Rozdział 0.5

968 92 30
                                    

19 czerwca

-Jughead! Jughead! Wstawaj!- czarnowłosy lekko uchylił powieki, gdy poczuł jak ktoś lekko nim trzęsie.
Zaspanym wzrokiem rozejrzał się po znanym mu korytarzu i skierował wzrok w stronę postaci siedzącej przed nim, a właściwie klęczącej przy nim.
-Mogę cię już zabrać do taty- usłyszał troskliwy głos i z roztrzepaniem przetarł ręką oczy.
Posłał uśmiech szeryfowi Kellerowi
i spojrzał na siedzenie obok siebie, gdy zobaczył, że nikogo tam nie ma, wstał podenerwowany ze swojego siedzenia. Szeryf posłał mu zaniepokojone spojrzenie, a ten przeklinał jedynie w myślach, za fakt, iż pozwoli sobie w takim momencie zasnąć.
-Gdzie Betty?- spytał zaskoczony, rozglądając się dookoła.
Ojciec jego kolegi ze szkoły uniósł zaskoczony brwi. Spojrzał z politowaniem na czarnowłosego i ruchem ręki wskazał mu, aby usiadł ponownie.
-Jughead, Betty musiała jechać pilnie do mamy, nie pamiętasz?
Jughead przetarł oczy, by upewnić się, czy przypadkiem dalej nie śpi. Jednak nie, to się dzieje naprawdę. Westchnął głośno i zsunął się na niewygodne krzesełko. Co się z nim działo!? Dlaczego prawie nie kontaktował z rzeczywistością?
-Nie wejdę tam bez niej, nie dam rady-burknął krzyżując ręce, niczym pięciolatek.
Tata Kevina westchnął pod nosem i spojrzał z troską na młodzieńca.
-Dawno go nie odwiedzałeś.... Nie możesz tak nagle z tego zrezygnować, to dalej twój ojciec...
-Niech pan przekaże mojemu tacie, że chcę zmienić szkołę i rodzinę zastepcza, proszę- przerwał szeryfowi i błyskawicznie ruszył w stronę drzwi, gdy poczuł, że łzy zaczynają zbierać mu się do oczu.
Wcale nie chciał zmieniać rodziny zastępczej, bo mógł już do tak dobrej nie trafić, jednak tylko tak dostrzegał szansę zniknięcia z życia "rudego Judasza". Nie wyobrażał sobie jak teraz ich znajomość by wyglądała, dlatego postanowił uciec... jak tchórz.
-Jughead!- usłyszał za sobą krzyk.- Może chcesz wpaść do Kevina, przyda ci się odstresować!- niepewnie zagaił mężczyzna.
Jugg odwrócił się w stronę szeryfa, posłał mu wdzięczny uśmiech i zniknął za metalowi drzwiami. Na jego nieszczęście na dworze dodatkowo lało jak scebra, a on nie posiadał ani parasola, ani kurtki. Pociągnął rękawy swojej ciepłej bluzy, jakby to miało ochronić go przed panującym wokół zimnem. Otarł ponownie zmęczone jak zwykle oczy. Czy powinien zadzwonić do Betty?
-Ej ty w kapturze uważaj!
Zanim jednak Jughead zdarzył zorientować sie, że to do niego skierowane są te słowa, poczuł mocne uderzenie na policzku, przez co odruchowo się za niego złapał i próbował rozmasować.
-Boże! Ja nie chciałem! Nic ci nie jest!? Nie zauważyłem cię, przysięgam! Jaki ja głupi! To wszystko działo się za szybko i....
Jughead podniósł głowę, by spojrzeć, kto był winowajcą całego zdarzenia. Był to wysoki brunet o mocnych, niebieskich oczach i przeraźliwie bladej cerze. Po jego posturze Jug wywnioskował, że jest on w jego wieku lub lekko starszy. Spanikowany chłopak cały czas coś mówił, jednak ciemnowłosy nie mógł się na tym skupić i jedynie przyglądał mu się z ciekawością, bowiem był pewny że go kojarzy, jednak skąd nie miał pojęcia.
I nawet dokładne skanowanie jego rys twarzy, nie zdołało przypomnieć mu gdzie już go spotkał.
-Jughead Jones?- spytał nagle zaskoczony nieznajomy.
Kruczowłosy zmarszczył brwi i zmierzył jeszcze raz wzrokiem sprawcę bólu jego części twarzy.
-Owszem, to ja...a ty to...?-mruknął nieufnie.
-Brandon, współpracowałem z twoim tatą.
Jug przymknął lekko oczy, przypominając sobie wszystkie akcje, które zrobił jego tata wraz z wężami. Cóż ukrywać, był to bardzo nieprzyjemny dla niego temat i nie chciał za bardzo przypominać sobie te wszystkie niemiłe wspomnienia. Chciał naprawdę po prostu sobie pójść od Brandona, gdyż nie miał ochoty spotykać ani jednego z członków działalnosci swojego taty, która była po prostu zła.
-Chcę, abyś wiedział, że każdy z nas docenia to co zrobił dla nas twój tata. Był dobrym "przywódca". A jego poświęcenie jest niesamowite.
Chłopak się zaśmiał i przekręcił z niedowierzaniem głową. On nie chcial, by jego tata był doceniany przez bandytów (z resztą sam był jednym z nich). On pragnął by jego tata był jak pozostali ojcowie. On chciał mieć normalne życie, normalne stosunki z tata, chciał nareszcie być po prostu szczęśliwy.
A fakt, że jego tata słynie w jego szkole, za siedzenie w wiezieniu, a nie tak jak pozostali za bycie dobrym tata, był okrutny. Chciał moc, tak jak Archie chwalić się, co jego tata dla niego robi, jak wielkim człowiekiem jest, jednak on po prostu nie mógł. Dodatkowo fakt, że jego tata był w stanie w to zaangażować kogoś tak młodego jak Brandon, dodatkowo go dobijał.
-Naprawdę uważasz, że to coś wielkiego? Coś, czym powinno się chwalić? Sądzisz, że powinienem być z niego dumny za liczne przestepstwa? Że powinienem przychodzić do niego do wiezienia i opowiadać mu, jak to ja go doceniam? Uwierz mi, nie chciałbyś mieć takiego tatę jak ja- powiedział mocno zaciskając pięści.
Podenerwowany wyminął Brandona
i ruszył w miejsca, które kiedyś nazywał domem.
-Mozemy sobie nawzajem pomoc Jughead! Przemysl to! Wiem, czego chcesz!- usłyszał jedynie jeszcze głos w oddali za sobą.
Nasunął jeszcze bardziej swoj kaptur od bluzy i nie zważając na słowa chłopaka ruszył przed siebie.

36 dni/JarchieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz