Przegrałeś

851 42 17
                                    

SHANE

Moje życie od zawsze było pogmatwane. Nikt w Damford nie może cieszyć się zwyczajną codziennością. Najpierw zmagałem się z własnym ojcem, dla którego byłem i jestem największą porażką. Teraz, gdy jego nie ma, ja mam kolejną przeszkodę do pokonania, którą jest powalony James Adams. Gdybym choć odrobinę nie przejmował się losem Bell, już dawno byłbym w innym mieście, może nawet w innym kraju. Nie musiałbym narażać się na gniew Szeryfa, który najwyraźniej nie pała do mnie sympatią. I nie wiem czy to dlatego, że umawiam się z jego córką, czy znalazł jakiś inny chory powód. On mnie zwyczajnie nienawidzi, co udowodnił wczoraj.
Wiedziałem, że coś jest nie tak, gdy aresztował tylko mnie. Robiłem różne rzeczy, z których nauczyciele nie byli zadowoleni, lecz to była pierwsza moja bijatyka. To nie był powód do zakuwania mnie w kajdanki. Później oczywistym stało się, że dostanę łomot. Radiowóz został zaparkowany za komisariatem, tam gdzie nie ma kamer, ani nikogo kto mógłby mi pomóc. W końcu najciemniej jest pod latarnią. I nawet jeśli znalazłby się ktoś – bałby się sprzeciwić Szeryfowi. W tym mieście jest tylko jedna taka osoba, lecz wtedy nie było jej przy mnie. W związku z tym, że moje dłonie były unieruchomione przez kajdanki, nie mogłem się bronić. Nie jestem Bondem...
Czułem się jak młody Charlie Adams, który dostał lanie od pijanego ojca. A potem jak zwykły śmieć, zostałem wepchnięty do celi. Siedziałem tam chwilę, kiedy nagle usłyszałem trzask drzwi i jej głos. Bałem się, że zaraz znajdzie się obok mnie, w równie kiepskim stanie. Nie chciałem, by coś jej się stało, tylko dlatego, że wpakowałem się w kłopoty.
Mimo wszystko nie żałuję. Mattew zasłużył. Powinienem mu powybijać zęby i urwać jaja, gdy powiedział, że Bell jest zwykłą dziwką i mógłby ją pieprzyć w każdej wolnej chwili.
Od kiedy jest moja, wiele osób się ode mnie odwróciło. Dawna paczka znajomych, drwi ze mnie na każdym kroku. Połowa szkoły nadal myśli, że to kolejny zakład i liczą na łzy Anabell. Nasza reputacja upadła tak nisko, że chwilami wydaje mi się, iż ona nadal spada. Jednak... jedyne o czym teraz marzę to zabrać Anabell daleko stąd.

Czekam na nią w samochodzie, ponieważ postanowiliśmy dziś jechać nim do szkoły. Chciałbym rzucić to w cholerę, lecz wiem, że Bell nie pozwoli mi na to. Nie jest jedną z tych osób, które łatwo się poddają. Ona będzie walczyć, nawet jeśli zabraknie nadziei. Zwłaszcza wtedy.
W końcu drzwi od domu otwierają się, a w progu pojawia się ona – moja miłość. Serce zaczyna mi łomotać, tak jak zawsze, gdy jest w pobliżu. Dopiero od niedawna wiem, że to samo uczucie towarzyszyło mi od zawsze, ale przy zupełnie innym uczuciu.

– Gapisz się. – Bell posyła mi jeden z piękniejszych uśmiechów, a ja sprawdzam czy dobrze zapięła pas. – Zawsze się gapisz i traktujesz mnie jak dziecko.

– Dbam o twoje bezpieczeństwo, a to znaczna różnica. – odpowiadam, odpalając silnik. – Nie chcę, żebyś wyleciała przez szybę, gdy jakiś idiota doprowadzi do wypadku. Zabiłbym go, nawet gdyby już nie żył.

– To nie jest droga do szkoły, Blackwood. – jak zawsze spostrzegawcza...

– Kogo to obchodzi?

– Kolejne wagary nie są nam potrzebne. Chcemy skończyć liceum, pamiętasz?

– Mam podbite oko i masę siniaków, których nie zrobił mi Matt. – informuję. – Naprawdę chcesz, aby wszyscy wiedzieli, że twój ojciec mnie pobił? Jeśli tak, to zawracamy.

Dziewczyna wzdycha cicho. Zerkam na nią i widzę, że zmaga się z czymś co chce powiedzieć.

– Wyduś to z siebie. – mówię stanowczo.

– Jeśli to powiem, dojdzie do awantury. – ton jej głosu jest co najmniej dziwny. Nie rozumiem jej w tym momencie. – Zawieź mnie do szkoły.

Szklany Dom Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz