28 czerwca
-Skontaktuję się z tobą od razu, jak sytuacja ulegnie zmianie, idź do domu się przespać, byłeś tutaj całą noc.
Archie pokiwał jedynie głowa na słowa znanego mu już lekarza. Wcale nie chciał jechać do domu, czuł się odpowiedzialny za stan Jugheada. To przez niego został poszczelony, przez niego cierpiał. Nie dość, że cholernie go skrzywdził, to jeszcze teraz z jego winy walczył o życie. Czy mogło być gorzej? Postanowił zadzwonić po tatę, by po niego przyjechał. Był zbyt roztrzęsiony, by samemu wrócić do domu. Jego wzrok mimowolnie pokierował się na zaplamione ubranie. Krew Jugheada. Patrząc na czerwone plamy, czuł jak robi mu się słabo. Szczególnie z świadomością, ze to wszystko przez niego.
-Archie?
Podniósł głowę do góry i zobaczył stojącego nad nim jego ojca. Fred z współczującym wyrazem twarzy gładził ramie syna, chcąc pokazać mu, ze go wspiera i może na niego liczyć.
-Chodź- powiedział cicho, wskazując ręka wyjście ze szpitala.
Natychmiastowo podniósł się z krzesła i markotnym krokiem skierował się do samochodu. Gdy tylko znalazł się wewnątrz pojazdu, pozwolił, by zawładnęły nim emocje. Szloch wydobył się z jego ust. Czuł się bezradny. Bo co jeśli Jughead się nie obudzi? Co jeśli straci go raz na zawsze? Nawet nie zdążył go przeprosić.... Nie, uratują go i nie ma nawet innej opcji! Nagle poczul na swoim ramieniu ciepła dłoń. Odwrocil się w stronę taty, który patrzył na niego smutnym wzrokiem. Wiedział, ze chce go wesprzeć, dlatego strał się uśmiechnąć do niego, przez co wyszedł mu jeden, wielki grymas.-Postrzelony?!- krzyknęła przerażona Veronica.
Archie pokiwał jedynie głowa, patrząc zamglonym wzrokiem przed siebie. Betty
i Kevin spojrzeli na siebie spanikowany wzrokiem. Nie mogli uwierzyć w to co słyszą. Kto niby miałby postrzelić Jugheada? I jaki mógł mieć motyw?
-Gdybym wtedy po niego nie zadzwonił...-zaczął Archie, ale czując jak załamuje mu się głos przez łzy, przerwał swoją wypowiedz.
Veronica cicho westchnęła i usiadła obok Archiego. Zaczęła jeździć delikatnie ręka po jego plecach, mając nadzieję, że uda jej się dodać mu tym sposobem otuchy.
-Archie, to nie jest twoja wi...
-Właśnie, że jest!- krzyknęła zdruzgotana Betty, wstając z kanapy.- Traktował go jak śmiecia, gdy ja robiłam wszystko, by go pocieszyć!
A Jugowi dalej na nim zależało. Nie dość, że złamałeś mu serce Archie, to jeszcze na dodatek przez ciebie leży teraz w szpitalu
i nawet nie wiadomo, czy przeżyje!
Chłopak doskonale wiedział, że blondynka ma rację. Był beznadziejnym przyjacielem i doskonale o tym wiedział. Liczył jednak,
że Jughead się obudzi i wszystko wróci do normy.
-Przepraszam, Betty...- ledwo wydusił przez spływające łzy.
Nastolatka pokręciłam głową i zaszlochana szybko wybiegła z domu przyjaciela. Archie nie wiedział, czy kiedyś mu wybaczy to, co zrobił Jugowi, ale wiedział jedno, zawalił. Przez głupią pozycje społeczna, pozwolił, by osoba, która tak go wspierała, kompletnie się załamała. Przecież powinien być dla niego ważniejszy niż popularność. To on powinien leżeć podłączony do kroplówek i maszyn, a nie Jughead.
-Dobra stary, to fakt zawaliłeś po całości..
-Musicie mu to tak wypominać?- przerwała Kevinowi Veronica, patrząc na niego jedną ze swoich groźnych min Veronici Lodge.
-Daj mi dokończyć. Ale gdy tylko Jughead się obudzi, możesz to wszystko naprawić. Nigdy nie jest za późno na przeprosiny. Jestem pewny, że ci wybaczy. Po prostu, od razu jak się obudzi powinieneś udowodnić mu, że jest dla ciebie ważny i przeprosić go za swoje błędy.
Kevin miał rację. Musi to jakoś wynagrodzić Jugheadowi, wszystko co zrobił... Ale jeśli on umrze.... Nie, tak nie może być! Nie może nawet tak myśleć!
-Dobra Arch, musimy już iść, trzymaj się i jak coś to dzwoń- powiedziała Veronica i pocałowała go w policzek.
Kevin jedynie poklepał go po plecach, po czym oboje wyszli z pomieszczenia, a Archie zaczął się zastanawiać jakim cudem da radę dzisiaj zasnąć.Betty weszła do wskazanego przez lekarza pomieszczenia. Rozejrzała się uważnie po pomieszczeniu i lekko przymknęła drzwi, chciała prywatności. Przejechała ręka po krześle stojącym obok szpitalnego łóżka. Miała bzika na punkcie czystości i chciała w ten sposób sprawdzić, czy na krześle nie ma zbyt dużej ilości kurzu. Na reszcie zajęła miejsce
i uważnie przyjrzała się byłemu chłopakowi. Uśmiechnęła się pod nosem i przejechała delikatnie dłonią po jego włosach.
-Oj widzisz Juggie, mogliśmy być szczęśliwy. Kiedy byliśmy razem, nic złego się nie działo.
A Archie? Sprowadza same kłopoty. To przez niego tutaj jesteś! Gdyby nie on, dalej bylibyśmy szczęśliwi kochanie- wyszeptała mu do ucha.
Odsunęła się lekko od niego i delikatnie dotknęła opuszkiem palca dolnej wargi ust chłopaka.
-Betty?
Blondynka powoli odwróciła się w stronę głosu. Widząc Angelę pomału wchodzącą do pomieszczenia uśmiechnęła się smutno.
-Dzień dobry Pani- powiedziała cicho, wycierając z kącików oczu już zaschnięte łzy.
-Dzień dobry Betty. Cieszę się, że przyszłaś. Dla Jugheada z pewnością to wiele znaczy- westchnęła kobieta, siadając obok dziewczyny.
Dziewczyna widząc na jak bardzo wykończona wyglądała Angela, objęła ją. Czterdziestolatka odwzajemniła uścisk. Czuła, ze nie jest w stanie dalej dusić w sobie uczuć, więc pozwoliła sobie na chwilę słabości. Płakała w ramionach dziewczyny jak małe dziecko. Była wykończona, a stan Jugheada tylko pogorszył sytuację.
-Jesteś dobrą dziewczyną Betty. Zawsze byłaś dla niego wspaniałą przyjaciółka. Takich ludzi jak ty jest trudno znaleźć. Ma szczęście, że cię ma- powiedziała słabo Angela, a Betty uśmiechnęła się do niej.- Pomyśleć, że gdy się obudzi będę musiała przekazać mu złą wiadomość. Już nie będzie mógł u mnie mieszkać Betty- ledwo wydusiła przez łzy, a blondynka ścisnęła ją mocniej.-Ale bądź przy nim, będzie cię potrzebować.
Betty pokiwała głową, chcąc potwierdzić, że nie zostawi ciemnowłosego. Miała nadzieję, że po tych wydarzeniach Jughead zrozumie, jak bardzo toksyczna była jego relacja i Archiego. Że ona była dla niego znacznie lepsza. Że powinien do niej wrócić.
-Jak do tego doszło Betty? Jak on został postrzelony?- wyszeptała kobieta, bojąc się odpowiedzi.
Betty głośno westchnęła, ale zaczęła jej tłumaczyć. Zasługiwała, by znać prawdę. Dobra... Półprawdę.Archie siedział na łóżku, nie mogąc zasnąć. Nie dawała mu spokoju myśl, kim mógł być ich prześladowca. Kto tak bardzo pragnął ich śmierci? I na kim mu bardziej zależało? Na nim czy na Jugu? Wiedział jedynie, że to
z pewnością nie jest jeszcze koniec i dalej są w ogromnym niebezpieczeństwie. W głowie przeglądał każdą znaną mu osobę. Szukał jakie kto mógł mieć motywy, ale nikt nie przychodził mu do głowy. Każdy zdawał się być raczej nieszkodliwy i bez zarzutów. Owszem, były na przykład osoby, które dręczyły ciemnowłosego, ale z pewnością, by go nie postrzeliły. Myślałby zapewne nad tym całą noc, gdyby nie magla wizyta Freda w jego pokoju. Od razu widząc go podniósł się do pozycji siedzącej. Spodziewał się w jakiej sprawie do niego przyszedł
i mimowolnie bał się co może usłyszeć.
-Archie. Dzwoniła Angela w sprawie Jugheada...- zaczął niepewnie.
Archie czuł jak przechodzą go dreszcze. Dlaczego jego tata był smutny? Dlaczego się nie uśmiechał? Czy...? Nie, to niemożliwe. Miał wrażenie, że jeżeli Fred zaraz się nie odezwie, popłacze się jak małe dziecko. Czuł jak powietrze robi się gęste, a werdykt dalej nie nadchodził.
-Obudził się.
Archie od razu odetchnął z ulgą i uśmiechnął się szeroko. On żyje! Naprawdę żyje! Teraz był pewny, że już nigdy go nie skrzywdzi i zrobi wszytko, by Jug poczuł się znów szczęśliwy. Miał nadzieję tylko, że przyjaciel mu wybaczy. Oczywiście, zrozumie, jeśli tego nie zrobi, ale liczył, że da mu kolejną szansę. Jeśli tak się stanie, to zrobi wszystko by ponownie go nie zawieść.
-Tato, możemy teraz do niego pojechać?- spytał z ogromną nadzieją w głosie.
Starszy z Andrewsów westchnął głośno, nerwowo spojrzał na podłogę, a potem ponownie przeniósł wzrok na swojego syna. Archie nie rozumiał. Dlaczego jego tata się nie cieszy, że Jughead żyje?
-Oczywiście, ale przygotuj się, że nie będzie to łatwa wizyta.
Rudowłosy spojrzał na niego pytająco. O co chodzi? Wiadomość, że Juggie żyje była jednak tak wspaniałą nowiną, że nie przejął się zbytnio słowami ojca. Był za bardzo szczęśliwy. Na reszcie uwierzył, że wszystko może się ułożyć
i że nie jest za późno by zacząć nowy, lepszy rozdział. Dlatego nie zwracał uwagi na milczącego przez całą drogę tatę i na jego nerwowe stuknięcia w kierownicę. Gdy dotarli pod szpital, natychmiast wybiegł z auta
i pognał do drzwi wejściowych. Cały czar jednak prysł, gdy na korytarzu zauważył Angelę i chciał ją przytulić. Zamiast bowiem dostać radosny uścisk, czy pocałunek w policzek, otrzymał coś, co nigdy jeszcze nie podarowała mu kobieta- z całej siły uderzenie w policzek. Zszokowany dotknął dłonią lewego policzka, który przed chwila został brutalnie zaatakowany i próbował go rozmasować. Dopiero wtedy zauważył stojącą za kobietą Cooper. Dziewczyna mierzyła go nienawistnym wzrokiem. Odwrócił się do tyłu i zerknął na stojącego za nim Freda, w którego oczach zauważył nie tylko współczucie, ale także
i rozczarowanie.Jeden raczej z tych spokojniejszych i nudniejszych rozdziałów, no ale cóż mam nadzieję, że nie wyjdziecie z nudów. To chyba... do następnego!
![](https://img.wattpad.com/cover/110782144-288-k338305.jpg)