Rozdział 36

552 27 2
                                    

- Przestań! Bałagam! - wydzierał się  na głos Rafał kiedy trafiłam go kolejny raz nożem w nogę.   Tak,  to jest jego kara..  Zrobiłam z niego żywą tarczę przywiązując skurwiela do drewnianej płachty.  Użyłam tylko 4-rech gwoździ,  młotka i jego czterech kończyn. Gnojka łatwo było namówić żeby poszedł ze mną.  Gdy byliśmy na miejscu pomogłam sobie drewnianym kawałkiem który po chwili spotkał sie z  tyłem jego  głowy.  Zemdlał i nie było łatwym go przykuć tym bardziej kiedy wbijając pierwszego gwoździa,  obudził sie drąc ryja. 

- Nuudaa..  - rzucilam kolejną rzutką,  która wbiła się w prawą rękę - Dlaczego nie płaczesz?  Same błaganie o życie jest nudne..  - wyżaliłam się  biorąc kolejne ostrze.

- Przestań!  Sylwia..  - zmienił ton głosu próbójąc nadal cwaniakować co mu marno wychodziło - Możemy inaczej to załatwić proszę... 

- W sumie..  - bawiłam się chwilę bronią podrzucając  nią z jednej reki do drugiej - Może  i masz rację .. - lekko sie uśmiechnęłam i podeszłam do niego.  Widziałam w jego oczach iskrę nadzieji.  Gdyby tylko wiedział co mam na myśli... 

Schyliłam się  po kombinerki,  które leżały obok niego i wyciągnęłam pierwszego gwoździa.  Jego krzyk był cudowny.  Nawet zauważyłam,  że  do jego oczu nabierają sie łzy.  Gdy lewa ręka była  wolna z radością na nią popatrzył jakby widział ja pierwszy  raz.  Jednak nie byłam taka naiwna i wiedziałam że jeśli uwolnię drugą nie podaruje mi. Trzymając nadal kombinerki schyliłam się  w poszukiwaniu grubego  sznura,  który na bank tam leżał.  W końcu  znalazłam go i powróciłam do mojego "przyjaciela".  Zwiazałam jednym końcem sznura jego wolną dłoń,  a następnie zaplątałam go wokół szyji.

- Co ty robisz?  - dopytywał się  Rafał obserwując moje ruchy. Zignorowałam jego pytanie i kiedy lina była dość napięta wyjełam kolejnego gwoździa z drugiej dłoni.  Przez chwilę  miałam ubaw gdyż mimo że  górna część była  "wolna" to nogi nadal miał przybite wiec gdy upadał to przodu,  sznur zamortyzowal upadek dusząc go przy tym.  Puściłam go i upadł na twarz.  Jeknął z bólu.  Zawiązałam drugą  dłoń z tyłu  jego pleców.

- Wypuść mnie! To boli,  kurwa!

- To dobrze - zachichotalam i kucnełam przy jego stopach,  uwalniając go. Wypuścił powietrze,  ktore oznaczało ulgę. Na jego niekorzyść nie dałam mu chwilę  na odpoczynek.  Pociagnęłam za sznur,  który posłuszył mi za kaganiec. Nie stawiał oporów gdyż im bardziej sie sprzeciwiał tym węzeł na jego szyji nie dopuszczał tlenu.  Wstał na równe nogi.  Chciał sie odwrócić lecz kopnęłam go na skutek czego znowu leżał na ziemi.

- Nie patrzy sie w oczy swojego oprawcy..  - wypowiedziałam te słowa z taką  dumą  jakbym była  królową  całego świata. Czułam  sie świetnie móc  w końcu  pokazać jak to jest być kozłem ofiarnym.  Gdy ponownie sie podniósł kazałam iść mu na przód.  Nie protestował tylko wykonywał rozkazy.  Plusem wszystkiego było to,  ze wyszliśmy zza masarni więc  nikt nas nie widział kiedy wyszlismy przez bramkę. 

- Gdzie idziemy? Daleko jeszcze?  Co ty właściwie planujesz?  - zasypywał mnie pytaniami co z lekka zaczynało mnie irytowac.

- W swoim czasie..  - warknełam tylko.  Gdy byliśmy spory kawałek od bazy popchnęłam go na ziemię .  Zaczęłam śpiewać,  tańczyć,  strzelać z pistoletu,  który miałam obok,  innymi słowy robiłam wszystko żeby zwrócić na siebie uwagę.

Jestem ZombieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz