– Chyba pomyliłeś adresy, mały – powiedziała powoli młoda blondynka stojąca w drzwiach. – Nikt taki tutaj nie mieszka.
Yamada patrzył na nią przez chwilę, przetwarzając jej słowa. W normalnych okolicznościach zapewne pierwsze, co by zrobił, to wytknięcie jej, że wcale nie jest mały. Ale to nie były normalne okoliczności. No i mógł też przeważyć fakt, że kobieta była od niego o pół głowy wyższa.
– Jest pani pewna? – zapytał już chyba po raz trzeci. – A nie zna go pani? Jest trochę wyższy ode mnie, ma zielone oczy i szare włosy, i nosi trzy kolczyki w jednym uchu...
– Nie – przerwała mu. – Raczej ci nie pomogę. Ale jak chcesz, sprzedam ci komplet nowiutkich garnków. Dla ciebie dodam nawet rabat, będzie pasował do, ekhem, wzrostu.
– Nie, dziękuję –odparł zrezygnowany.
– Jesteś pewien? – spytała, przedrzeźniając go.
– Ta – mruknął i odwrócił się, żeby odejść. Kiedy był w połowie drogi do furtki, kobieta krzyknęła za nim:
– Uszy do góry, mały! Jestem pewna, że go znajdziesz.
Uśmiechnął się odrobinę, po czym wyszedł z jej ogrodu. Szedł ulicą powoli, spokojnie, ponuro. Zupełnie inaczej niż w przeciwną stronę. Biegł najszybciej, jak umiał, nadzieja przyjemną namiastką ciepła wypełniała jego zmarznięte ze strachu płuca. Biegł w jakimś celu, a gdy go odnalazł, wszystko zniknęło. Zniknęło zimno, lecz razem z nim ciepło, zniknął strach, a wraz z nim nadzieja. Pozostało tylko ponure niezrozumienie, odbijające się w jego niebieskich oczach niczym gwiazdy w tafli jeziora.
Nie wiedział, dokąd szedł, ale to było bez znaczenia. Liczyło się tylko, że nic nie jest tak, jak być powinno. Miyamura zniknął, nikt go nie pamiętał. Jego nazwisko nie figurowało w szkolnym dzienniku, w jego domu mieszkał ktoś zupełnie inny. Jakby się rozpłynął, rozpuścił się jak sól w wodzie, nadając jej jedynie nieprzyjemny posmak.
Ale Yamada pamiętał. I musiał coś z tym zrobić. Jednak zbyt dużo rzeczy wydawało mu się zupełnie bez sensu.
Dlaczego w jego telefonie wciąż był zapisany numer Miyamury?
Patrzył tępo w ekran, idąc ciągle przed siebie. Tylko fakt, że chodnik był zupełnie pusty uchronił go przed powpadaniem na innych. Liście na drzewach szumiały jednostajnym, spokojnym rytmem, tak niepodobnym do tego, co działo się w głowie Ryuu. Nogi niosły go same. Niosły go przez park, który z zielonego robił się coraz bardziej pomarańczowy, niosły go przez szare ulice, zdające się jeszcze przed godziną tętnić pełnią życia. Niosły go nie wiadomo dokąd. Yamada też nie musiał tego wiedzieć, mógłby tak iść w nieskończoność, bo przecież co miał robić? Czekać, aż obudzi się z tego dziwnego snu? Pójść z powrotem do szkoły na zajęcia klubowe, licząc, że to wszystko było żartem, starannie przygotowanym przez Miyamurę na Halloween? Jeżeli tak, to Toranosuke już może kopać sobie grób.
Jednak podświadomie wiedział, że tak nie jest. To nie była wina Miyamury, to Itami musiała coś namieszać z czasem. Tylko co?
Zanim się zorientował, gdzie jest, uderzył w pomalowany na zielono płot. Zamrugał oczami, zdziwiony, że znalazł się praktycznie pod drzwiami swojego własnego domu. I tak nie miał, co ze sobą zrobić, wszedł więc do środka.
– Wróciłem – powiedział z przyzwyczajenia. Nikt mu jednak nie odpowiedział.
Zdjąwszy buty, poszedł do kuchni. Chciał się czegoś napić, najlepiej soku pomarańczowego. Nie miał pojęcia, dlaczego nagle naszła go taka ochota, skoro ten sok nie był jednym z jego ulubionych. Mimo to zabrał się do przeszukiwania lodówki i szafek.
CZYTASZ
Pocałunek w międzyczasie || Miyamura x Yamada ||
FanficYamada zostaje w szkole po zajęciach i razem z Miyamurą odrabia lekcje. Jednak kiedy mają już wyjść, dzieje się coś dziwnego. Dzień zmienia się w noc, a wszystkie wyjścia ze szkoły są zamknięte na cztery spusty. Wkrótce potem okazuje się, że wiedźma...