"Szach... a gdzie mat?"

34 4 1
                                    

           Leżałem tam gdzie wcześniej zemdlałem. Wszystko mnie bolało. Kark, ręce, nogi, plecy, głowa ale najbardziej... Serce. Kiedy zdałem sobie sprawę co się stało, że znowu przeżyłem ten dziwny rodzaj snu który był tak samo snem jak jawą. 
           Aurora... Moja anielica. Cały czas czułem na sobie ten pocałunek. Każda komórka mojego ciała drżała na wspomnienie tego doświadczenia. Przypomniałem sobie strukturę jaj włosów, smak jej ust, miękkość jej skrzydeł, delikatność jej skóry, dźwięk jej głosu, kolor jej oczu, bicie jej serca...
             Ból jaki mi sprawiła był okropny. Ten cielesny kiedy rozcięła moją skórę i mięśnie uwalniając moje ukryte skrzydła. Jak się później okazało, uwolniła znaczne więcej. Kiedyś byłem zamkniętym w sobie dziwakiem. Po spotkaniu z nią wybuchła ze mnie odwaga i śmiałość oraz namiętność i czułość. Jeszcze wczoraj nie odważył bym się zagadać do jakiejkolwiek dziewczyny a co dopiero takiej ładnej... 
              O taak była piękna... Nigdy nie widziałem piękniejszej. Nie mogłem doczekać się kiedy znów ją spotkam. Przymykałem powieki i wizualizowałem sobie jej idealną figurę, miękkie rysy twarzy... Każdy szczegół. Niepokoiło mnie to że była tak do mnie podobna, ale może wszystkie anioły są podobne. Te cienia i te światła. Tak tego będę się trzymał... Przynajmniej na razie...
            Chorobliwie bałem się tego że zobaczę ją znowu dopiero kiedy moje ziemskie lata dobiegną końca. Wyobrażałem to sobie jak moja dusza wędruje do krainy spokoju, do Edenu. A tam czeka na mnie Ojciec Niebieski który pełen majestatu zaprasza mnie do nieba. Ona zaś stoi po jego prawicy i wyciąga ku mnie swoje drobne ramiona żeby nie przytulić, powiedzieć że teraz już mnie nie opuści. Bóg patrzy na te sytuacje i potwierdza jej słowa...
           Czy wy jesteście tacy zapominalscy czy to ja tak ciekawie zbaczam z tematu? Mieliście klasnąć w dłonie kiedy tylko znowu zacznę gadać głupoty. No ludziska albo tak albo wcale nie opowiadam... Jeszcze powiedział bym coś nieodpowiedniego dla waszych uszu albo niegodnego anioła ciemności. Mogę kontynuować? Tak? Super.
            Dzień zapowiadał się interesująco. Rozpaczliwie potrzebowałem kawy. Podniosłem się z podłogi i otrzepałem. Po tym musiałem się nieźle nagimnastykować żeby przestało mnie wszystko boleć. Każdy z was czuł by się jak zbity pies po miłej nocce na podłodze obok lodówki.
            Szukałem kawy w szafkach znajdując wiele ciekawych rzeczy. Odkryłem między innymi że mama trzyma w trzeciej szafce na rogu wino, szampana, kawior, truskawki itp. Zdziwiło mnie to bo, powiedzmy sobie szczerze, nie spaliśmy na forsie. Ale potem przyszło oświecenie. Belial. To on kupił te wszystkie rzecz bez których kiedyś dawaliśmy sobie świetnie radę. Np. po co nam była sokowirówka jeśli nie pijaliśmy soków. 
           Ewidentnie najciekawszym znaleziskiem był sos tabasco, chipsy ziemniaczane o smaku... Ziemniaków?? Oraz lukrecja a konkretnie cukierki. Oj ja już wiem jak ci się odpłacić pięknym za nadobne...
           Po chwili znalazłem rzeczy które mnie interesowały czyli szklankę, łyżeczkę, kawę, mleko, kawałek wędzonej ryby i pieczywo. No powiem że dawno się tak nie najadłem. Jedyne co mi przeszkadzało to tłusty smak ryby który pozostał na języku.
         Przespacerowałem się do łazienki żeby umyć zęby a tam... O zgrozo,zobaczyłem stertę brudnych ciuchów. Postanowiłem wrzucić je do pralki. Jednak kiedy przyjrzałem się konkretniej rzeczom z kupki to... Ten pomysł wydawał się już nie taki dobry.
         Oprócz zwyczajowych bluzek i sukienek mamy, moich lnianych spodni i innych typowych ciuchów znalazłem tam... Męską bieliznę, ale ona nie należała do mnie!! Szok. Zgarnąłem tylko te rzeczy które należały do mnie i mamy a resztę wyrzuciłem do kosza. Tak dla pewności zalałem je jeszcze sokiem pomidorowym. 
            Zanim powiecie że jestem bez serca i takie tam to chcę przypomnieć że mieszkam od jakiegoś czasu z diabłem. Nic tylko jechać na wspólne rodzinne wakacje. (Tak to był sarkazm)
           Umyłem zęby i spojrzałem na zegarek było piętnaście po dziesiątej. Szybko znalazłem w szafie coś odpowiedniego czyli Czarne legginsy, fioletową bluzkę i czarną apaszkę. Nie ma to jak podążać za stylem. (Sarkazm) 
           Wyszedłem z domu i tam szczęka opadła mi w dół aż do ziemi a potem przeszła dalej aż na drugą stronę globu. Nie wiedziałem czy byłem bardziej zaskoczony czy zniesmaczony. Na podjeździe stało nowe lśniące co? Nie, nie BMW tylko lamborghini. Czerwone, szybkie i co najważniejsze nowe. He he niedoczekanie twoje Belial. 
            Z gruzowiska obok domu wyciągnąłem kamyczek i "Delikatnie" pociągnąłem po lakierze w kilku miejscach. Ciekawe jak teraz będzie ci się jechało. Byłem z siebie dumny. Moje wszystkie gesty, mimika i gra słów mówiły: "Ja cie stąd wypędzę, frajerze"
           Mój samozachwyt przerwała nagła i gwałtowna myśl "Gdzie jest mama?" Było już po południu a po niej ani śladu. Czy jest z Belialem? Tylko nie to...
           Pobiegłem do pokoju mamy. Otworzyłem szafę i zobaczyłem całą górę ciuchów. Nie spakowała się czyli wróci niedługo. Odetchnąłem. Nie zostawiła mnie, nawet on nas nie rozdzieli. Zawsze będę jej synem. Jedynym dzieckiem...
           Poszedłem jeszcze raz do łazienki i przyjrzałem się swoim plecom. Niewielkie odbarwienia, takie nic nawet nie blizny, były w miejscu z którego jeszcze niedawno wyrastały cudowne czarne skrzydła. Zacząłem się zastanawiać czy mógłbym je uwolnić i odlecieć. Taka perspektywa była co najmniej cudowna. 
            Tak sobie polecieć... Daleko stąd w nieznany świat, żeby pozbyć się wszystkich przyziemnych problemów jak np. poszukiwanie skrzynki którą zabrał ci jeden z naczelnych diabłów. Muszę ją znaleźć... A potem będę musiał uciec żeby On nigdy mnie nie znalazł. 
          Puzdro było warte więcej niż ma ktokolwiek z ziemskich bogaczy. Jej zawartość była ważniejsza niż moje życie. Jej moc była prawie równa mocy Boga... I to ja muszę ją chronić. Zawsze umiałem się pakować w kłopoty o które się nie starałem,
           Złapałem płaszcz i wybiegłem z domu w kierunku łąk starego dyrektora. Nikt tam nie chodził a były one na tyle odsunięte na bok od wsi że nikt mnie nie zobaczy. Ze zdziwieniem stwierdziłem że wieś jest pusta. W domach nikogo nie było a po ulicach kroczyły tylko koty których w okolicy zawsze było pełno. Biegłem prosto na łąki. Próbowałem nie myśleć o niczym innym, tylko o przywróceniu swoich skrzydeł i zapanowaniu nad nimi.
          Z domu starego dyrektora, do którego się zbliżałem, dobiegały dźwięki głośnej zabawy. No tak, dzisiaj dyrektorowa miała imieniny. To była zawsze impreza na miarę Hollywood. W zeszłym roku był pieczony prosiak i 35 litrów whisky sprowadzanej z Anglii. Dwa lata temu gościł tu zespół litewskich grajków itd. Nawet dożynek nigdy nie obchodziło się tak hucznie.
         Wyminąłem zgrabnie budynek i udałem się na łąki. Modliłem się o to żeby nikt mnie nie zobaczył. Miałem nadzieję że tak właśnie było. Usiłowałem znaleźć odpowiednie miejsce. W miarę równe, bez porozrzucanych gałęzi i cierni. Po kilku minutach znalazłem polankę w okolicach wiekowej kamiennej studni.
          Uklęknąłem na środku polany i zacząłem gorliwie się modlić do Boga. Postanowiłem zacząć od tego bo przecież mówił że mnie poprowadzi.

O tym, jak wszystkie sprawy z tamtego świata, przeniosły się do mojego życiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz