać, bo ja nie będę sprzątać po tobie tego bałaganu. - oznajmiła Octavia i wróciła do rysowania. Jednak tym razem wzięła pastele, leżącą na stole.
Matteo tylko zaśmiał się pod nosem i ruszył w stronę Luny.
- Objął ją i zaczął muskać szyję ukochanej.
- Wybaczysz mi? - mówił między pocałunkami.
- Zastanowię się.
- Księżniczko. - usiadł obok niej i wziął ją na swoje kolana. - Wiesz jak bardzo cię kocham. - zaczął jeździć swoją dłonią po jej udzie.
- A ja kocham ciebie głuptasie. - musnęła jego usta.
Pomimo utrudnień jakie stały na ich drodze, nic nie przeszkodziło im do zerwania ze sobą. Kochali się bardzo mocno i nikt tego nie zmieni.
Wiedzą tylko jedno. Teraz są szczęśliwi.

***

I mamy definitywny koniec.

Ślub Lutteo.

Wspólna przyszłość.

Dziękuję wszystkim za tą przygodę. Dziękuję wszystkim za miłe komentarze, za waszą wielką obecność. Dziękuję, że tą książkę czytało wiele osób z różnych zakątków świata. To dla mnie wiele znaczy. To chyba jedyna książka o Lutteo jaką udało mi się skończyć. W planach mam następną. Jednak nie zdradzę wam o kim będzie. Jednak mam nadzieję, że nadal będziecie tutaj ze mną.

Kocham was...

~ opssmyvalu

Strangers • LutteoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz