LXIV - Przyjaciele z zaświatów

1.8K 149 29
                                    

Był jak uderzenie pioruna. Nagłe, potężne i oślepiająco jasne. Choć ciemne ubrania skrywały jego białą skórę, a czarne włosy mieszały się z krwią, płomień jego duszy, niewidoczny, pulsował światłem. Opadł na wpatrzoną w niego z dołu armię jak anioł zemsty, choć nie było w nim krzty wściekłości, tylko zmęczenie, poczucie winy i pośpiech. Chciał już się z Nim zobaczyć, mimo strachu, jaki budziła w nim perspektywa tego spotkania.

Opadł pomiędzy nich i ciął mieczem. Jednym długim cięciem powalił na ziemię trójkę aniołów. Ich białe mundury nasiąkły krwią. Natychmiast zaatakowali go od tyłu. I z prawej. I z góry. Było ich morze, a on sam jeden, ale siła ma to do siebie, że skupiona w jednym punkcie potęguje się po tysiąckroć. Ich ostrza go nie sięgały, ich oczy, usiłujące za nim nadążyć, traciły go, żeby zaraz stracić iskrę życia – choć tylko na chwilę. Nikt tu nie miał umrzeć.

Zatracił się w tym chaosie, pośród którego pozostał spokojny. Wymierzał precyzyjne cięcia, sekwencja jego kroków była nieskazitelna niczym układ taneczny. Zatracił się, choć powinien jedynie przebić się dalej, do Niego. Fizyczne zmęczenie i rytm szybkich kroków, cięć i pchnięć obudziły w nim to, co od dłuższego czasu było uśpione. Zapomniał już, że do tego został stworzony. Walka była tak samo częścią jego natury, jak miłość do wszystkiego, co żyje. Nawet jeśli chodziło o walkę z demonami. Teraz w swoim przyspieszonym oddechu i ciężarze miecza w dłoni odnalazł tę cząstkę siebie.

Nie sięgnął go ani jeden wrogi miecz. Żołnierze nie wycofywali się jednak, mimo coraz to pogłębiającej się zgrozy odbijającej się na ich twarzach. Ktoś spróbował ciąć w jego gardło. Złapał go za ramię, pchnął i chłopak sam nabił się na miecz jednego ze swoich. Ktoś inny celował w jego łydkę, próbując zbić go z tropu. Ostrze pękło pod jego butem. I kiedy tak tańczył, nie czując nic poza czystym zatraceniem w walce, nagle powietrze rozdarł krzyk. Dopiero gdy rękojeść miecza niemal wyślizgła się mu z dłoni i dopiero gdy zobaczył zaskoczenie na twarzach otaczających go aniołów, zrozumiał, że okrzyk wydobył się z jego własnych ust. Zamarł na moment, przez sekundę czując chłód strachu, gdy zrozumiał, co się stało. Zamarli też wszyscy wokół, wpatrując się w niego z szokiem i napięciem.

Wypuścił z ust drżący oddech. Powoli skierował spojrzenie w dół. Jego koszula była czarna, do tego przesiąknięta krwią, ale dziura po kuli i tak była widoczna, odsłaniając fragment jego białej skóry na brzuchu. Słowa Evena stanęły mu przed oczami: „Muriel go postrzelił. Ma taki pistolet z trucizną, nieważne."

Najwyraźniej, na Boga, ważne!

Jęk bólu chciał wyrwać się mu z ust, ale zacisnął zęby. Poderwał gwałtownie głowę, natychmiast odnajdując go w tłumie. Stał może trzydzieści kroków od niego, z pistoletem w dłoni i zadowolonym uśmieszkiem na ustach.

Jak można popełnić taki błąd i zapomnieć o największym niebezpieczeństwie w trakcie walki?

- To koniec, Lucyfer! – krzyknął Muriel, opuszczając rękę z pistoletem.

- Mogłeś trafić kogoś ze swoich! – warknął Lucyfer z wściekłością. Wiedział, że anioła nie obchodził los jego żołnierzy. Chciał, żeby te słowa dotarły właśnie do nich.

- Straty podczas wojny są nieuniknione! – Muriel rozłożył ręce w udawanej bezradności.

- Wojna jest tylko jedna – wycedził Lucyfer. – Powinniśmy walczyć jedynie z ciemnością. Wspólnymi siłami.

Ktoś z tłumu parsknął. Ktoś inny coś szepnął. Muriel tylko pokręcił głową. Jego uśmiech miał nawet w sobie coś smutnego, kiedy anioł się odwracał.

- Przegrałeś Lucifer – powiedział jeszcze. – W końcu możesz spocząć – dodał tak cicho, że Lucyfer ledwie go dosłyszał.

Wśród żołnierzy zapanowało lekkie zmieszanie. Obserwowali go uważnie, stojąc w pozycjach obronnych z mieczami uniesionymi w gotowości w razie gdyby króla Piekieł nie powaliła nawet trucizna demona. Co było oczywiście niemożliwe. Trucizna działała na każdego. Nawet na samego Stwórcę. Nawet na ludzi z Barierą. Dostawała się natychmiastowo do krwiobiegu, przenikając przez tkanki, wreszcie odnajdując płomień duszy, usytuowany tuż pod sercem. Muriel wiedział, co robi, kiedy celował w ten punkt, trafiając tylko dziesięć centymetrów niżej. Trzeba było mu to przyznać. Żył już tak długo, że wiedział naprawdę dużo. Jak się okazało, nie wiedział jednak wszystkiego.

Heaven (boyxboy)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz