LXXI - Przyziemne pragnienia

2.6K 135 236
                                    

Skäi miał wrażenie, że śni. Tak dawno już nie opuszczał swojego małego, sterylnego pokoju w wieży, że teraz wszystko wprawiało go w zdumienie. Wcześniej nie miał czasu kontemplować natężenia kolorów i dźwięków na zewnątrz, pochłonięty walką z Muriel'em i martwieniem się o losy świata. Dopiero, kiedy zszedł na dół, a może i dopiero, gdy zobaczył znów Lucifera, jego uwaga nieco rozproszyła się, pozwalając mu zauważać takie rzeczy, jak lekki zapach siarki w powietrzu czy widok ciemnego sklepienia wieńczącego Piekło.

Kiedy zobaczył pałac królewski, majestatyczny budynek wzniesiony z kości pośrodku żywego, ruchliwego miasta, celujący iglicami w sklepione czarne niebo niczym gotycki kościół, uderzyło go coś zwykłego i prostego, czego nie czuł od bardzo długiego czasu. Respekt wobec piękna, który przeszył go gwałtownym i silnym dreszczem. Ponieważ piękno, czy to stworzone za sprawą ludzkich rąk czy natury, którą zaprojektował tak, by nadać jej nieprzewidywalności, miało w sobie jakiś element mistycyzmu, którego sam do końca nie pojmował. Nie było czymś, co stworzył własnymi rękoma, ani czymś, co było domeną siły zupełnie odrębnej od niego, gdyż taka siła była tylko jedna i nie posiadała twórczego potencjału. Śmierć – demony, ciemność – potrafiła tylko niszczyć.

Piękno go zadziwiało. Świat był piękny, tak samo jak zamieszkujące go istoty. I jak życie. I Lucifer. I te wąskie uliczki, oświetlone płomieniami pochodni. I rozległa przestrzeń otchłani napawająca chłodną grozą. I twarze wpatrujących się w niego oszołomionych przechodniów. I wnętrze pałacu, gdy do niego weszli – on podtrzymywany na nogach przez Lucifera.

Piękno nie było jego tworem, tylko czymś, co wyłoniło się ze świata, który zbudował. Powstało w momencie, gdy pierwsza osoba spojrzała na coś i uznała tę rzecz za zachwycającą. Prawdopodobnie był to moment, w którym po raz pierwszy spojrzał Luciferowi w oczy.

Dotarli pod pokój odgrodzony od nich ciężkimi drewnianymi drzwiami. Lucifer w pośpiechu nacisnął na klamkę i pchnął jedno z dwóch skrzydeł barkiem, nie wypuszczając go z rąk ani na moment.

Skai uznał, że pokój musiał być sypialnią, lub czymś na jej podobieństwo, ponieważ znajdowało się tu duże łóżko – również drewniane, masywne jak drzwi i nakryte ciężkimi, bogato zdobionymi narzutami. Oprócz niego w pomieszczeniu znajdowało się jednak także miejsce na rozpalanie ognia, stół, krzesła, okno wychodzące na dziedziniec, duży, wyglądający na miękki fotel i jeszcze parę innych mebli, których zastosowania nie potrafił się domyślić. W czasach, gdy on jeszcze kładł się czasem do snu, sypialnia składała się tylko z miękkiej podłogi o dostosowanej temperaturze. Zdziwiony przepychem i wielością zdobień, nie mógł przestać rozglądać się po pokoju. Lucifer jednak albo nic sobie nie robił z jego zachwytu i zaciekawienia, albo nawet ich nie zauważył, bo tylko zaprowadził go pośpiesznie do łóżka i pomógł mu ułożyć się na nim na plecach.

- Pobiegnę po medyka – powiedział. W jego głosie i zmarszczonych brwiach odznaczało się napięcie. – Zostań tu i najlepiej nie ruszaj się, dobrze? – polecił pośpiesznie, po czym odwrócił się na pięcie i zaraz zniknął w drzwiach.

Skäi poczuł się nagle gorzej. Gorzej to właściwie mało powiedziane. Kiedy tylko Lucifer zniknął mu z oczu, spadł na niego nagle ogromny niematerialny ciężar. Zszokowana twarz Muriel'a, któremu dał w końcu możliwość poszukiwania szczęścia stanęła mu przed oczami i ogarnęły go mdłości, sufit sypialni, zdobiony kunsztownymi rzeźbieniami w ciemnym drewnie, rozmył się i zaczął wirować.

Podniósł się do siadu, nie mogąc tego znieść. Ciemność była teraz tak blisko, zdawała się dmuchać mu w kark. Śmierć wołała go do siebie, kusząc obietnicą uwolnienia od ciężaru świata na skraju upadku.

Heaven (boyxboy)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz