LXVII - Gdzie się podziały gwiazdy

1.4K 126 72
                                    

Nic tak nie dodawało energii, jak świadomość, że twój największy problem niedługo się rozwiąże. A przynajmniej tak pomyślał Lucyfer, kiedy zobaczył jak Skäi wstaje na nogi ze zdeterminowanym wyrazem twarzy, mimo krwi wciąż wyciekającej z jego rany postrzałowej w boku.

Oddychał ciężko, ale stał o własnych siłach, a w jego oczach można było dostrzec ogień. Ten sam ogień, który Lucyfer pamiętał z ich wczesnych dni, kiedy jeszcze byli pełni nadziei, nieobciążeni żadnymi grzechami.

- Jeśli twój pomysł zadziała, może nam się udać w końcu nadać światu stabilności. Zanim jednak się tym zajmiemy, musimy załatwić resztę spraw.

- Tym się nie przejmuj, zajmę się Muriel'em – zapewnił go Lucyfer, również wstając na nogi, aczkolwiek chwiejnie.

Skäi obrzucił jego niepewną postawę zmartwionym spojrzeniem.

- Nie – powiedział. – Jesteś ranny. Poza tym, Muriel zabije cię, jeśli tylko nadarzy się okazja. Mnie będzie chciał jeszcze utrzymać przy życiu. Tak jak powiedział, nie chce łatwego, bezbolesnego końca. Dlatego mnie nie zabije, jeśli przyjdzie mu ze mną walczyć.

- Wiem, Skäi, ale przecież ty nie masz na to siły – zaprotestował Lucyfer. Wiele osób miało mylne pojęcie na temat potęgi Stwórcy. Myśleli, że jego siła przekracza ludzkie, czy też anielskie, pojęcie i że Bóg z pewnością nie ma sobie równych w walce. Prawda wyglądała jednak tak, że Skäi, tworząc świat, oddawał mu po kawałku siebie, swojej energii, ostatecznie zostając niemal z niczym. Choć jego potęga, rozumiana jako talent do tworzenia, była niemal nieograniczona, jego potencjał bojowy był obecnie niemal zerowy.

- Zdaję sobie z tego sprawę – powiedział Skäi, nie patrząc na niego, tylko wbijając wzrok w ziemię. Wyglądał jakby gorączkowo coś rozważał. – Dlatego muszę coś zrobić. – W końcu na niego spojrzał. – To nie będzie przyjemne – ostrzegł.

Lucyfer zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, ale pokiwał głową. Cokolwiek Skäi uważał, że musiał zrobić, było widocznie konieczne.

- Ale najpierw przywrócę świat. Nie możemy właściwie nic wskórać, zanim tego nie zrobię.

Skäi zamknął oczy w skupieniu. Lucyfer tylko przygryzł wargę, zmartwiony, widząc jak na czoło chłopaka występują krople potu – z wysiłku.

W powietrzu rozległ się głośny huk, kawałek podłogi, na którym stali zadrżał. Później, szybciej niż Lucyfer był w stanie przeanalizować, świat po prostu wrócił na swoje miejsce – materia wypełniła przestrzeń, rozlewając się od stóp Skäi'a w, wydawałoby się, nieskończoność. Zapachy, dźwięki, wilgoć w powietrzu – wszystko to powróciło z impetem, uderzając w zmysły Lucyfera znienacka. Tego uczucia doświadczył już wiele razy. Tym razem jednak, zaledwie kilka sekund po tym, jak świat na powrót się zmaterializował, Lucyfera uderzyło coś jeszcze poza zwyczajnymi doznaniami, których chwilę temu brakowało.

Zgiął się wpół, jakby ktoś kopnął go w brzuch i zabrakło mu powietrza. Upadł na ziemię, oszołomiony. Co się z nim działo?

- S-Skäi...? – uniósł na niego wzrok, czując jak dziwne, zupełnie nowe doznanie wyciska mu z oczu łzy. – Co ty...?

- Wybacz mi, Lucifer. – Skäi ukucnął przy nim, dotykając go delikatnie w przepraszającym geście. – Ostrzegałem, że to nie będzie przyjemne. Ale nie martw się, to tylko tymczasowe. Po prostu potrzebuję teraz jak najwięcej siły.

Lucyfer zrozumiał, ale wciąż nie mógł nad sobą zapanować. Nowe uczucie przyprawiało go o lęk, jakiego nigdy jeszcze nie doświadczył. Nawet nie stając twarzą w twarz z ciemnością po raz pierwszy. To nowe doznanie było milion razy gorsze.

Heaven (boyxboy)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz