39| Wolne chwile

1.5K 156 32
                                    

Sobotni poranek nie był łaskawy dla zielonookiej blondynki. Już od wczesnych godzin jej spokój zakłócał niezidentyfikowany dźwięk dochodzący z pokoju Stanisława. Z jękiem oderwała się od ćwiczeń z matematyki i poszła zobaczyć, co robi brunet.


Jak się okazało, chłopak grał na gitarze elektrycznej. W takich warunkach Ava mogła tylko pomarzyć o spokojnej nauce w zacisznych domowych warunkach, co było jej potrzebne, bo przecież w poniedziałek mieli zaplanowany sprawdzian.

Dziewczyna nie zastanawiając się zbyt długo, podeszła do skrzynki z bezpiecznikami mieszczącymi się na ścianie tuż obok drzwi wejściowych do mieszkania. Wykręcała po kolei każdy bezpiecznik dopóty, dopóki dźwięk gitary nie ucichł.

- Co do chuja punka się dzieje? - głośne przekleństwo rozniosło się po całym mieszkaniu.

Kwami Żółwia siedzące na parapecie okna i zajadające swój przysmak, jakim były rodzynki westchnęło, zniesmaczone poziomem kultury swojego młodego podopiecznego. Jego młody podopieczny był taki nieokrzesany.

- Wyłączyłam bezpieczniki! - krzyknęła blondynka. - Nie musisz dziękować!

- Ava, coś ty zrobiła? - Stanisław pojawił się w przedpokoju.

- Wykręciłam bezpieczniki. - wzruszyła ramionami. - W poniedziałek mam ważny sprawdzian i potrzebuję spokoju.

Dziewczyna jednak zrezygnowała ze wszystkiego i zamiast nauki postanowiła zaczerpnąć inspiracji, przechadzając się po paryskich uliczkach. Przywróciła przepływ prądu w kablach wijących się w mieszkaniu pod pomalowanym na beżowo tynkiem i biorąc wszystkie potrzebne rzeczy, wyszła.

Nogi poniosły ją aż do Ogrodu Luksemburskiego. Ostatnie liście w ciepłych barwach pomarańczy, czerwieni i żółci dumnie wisiały na wiekowych drzewach, licznie porastających ten skrawek zieleni pomiędzy betonowo - szklanymi miejskimi zabudowaniami.

Jesienne słońce świeciło nisko na nieboskłonie, a mimo to słupek rtęci w termometrach zatrzymał się na siedemnastej kresce po dodatniej stronie skali. Po ulewie z dnia poprzedniego nie było nawet śladu.

W parku było tłoczno, a wszystko dlatego, że kilkudziesięciu parkowych ogrodników upatrzyło sobie właśnie sobotnie przedpołudnie jako dzień najlepszy na przygotowanie miejskiego skweru zieleni do zimy. Liście były pieczołowicie i dokładnie grabione, gdzieniegdzie przesuszona i żółtawa trawa koszona, a różane krzewy odpowiednio przycinane i zabezpieczane na ujemną temperaturę. Do tego wszystkiego dochodziły jeszcze dzieci biegające wkoło i liczne pary zakochanych postanawiające spędzić czas ze sobą, co i ona bardzo by chciała zrobić.

Usiadłszy na drewnianej, brązowej ławce z kutymi w pracowni kowala nogami wyjęła swój turkusowy szkicownik, na okładce, którego narysowała kiedyś ważkę.

- Ale tu pięknie. - szepnęło jej kwami, ukryte w jej rozpuszczonych, długich włosach. Tamtego dnia zamiast we włosach, Ava swoje Miraculum trzymała na nadgarstku.

- To prawda, Lummi. - uśmiechnęła się.

Lummi to mała, fioletowa istotka z zielono - żółtymi oczkami i nieproporcjonalnie dużą głową. Kwami miało jeszcze parę czułek i skrzydełka.

- Masz może żelki? - zapytała grzecznie. Dziewczyna wyjęła przysmak swojej opiekunki z kieszonki zielonego, jesiennego płaszcza i prosząc, by nie pokleiła jej włosów oddała małą paczkę żelków o smaku coli w fioletowe łapki Lummi.


Chwilę zadumy przerwało jej buczenie i wibracje świadczące o tym, że ktoś do niej dzwoni. Nie mogąc znaleźć w torebce telefonu, wysypała całą jej zawartość na ławkę obok siebie.

- Tak, ciociu? - zapytała, gdy po przesunięciu palcem wskazującym po zielonej słuchawce odebrała połączenie.

- Wszystko dobrze? Jak ci się mieszka u Mistrza Fu? Masz pieniądze? - tym pytaniom nie było końca.

- Spokojnie, wszystko u mnie dobrze. - uspokoiła ją, a Aurelia odetchnęła, co nie uszło uwadze nastolatki.

- A co u Adriena? Wszystko z nim dobrze? Tak bardzo mi go brakuje. Trudno mi się do tego przyznać, ale i za Gabim tęsknie, choć te jego projekty są tandetne. Ja nie wiem, jak one ci się mogą podobać. - niekontrolowany potok słów znów wypłynął z ust starszej blondynki.

- Szczerze, to z nim nie rozmawiałam jeszcze. - przyznała. - Pewnie mnie nawet nie pamięta, ale zauważyłam, że na przerwach dziwnie na mnie patrzy.

- To dobrze. - Agreste zamyśliła się na chwilę. - Pamiętaj, żeby nic mu o mnie nie mówić, ja muszę zamknąć tu wszystkie sprawy i jeszcze na kilka tygodni polecieć do Tybetu, a potem wracam do ciebie i moich chłopaków.

🔺🔻🔺

- Jak miło na was patrzeć. - zachwyciła się przemiemiona Marinette.

Biedronka z zachwytem w oczach patrzyła na swojego brata i jego dziewczynę, okazujących sobie czułość. Paw siedział na dachu oparty o ścianę i tulił do siebie blondynkę. Jej nogi były przełożone przez jego. Chłopak dodatkowo głaskał swoją dziewczynę po udzie. Dla Marinette był to niezwykle uroczy widok. Oczywiście bardzo się z tego cieszyła, że jej bratu układają się sprawy miłosne.

- Witaj, Moja Pani. - usłyszała flirciarki głos Czarnego Kota.

Jego ciało praktycznie przylegało do jej pleców, głowa bohatera spoczywała na jej lewym ramieniu, a blond czupryna łaskotała w ucho.

- Kocie, rozmawiamy o przestrzeni osobistej co wieczór a ty nadal swoje. - odwróciła się w jego stronę. - Jak grochem o ścianę.

- To dla ciebie, piękna. - wystawił w jej kierunku cudowną ciemnoczerwoną różę.

Dziewczyna niepewnie przyjęła od niego prezent i przystawiła do nosa, zaciągając się przyjemnym, delikatnym, a zarazem słodkim zapachem okazałego kwiatu.

- Dz-dziękuję. - szepnęła nieco zawstydzona.

- Widzisz? - powiedziała Ważka do swojego chłopaka, wskazując na drugą parę bohaterów. - Tak się traktuje kobiety. Powinieneś się od niego uczyć. Ty mi jeszcze nic nie podarowałeś.

- Stary, przez ciebie kiepsko wypadam. - Paw przeczesał palcami swoje brązowe włosy.

Nowi Bohaterowie ||Miraculous|| ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz