W rodzinnym domu Dupain - Chengów poranki zawsze były spokojne i lekkie do przeżycia. Szczególnie te sobotnie, kiedy Marinette miała wolne od szkoły i mogła spać, ile tylko zapragnie. Jednak od kiedy wrócił Léon, jest inaczej niż przez ostatni rok.
W ten piękny sierpniowy poranek ciemnowłosej nie obudziły ćwierkające za oknem ptaki, a dochodzące z dołu głośne odgłosy.
- Zabiję, wykastruję, uduszę. Co za okrutna bestia. Zabiję. Jeszcze słońce nawet dobrze nie wzeszło.- mamrotała pod nosem. - Tikki, która godzina?
- Jest za pięć siódma. - odpowiedziała czerwona istota.
- No zabiję go. - mruknęła.
Marinette przekręciła się na łóżku, a że leżała na samym brzegu, spadła z mebla zaplątana w kołdrę.
Podniosła się, przetarła twarz ręką, założyła swoje ulubione puchate, czarne kapcie z kocimi uszkami, które sama zaprojektowała i wyszła. Miała nieodpartą ochotę zrobić mu krzywdę. I to najlepiej taką, jakiej jeszcze nie wynaleziono
- LÉON, GDZIE JESTEŚ?! - nawoływała, schodząc po schodach.
Nic. Żadnej odpowiedzi.
Zeszła ze schodów i pokierowała się w głąb salonu, skąd dochodziły odgłosy.
Szła w stronę kanapy, zza której oparcia wyłaniała się rozczochrana czupryna jej brata. Widząc, że telewizor jest włączony, zasłoniła go, starając się skupić jego uwagę na sobie. Była tak pochłonięta chęcią mordu brata, że umknęło jej to, iż nie są sami.
- Czyś ty do reszty zdurniał?! - zaczęła, jego stalowe oczy mierzyły ją od góry do dołu. - Jest godzina siódma rano w sobotę. Dlaczego mnie budzisz?
- Gramy, kobieto i najpierw się ubierz, bo chłopaków wystraszysz. - odpowiedział, odwracając od niej wzrok.
No tak, zapomniała, że była w piżamie. O ile tak można było nazwać coś na wzór sportowego biustonosza i bardzo krótkich szortów.
Dopiero teraz spostrzegła, że dwie pary oczu wpatrują się w nią; te brązowe, były bardziej rozbawione zaistniałą sytuacją, natomiast w zielonych można było dostrzec iskierki zawstydzenia, ale i rozbawienia.
- To ja.... eeee.... ten... - wyjąkała, cała czerwona.
Niczym gazela pognała po schodach i z hukiem wpadła do pokoju. Najpierw zaliczyła poranną toaletę, a potem dopadła się do szafy, ubrała się w długą do kostek czerwoną spódnicę w czarne grochy i czarną bokserkę. Włosy związała byle jak.
Zeszła ponownie na dół i zajęła się robieniem śniadania dla siebie i chłopaków. Postawiła na gofry.
- Chłopaki, śniadanie! - zawołała z kuchni.
Męska część towarzystwa usadowiła się przy wyspie kuchennej na barowych krzesłach, zajadając się przygotowaną przez Marinette ucztą.
- Możecie mi teraz powiedzieć, co wy tu odwalacie od siódmej rano? - znów drążyła temat.
- Wczoraj powiedziałaś, że mogę robić, co chcę, więc zadzwoniłem po chłopaków i graliśmy całą noc. - oznajmił Léon z szerokim uśmiechem. Marinette tylko westchnęła z rezygnacją i kontynuowała spożycie posiłku.- Siostra, nie widziałem, że potrafisz tak gotować. - rozmarzył się szatyn, wkładając kolejny kawałek gofra do ust. - Idealnie nadawałabyś się na żonę, co nie, Adrien? - wyszczerzył się głupio.
CZYTASZ
Nowi Bohaterowie ||Miraculous|| ✔
FanfictionW Paryżu pojawiają się nowi bohaterowie, którzy pomagają Biedronce i Czarnemu Kotu w jego obronie. #84 w kategorii Fanfiction 15.11.2017r.