XLVII - My own Heaven

2.3K 198 145
                                    

Nie było takiego człowieka w historii świata, który pamiętałby swoje narodziny. Mózg dziecka w swoich pierwszych latach nie był po prostu w stanie permanentnie zapisywać takich informacji jak wspomnienia. Ale to dobrze. Even słyszał kiedyś, że moment narodzin to jedno z najbardziej traumatycznych doświadczeń w życiu człowieka. Ból, strach i kompletna dezorientacja niemowlaka są nieporównywalne z niczym innym. Na szczęście więc, nikt nie pamiętał pierwszych momentów swojego życia. Prawda?

Niedługo po tamtym ataku, po urodzinach Sky'a i po tamtej rozmowie z Lucyferem, sen Evena kompletnie zmienił scenariusz, jakby coś odblokowało kolejne, zapisane głęboko w jego duszy wspomnienie.

Obudził się, ale widział tylko ciemność. „Nic" – powiedziałby ktoś inny, w innej sytuacji. W swoich pierwszych chwilach Even widział tylko „nic". Fakt jednak, że potrafił ocenić iż nic nie widzi, świadczył o jakiejś fundamentalnej zmianie. Wcześniej nie istniało nic. Wcześniej nie było nawet „wcześniej". Even nie mógł spojrzeć wstecz w czasie, w swoich wspomnieniach, bo żadne „wstecz" nie istniało, mimo, że chłopak instynktownie czuł, że istnieć powinno. Jego umysł, właśnie narodzony, podpowiadał mu, że czas nie zaczął biec właśnie w tym momencie. Wiedział, że to nie świat, a on właśnie się narodził. Nie jako niemowlak, który dopiero musi nauczyć się postrzegać, rozumieć i oswajać rzeczywistość. Mimo, że nie oddychał nawet jeszcze minuty, wiedział już tak wiele. Jakby umiejętność rozumienia otaczającego go świata została w niego wdrukowana jeszcze przed tym jak po raz pierwszy uświadomił sobie, że jest.

Nagle otaczającą go ciszę przerwał dźwięk. A więc takim uczuciem było słyszeć. Even nawet rozpoznał dźwięk, choć nie powinien, bo nigdy wcześniej go nie słyszał.

To było czyjeś westchnienie.

A więc istnieli też inni. Nie był sam w świecie.

- Niesamowite – odezwał się ktoś. – Jest tak bardzo inny od nas.

- Inna – poprawił mężczyznę drugi głos.

- Inna? – zdziwił się pierwszy.

- Improwizuję. – Krótki śmiech. – Skoro jest inna, możemy zwracać się do... niej inaczej.

Oh. No tak. Pochłonięty wszystkimi nowymi wrażeniami, zapomniał. To nie było jego wspomnienie. Osoba, która właśnie przyszła na świat i która wciąż nie otworzyła jeszcze oczu nie była nim.

- Nigdy nie widziałem jeszcze takich kolorów! Włosy i skóra są takie inne! Jak na nie wpadłeś? Na te różne kolory? Myślałem, że istnieje tylko światło i ciemność.

- Istniały.

Kolejne westchnienie.

- Potrzebuje imienia!

- Myślałem o „Ewa".

- „Pierwsza ze swojego rodzaju"? – przetłumaczył wciąż zdumiewający się na każdym kroku mężczyzna. – Jak to możliwe, że stworzyłeś tyle niesamowitych rzeczy, a brak ci kreatywności w wymyślaniu imion? – Zaśmiał się.

Oh. Even znał ten śmiech. Ewa go nie znała, ale on tak. Oczywiście, że Lucyfer musiał pojawić się w kolejnym z jego snów.

- Imię powinno mówić o tym kim jest osoba je nosząca. – Drugi rozmówca, którego Even z pewnością nie kojarzył, chyba nie rozumiał problemu króla Piekieł z imieniem. Przyszłego króla Piekieł, to znaczy.

- Ale my jeszcze nie wiemy kim on..a jest – powiedział Lucyfer. Całkiem słusznie. Ewa sama jeszcze nie miała pojęcia kim jest. Even zresztą też tego nie wiedział. Wiedział kim się stanie i kim będzie dla Lucyfera, nie miał jednak pojęcia jaką osobą stworzył ją Bóg. – Poznawanie nowych osób jest takie ekscytujące!

Heaven (boyxboy)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz