Rozdział 31

571 34 0
                                    

- Ruszać się! - pchał mnie w stronę jakiegoś pomieszczenia. Poznałam te biało-żółte ściany i ten długi korytarz. Byłam przerażona. Wiedziałam, że znajduję się w tej fabryce gdzie mnie torturowali. Czyżby zawarli jakiś sojusz? Nie wiem.. Na końcu korytarza zeszliśmy na dół przez schody. Otwierając drzwi mało nie zemdlałam. W pomieszczeniu znajdował się ten sam stół co wtedy oraz łańcuchy wiszące z sufitu. Przy ścianie siedziała już mi znana szatynka. Adam puścił mnie oraz Tomka koło niej i kazał nam usiąść. Tamten facet zrobił to samo z Alicją. Na blacie leżała przywiązana siostra kobiety siedząca koło mnie. Jej twarz zamarła kiedy Adam podniósł skalpel leżący na stole.

- Co ty robisz? - powiedziała ściszonym głosem. Mężczyzna nie zdołał jej usłyszeć.

Trzymając narzędzie spojrzał na wystraszoną dziewczynkę. Płakała i wołała o pomoc do swojej siostry. Niestety na darmo. Adam z uśmiechem przyłożył ostrzem skalpela do jej podbrzusza.

- To co zaczynamy? - odezwał się do szatynki. 

- Nie! Proszę nie! - błagała.

- Śmieszne.. - zaśmiał się sarkastycznie i wbił ostrze. Dziewczynka głośno zawyła.

Zaczął rozcinać skórę gwiżdżąc przy tym. Krew leciała ze wszystkich stron. Kiedy zrobił dość grube cięcie, wyciągnął narzędzie i przyłożył do prawej piersi. Mała szatynka widząc to bardziej się przeraziła ponieważ wiedziała, że będzie bardziej boleć. Adam nie czekając na jej zbędny komentarz wbił skalpel pod piersią i powoli odcinał. Nie mogła przestać krzyczeć, a jej oczy nie wyrabiały ze łzami. Na chwilę spojrzałam na kobietę siedzącą koło mnie i również jak jej siostra oczy były opuchnięte przez  łzy. Odwróciłam głowę w stronę Tomka.  Był zszokowany. Jego szczęka niemal stykała z podłogą. Nie uronił żadnej łzy wpatrując się w ten obraz. Powróciłam wzrokiem do Adama. Trzymał już pierś w dłoni z której wylewała się krew. Szatynka nadal krzyczała.

- Jędrne.. Hahaha! - zaśmiał się złowieszczo mężczyzna i puszczając zdobycz na ziemie odezwał się - Widzę, że przez łzy nic nie widzisz.. hmm.. zobaczymy co da się zrobić - uśmiechnął się odkrywając szereg białych zębów. Dziewczyna była już wyczerpana. Nawet nie próbowała prosić.

Chwycił tym razem do ręki nożyczki. Podszedł do twarzy dziewczyny. Zakrył dłonią jej usta i wbił lekko otwarte nożyce w oko. Dziewczyny krzyk i tak było bardzo wyraźnie słychać. Adam wbijał mocniej nożyczki w gałkę oczną i zaczął ciągnąć do góry. Szatynka próbowała się wyrywać, jednak tylko pogarszała sprawę.

- Wyjdzie? - zapytał samego siebie oprawca. W pewnej chwili zatrzymał się i mocnym szarpnięciem wyrwał gałkę oczną.

- NIE! - krzyknęła jej siostra, która po chwili zaczęła rozpaczać.

- W końcu.. - powiedział zadowolony z siebie mężczyzna obracając oko w różne strony. Jego ofiara patrzyła przed siebie. Była cała we własnej krwi. Próbowała płakać. Próbowała krzyczeć. Próbowała powiedzieć ostatnie słowo. Była już wyczerpana aby cokolwiek zrobić. Spojrzała ostatni raz na siostrę. Z jej ruchów warg można było wyczytać słowo "Przepraszam" i chwilę po tym zamknęła swoje oko.

- Była fajna.. Była - i znowu zaczął się rechotać - A więc... Kto następny? - odwrócił się w naszą stronę.

Pov. Aaron.

- Ona tam musi być! - odezwałem się spoglądając na Marysię.

- Skąd taka pewność?! - nie wiedząc czemu trochę się poddenerwowała.

- A może dlatego, że pies wyrywa się w tamtą stronę?! Musimy sprawdzić to! - owczarek szarpał mocno smyczą.

