III - Kwestia dumy

4.3K 347 97
                                    

Even leżał na plecach na całkiem wygodnym łóżku, od co najmniej godziny wpatrując się bezczynnie w sufit. Dziewczyna i chłopak z tunelami ułożyli go na materacu w takiej pozycji, żeby jego pogruchotane kości sprawiały jak najmniej bólu - a przynajmniej się starali - po czym wyszli obiecując, że przyprowadzą kogoś, kto mu pomoże najszybciej jak będą w stanie.

Even był wdzięczny. Nawet bardzo. Nieważne jednak jak bardzo byłby wdzięczny, sama wdzięczność nie była w stanie rozproszyć pulsującego nieprzerwanie bólu. A już na pewno nie pomagała z krążącymi po głowie myślami, które składały się właściwie z samych pytań.

Gdzie był? Skąd się tu wziął? Kim byli ludzie, którzy go znaleźli? Dlaczego wszędzie było tak ciemno? Spacer od windy do niewielkiego domku - o ile domkiem można było to miejsce nazwać - zajął jakieś piętnaście minut i w ciągu tych piętnastu minut Even nie zobaczył nic, co pomogłoby mu choć trochę w odkryciu swojego położenia. Być może była właśnie noc i po prostu wszystkie światła zostały wyłączone, jednak... jednak... Trzeba by chyba zacząć od innego pytania - dlaczego. Dlaczego i jakim cudem było tu tak dużo miejsca? Byli przecież pod ziemią. Piętro „-66", Even dobrze pamiętał i o ile ufał swojej pamięci, musiał przyznać, że nie widział jeszcze pomieszczenia tak ogromnego jak to. No, bo przecież... przecież leżał właśnie na łóżku w domku, który domkiem ledwie był, ale jednak nim był. Co więc, do ciężkiej cholery? Kto budował domy w pomieszczeniach? Pod ziemią? Sześćdziesiąt sześć pięter pod ziemią?

Zdecydował, że to są pytania, które można odłożyć na później. Bardziej nurtowało go coś innego. Zmarszczył brwi, przenosząc wzrok z sufitu na siedzącego na biurku rudowłosego chłopca, wpatrującego się intensywnie w ekran trzymanego na kolanach laptopa. Chłopiec siedział na biurku, nie przy biurku, zupełnie ignorując Evena, który zerkał na niego co kilka minut, nie mogąc się powstrzymać.

Chłopiec był zagadką. Od momentu, kiedy trójka wybawców Evena wniosła go do niewielkiego, drewnianego domku i położyła na łóżku - ok, dwójka, bo chłopak w kapturze tylko szedł obok, nie udzielając się ani w rozmowie, ani w pomocy - chłopiec z laptopem siedział na biurku. Od jakiejś godziny, którą spędził z Evenem w pomieszczeniu, nie zrobił absolutnie nic innego. Raz tylko obrzucił go badawczym spojrzeniem, ale nie odezwał się słowem.

To nie wszystko. W drugim końcu pomieszczenia siedział ktoś jeszcze. Chłopak w kapturze jak się nie udzielał, tak wciąż nie wydawał się skory do rozmowy. Ani do pomocy w szukaniu jakiegoś lekarza najwyraźniej. Nie, żeby Even miał mu to za złe. Przecież byli sobie zupełnie obcy.

Chłopak, zajęty - o ile Even się nie mylił - piłowaniem paznokci pilniczkiem, siedział sobie na fotelu, niedopasowanym do wystroju pomieszczenia jak dosłownie wszystkie pozostałe meble. To niedopasowanie nadawało wnętrzu dziwnego, intrygującego charakteru. Even czuł się jakby znalazł się w bazie zbudowanej przez dzieci, urządzonej z wykorzystaniem wszystkiego, co wpadło im przypadkiem w ręce. Całkiem przytulnie.

- Długo ich już nie ma. - Even aż drgnął, gdy chłopak w kapturze odezwał się w pewnym momencie. - Erin pewnie zrobił sobie wolne - powiedział, po czym po dłuższej chwili spytał zupełnie poważnym tonem: - Nie zrosną mu się te kości same?

Evenowi aż zrobiło się ciepło z przerażenia.

- Zrosną, ale krzywo - odpowiedział na szczęście chłopiec z laptopem, kręcąc z niezadowoleniem głową, a przy okazji wzburzając swoją bezładną rudą czuprynę.

- Aha. To niedobrze.

- Niedobrze.

- No, ale jak zaraz nie wrócą, to się zrosną.

Heaven (boyxboy)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz