DZIEŃ PIĄTY
Wrócisz, prawda? Nie zostawiaj mnie samej, bo samotność mnie przeraża. Obiecałeś, więc wróć i oddaj mi moją duszę...---
Nie potrafię sobie poradzić z pustką, która ogarnia całe moje ciało... moją duszę i serce. Ból, który czuję za każdym razem, gdy pomyślę o tym, że z własnej woli straciłam miłość mego życia, rozrywa mnie na kawałeczki. Czuję się jak lustro rozbite na miliony części, których nie da się posklejać. Już nigdy nie będę tą samą osobą...
– Bell, spójrz na mnie, proszę. – słyszę błagalny głos Shane'a, gdy siedząc na ganku, obserwuję dołujący zachód. Wschody są dużo lepsze, ponieważ zawsze dają nadzieję na odrodzenie. Jego tu nie może być, ponieważ odjechał... Czuję jego rękę oplatającą moją talię, a następnie ląduję w jego ramionach. Cała drętwieję, gdy nieznośne iskierki opanowują moją skórę. Motyle w brzuchu, które powinny powodować miłe uczucie, wydają się mieć skrzydła z ostrzy raniących moje wnętrzności.
– Kocham cię, Anabell.
Przeszywający dźwięk w uszach sprawia, że łapię się za głowę i zaczynam krzyczeć. Mam wrażenie, że zaraz wyrwę sobie wszystkie włosy, ale ból, który sama sobie funduję, pomaga mi zapomnieć o słowach, które przed sekundą usłyszałam. Rozrywam struny głosowe starając się zagłuszyć głos w mojej głowie. I nagle zaczyna się najgorsze. Przestaję oddychać... nie mogę złapać tlenu. Łapię się za klatkę piersiową jakby to miało mi pomóc. Czuję się jakby powietrze, które już dawno powinno opuścić moje ciało, miażdżyło mi płuca. Dodatkowo zanoszę się panicznym płaczem. Oddychaj. Gdy wydaje mi się, że wszystko wraca do normy, kolejny raz mój organizm odmawia posłuszeństwa. Oddech wcale się nie unormował, a przyśpieszył w takim stopniu, że zaczynam powoli odpływać. Wiem, że zaraz zemdleję, lecz nie jestem w sanie nic na to poradzić. Czuję szczypanie na rękach, a gdy patrzę na nie, widzę wbijające się w skórę moje paznokcie. Drapię się tak mocno, że zaczyna lecieć mi krew. Silne ręce łapią moje nadgarstki.
– Anabell! – przede mną siedzi Andy. – To tylko zły sen.
Chłopak przytula mnie, a ja rozklejam się jak dziecko.
– To tylko zły sen... – powtarza, głaszcząc moją głowę. – Powinnaś odpocząć, a nie zasypiać tutaj.
DZIEŃ SZÓSTY
Znalazłam scyzoryk, który kiedyś działał lepiej niż te przeklęte proszki na szczęście. Bo prawda jest taka, że one wcale nie działają, a scyzoryk przynosi ulgę. To przecież tylko kilka niewielkich cięć...DZIEŃ SIÓDMY
Minął tydzień od kiedy ciebie nie ma. Przesiadywanie na werandzie staje się uciążliwe, ponieważ inni nie pozwalają mi na to. Alex jak zwykle patrzy na mnie podejrzliwym wzrokiem, a Alice pilnuje, abym zażyła odpowiednią ilość proszków... tych, które miały mnie uszczęśliwić. Dziś pierwszy raz udałam, że je połykam, a potem szybko wyplułam, bo od wczoraj wiem, że scyzoryk działa lepiej. Spałam cztery godziny, a to dużo w porównaniu do ostatnich dni, ale i tak obudziłam się z płaczem. To nic. Dam radę, bo przecież obiecałeś, że wrócisz.DZIEŃ TRZYNASTY
Zawsze nabijałeś się ze mnie, gdy mówiłam, że trzynastka to moja szczęśliwa liczba. Tym razem nie udało się. Kiedy przestałam brać proszki na szczęście, uznałam, że czas otworzyć tę butelkę whisky. Chciałam przez moment wyobrazić sobie, że jesteś obok i śmiejesz się ze mnie jak wtedy, gdy tańczyliśmy na środku pustyni.
Niedawno wróciłam ze szpitala, ponieważ zbyt mocno rozcięłam skórę na moim przedramieniu. Nie bolało tak bardzo, jakby mogło się wydawać. Niestety Alex zauważył to, jak i inne cięcia, co skończyło się aferą. Obserwuję mnie teraz znacznie baczniej.DZIEŃ CZTERDZIESTY PIERWSZY
Nie pisałam tak długo, ponieważ przechodzę kolejne chwile załamania. Minęło już tyle czasu, choć nawet nie połowa, a ja czuję, że nie wrócisz. Jeśli się mylę – mam nadzieję, że wybaczysz mi to, że zwątpiłam w ciebie. Nie chcę już więcej wylewać łez nad kartkami, ponieważ i tak to nigdy nie trafi do ciebie. Kiedy będę już gotowa, spalę wszystko co napisałam w tym zeszycie. Nie chcę byś się dowiedział o tym jak bardzo słaba jestem. Boli wciąż tak samo mocno jak w dniu twojego wyjazdu. Dlatego też wiem, że żyję...
Kocham cię i zapewne już zawsze będę kochała. Mam nadzieję, że tam, gdzie teraz jesteś, jest ci dużo lepiej niż u mego boku. Bo tego właśnie chciałeś, prawda?DZIEŃ TRZYSTA SZEŚĆDZIESIĄTY PIĄTY
Minął równo rok od twojego wyjazdu, więc już od świtu niecierpliwie okupowałam werandę ze ślepą nadzieją na to, że wrócisz. Wszyscy patrzyli na mnie z dziwnym smutkiem wymalowanym na twarzach, a ja nie rozumiałam o co im chodzi. Bo przecież obiecałeś mi do jasnej cholery, że wrócisz tu i będziesz przy mnie już na zawsze. Wybiła właśnie północ, a ciebie nie ma. Kiedy Nathaniel cicho powiedział, abym wracała do domu, ponieważ ciebie nie będzie – nie wierzyłam. Powiedziałam mu, żeby zajął się swoimi sprawami i aż do teraz czekałam.
Nie mogę mieć ci tego za złe, ponieważ sama mówiłam, że są obietnice, które trzeba złożyć, nawet jeśli się wie, że ich nie dotrzymamy. To właśnie zrobiłeś ty. Dlatego całowałeś mnie w ten sposób, bym już na zawsze zapamiętała jak to jest, bo nigdy więcej nie będę miała okazji, by ponownie poczuć to przyjemne uczucie oraz tak bardzo szalone bicie mego serca. Winię siebie za to, że przez cały rok oszukiwałam się, tylko po to, by nie otworzyć tej niewielkiej paczuszki z „białym szczęściem”. Bo w głębi serca bałam się i nadal się boję śmierci.
Obiecaliśmy coś sobie we dwoje i żadne z nas nie dotrzymało słowa, dlatego ten ostatni raz uniosę głowę wysoko, by ostatecznie odpowiedzieć za swoją ślepotę.---
Wstaję z drewnianych desek, gasząc przy okazji papierosa. Zabieram zeszyt ze sobą, by przypadkiem nie wpadł w niepowołane ręce. Nie chciałabym, aby ktoś znał moje uczucia. Wchodzę do domu z nadzieją na to, że wszyscy już śpią. Rozczarowanie uderza we mnie z podwójną siłą, gdy w salonie spotykam wszystkich moich przyjaciół. Wymuszam na sobie niewielki uśmiech i ruszam w stronę schodów.
– Położę się już... – mamroczę pod nosem, pokonując pierwsze stopnie.
W sypialni siadam na łóżku, a następnie sięgam do mojej szuflady, w której nadal mam butelkę whisky oraz białe szczęście. Obok nich leży, długo już nieużywany scyzoryk. Dziś mi się przyda do odpakowania mojego lekarstwa na życie. Otwieram butelkę z alkoholem i upijam kilka łyków, by dodać sobie trochę więcej odwagi. Jeśli będę pijana, dam radę pokonać każdy lęk. Ostatni raz włączam stary telefon, by przejrzeć nasze zdjęcia. Kilka łez spływa po moich policzkach, gdy przypominam sobie jak wiele straciłam przez własną głupotę.
W chwili, gdy otwieram paczuszkę z narkotykiem, drzwi od mojej sypialni otwierają się.– Wiedziałam, że coś jest nie tak. – warczy Alice, podbiegając do mnie i wyrywa z moich rąk to czego teraz potrzebuję. – Oszalałaś. Postradałaś zmysły, Adams. Nie dam ci odejść, rozumiesz?
– Po prostu to oddaj i idź sobie... – wywracam oczami, wyciągając przed siebie prawą dłoń.
– Jesteś kompletnie pijana... Chodź tu i zobacz. – dziewczyna wręcz zaciąga mnie przed lustro, w które od dawna nie chciałam patrzeć. – Spójrz na to odbicie i powiedz mi kim jest ta osoba, która stoi obok mnie.
– Już nikim ważnym.
– Ja tu widzę pieprzoną Anabell Adams, która uparła się zbyt mocno, zresztą jak zwykle... To cię przywiało aż tutaj, Belly... na samo dno. Ale wiesz co? W tym momencie cię z niego wyciągnę i nie pozwolę już więcej tu wrócić. – widzę łzy w jej oczach, co sprawia, że moje serce znów krwawi. – Pieprzyć to wszystko, Belly. Pieprzyć nawet cholernego Blackwooda, bo on nie jest wart tego co się z tobą stało.
– Nie wrócił... – staram się nie rozpłakać.
– Chrzań to. Znajdziesz kogoś kto pokocha ciebie mocniej niż on.
***
Pamiętam jak ciężko wam się czytało "dni" w poprzedniej wersji, dlatego też postanowiłam wrzucić je wszystkie w dwóch rozdziałach. Wiem, że przez to rok, który tam minął, zleciał w dwa dni, ale sami widzicie, że niektóre dni są opisane w dwóch zdaniach, więc bez sensu robić to samo co kiedyś.
CZYTASZ
Szklany Dom
RomanceZakochiwałem się w niej. Każdego dnia coraz mocniej. Obserwowałem jak szczęście wchodzi do jej życia i to za moją sprawą. Uczucie nienawiści zaczęło znikać, choć wciąż nie mogłem się pogodzić z tym, że to właśnie Anabell Adams skradła moje serce. W...