- A może się pomylił? - rzekła splątując ręce na piersi. Nie rozumiem jej.

- Dlaczego się tak zachowujesz?! - wysłałem jej groźne spojrzenie.

- Bo wmawiasz sobie bzdury! Idziemy dalej! Już! - ominęła mnie i szła w przeciwnym kierunku. Ja jednak wolałem polegać na moim wiernym psie więc pozwoliłem się mu prowadzić.

- Aaron?! - krzyknęła z oddali Marysia. Jeszcze chwilę temu była ze mną, a teraz?

Będąc koło fabryki przyciągnąłem psa do siebie i schowałem się w krzaku. Ujrzałem mężczyznę, siedzącego na schodku i palącego szluga. W głowie próbowałem wymyślić jakiś plan działania. Marnie mi to szło. Wtedy obok mnie przeszła Marysia idąca w stronę tego faceta.

- Stój! - powiedziałem szeptem. Odwróciła się i gestem ręki kazała mi iść za sobą. Tak też zrobiłem. Kiedy znajdowaliśmy się koło schodów mężczyzna zauważył nas. Wstał i z uśmiechem na twarzy zawołał:

- Maryś?! Co ty tu robisz, kochana?! - przytulił ją na co odwzajemniła gest.

- Szukamy pewnej osoby.. - odezwała się oschle.

- Yhym rozumiem, a ten fagas za tobą to? - wskazał palcem na mnie.

- Aaron, mój przyjaciel - przedstawiła mnie.

- Dobra.. To jeszcze raz co wy chcecie? - powoli traciłem cierpliwość.

- Dziewczynę, długie włosy, fioletowe oczy. Nazywa się Sylwia. - Na jego twarzy pojawił się uśmieszek.

- Aa.. Ta suka tak? - nie wytrzymałem. Puściłem psa i rzuciłem się na niego. Gdy leżeliśmy na ziemi chwyciłem jego barki i szarpałem nim tak mocno, że uderzał głową o beton.

- Aaron przestań! - wołała mnie Maryśka ale nie miałem takiego zamiaru. Pies był również po mojej stronie. Co chwilę szczekał, a nawet parę razy wbił zębiska w jego ciało. Wtedy wyleciało dwóch innych z fabryki i siłą odciągnęli mnie od tego chuja. Próbowałem szarpać się jednak na nic. Silni byli.

- Nie masz prawa jej tak nazywać jasne?! - mój wierny psi przyjaciel próbował mi pomóc lecz Maryśka trzymała go.

- Daj mi dokończyć.. - powoli się podnosił. Podniósł jeszcze palącego się koło niego peta i włożył do ust nabierając dymu - Ta suka, która odebrała mi sens życia? Ta, która zabiła całą moją rodzinę?!

- Co? - nie mogłem uwierzyć. To był jakiś koszmar. Ona.. Ona nie mogła tego zrobić! - Nie wierzę ci!

- Nie musisz.. Widziałem.. Zabiła moją żonę i niemowlę, którzy uciekali przed zombie.. nawet im nie pomogła.. - zalał się łzami - Tylko zabiła..

Patrzyłem się na niego nie dowierzając. Jak mogła?!

- Rozumiem twój ból.. ale proszę.. Jeśli wiesz gdzie jest.. powiedz mi! - podniósł wzrok.

- Roman.. - odezwała się Marysia wyjawiając imię mężczyzny - oddaj ją.

Zastanawiał się chwilę.

- Chciałem zemsty i jej otrzymam.. Domyślam się, że nie przyjmiecie takiej decyzji.

- Co wy!.. - krzyknęła Marysia puszczając psa.

- Wracaj! - zawołałem na co wilczur posłusznie pobiegł.

- A więc.. - odezwał się Romek - Witamy..

Po tych słowach poczułem mocny ból w okolicach potylicy. Popatrzyłem jeszcze na Marysie, która pisnęła i wisiała w rękach jakiegoś faceta już nie przytomna, a z jej głowy sączyła się krew. Kątem oka zobaczyłem jak Roman podchodził do mnie. Podniosłem wzrok do góry.

- Pro.. sz.. wypuść... Mary.. się.. - resztką sił odezwałem się do niego. Ten uśmiechnął się tylko dodając po krótkiej chwili:

- Nie ma mowy - i uderzył mnie pięścią w twarz na co straciłem przytomność.

Jestem ZombieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz