"One są po to żeby je łamać..." część 1

11 2 0
                                    

        Po powrocie z gastroskopii czułem się jakby pożarł mnie troll, zwymiotował a na sam koniec znowu zjadł i tym razem przetrawił tak jak Pan Bóg nakazał. Wiem że to porównanie nie zasługuje na Nobla w dziedzinie literatury, ale według mnie jest adekwatne. Miałem ochronę udusić doktora za to że wykonał mi to głupie badanie. Choć z drugiej strony gdyby nie on to prawdopodobnie jeszcze przez wiele lat nie dowiedziałbym się o tym co kryje mój żołądek.
       Zawsze byliśmy zgraną ekipą. Ja uwielbiałem jeść a on nigdy nie sprzeciwiał się temu żeby strawić moje posiłki. Czułem się zdradzony przez niego, ja zawsze w miarę dbałem o to by odżywiać się zdrowo a mój kochany żołądek wywinął mi taki numer.
        Siedziałem na łóżku z podkulonymi pod brodę nogami. Trzymałem się za głowę i pozwalałem żeby mój welon z włosów ukrył łzy które ciekły niemiłosiernie od czasu kiedy się dowiedziałem. Nie umiałem tego pojąć. Nigdy nic mi nie było... Serce mi się krajało na myśli że będę musiał zrezygnować z moich ulubionych ostrych papryczek chilli, mięsa i mleka.
       Prześladowała mnie wizja tego że najprawdopodobniej kolejne parę lat będę musiał przeżyć na warzywnych papkach, a potem nawet nie jest do końca pewne czy mój organizm dobrze zareaguje na mięso. Tak kochałem pieczone kawałki wieprzowiny z kaszą i sosem. Naleśniki i placki należały już do przyszłości. Lista tego co mogłem od tamtego czasu jeść była krótsza niż odpowiedź na na pytanie: Kim jestem?
        W tamtym momencie byłem młodym chłopakiem z wrzodami żołądka!! Ughhh... Tak, dobrze powiedziałem. Miałem wrzody czyli takie jakby dziurki w powłoce żołądka. Było to obrzydliwe w każdym calu. Czułem się zbrukany. Powoli wpadałem w czarną rozpacz. Bałem się tego że za chwilę te wszystkie sprawy z tego i tamtego świata mnie przytłoczą a ja w porywie załamania wezmę żyletkę i się potnę. Chociaż nie, cięcie się zawsze uważałem za brak finezji.
        Jeśli miałem odejść z tego świata to nie w tak prymitywny sposób. Zawsze marzyłem by odejść jakoś inaczej. Skakanie z mostu, wieszanie się i połykanie tabletek to zbyt oklepane sposoby. Chyba moim najlepszym sposobem byłoby oddać życie za kogoś kogo kocham. Tak żeby moja śmierć nie była tylko bezmyślną fanaberią. Mógłbym też napisać oświadczenie że chcę aby moje organy poszły na przeszczepy. Tylu ludzi śmiertelnie chorych liczy na to że znajdzie się ktoś na świecie kto przedłuży ich życie a tymczasem co kilka minut ktoś popełnia samobójstwo. Gdyby każdy z nich oddał swoje organy to nie byłoby ludzi którzy muszą czekać latami za nerką czy czymś innym. 
       Życie jest niesprawiedliwe bo ludzie nie szanują go odpowiednio. Choć ja chyba też go nie szanowałem chcąc je zakończyć. To wszystko było takie pokręcone i irracjonalne. Dałbym bardzo dużo żeby być tylko zwykłym nastolatkiem. Jednak czułem że moje życie od samego początku było zaplanowane przez innych. Każdy zrobił to nieco inaczej. Bóg chciał zrobić ze mnie swojego posłańca który pilnuje skrzynki w której drzemie pewien tajemniczy skarb. Diabli najchętniej widzieliby we mnie antychrysta. Mama, gdyby nie pojawienie się Beliala, pewnie zrobiłaby ze mnie księdza. A ja??? Ja nie wiedziałem czego się spodziewać po nich wszystkich, którą drogą pójść. Jak pogodzić się z tym że tak naprawdę w żadnej sprawie, oprócz wyboru gotowego planu na moje życie, nie mam prawa głosu.
       Siedziałem tak i wypłakiwałem oczy, ukryty za swoim welonem. Nie wiedziałem czego bardziej płakałem. Czy tego że jestem chory, czy tego że nie mam wolnej woli dopóki nie podejmę decyzji po której stronie się opowiedzieć? Czułem się taki bezbronny. Zawsze, kiedy nie umiałem sobie poradzić z otaczającymi mnie problemami, popadałem w melancholię, a właściwie to w histerię. Brakowało mi pomysłu na to co ze sobą zrobić. W końcu byłem chłopakiem i nie powinienem był się tak mazać. Nigdy już nie będę płakał. Złożyłem sobie taką obietnicę i chociaż wiedziałem że pewnie nie uda mi się jej dotrzymać to na pewno się postaram. 
        Wstałem i odrzuciłem włosy do tyłu, bardzo lubiłem to robić chociaż czułem się wtedy tak... nie wiem jak to określić... damsko? Dobra, nie ważne. Narzuciłem na siebie mój piękny lawendowy szlafrok, sięgający połowy łydek zakończony frędzelkami. Był bardzo milutki i ciepły. Opatulony wszedłem do łazienki i przemyłem twarz wodą żeby nie było widać że płakałem. Spojrzałem na siebie i westchnąłem na widok czterech pryszczy które patrzyły prosto z mojego czoła. Wgapiałem się w nie i zastanawiałem się czy opłaca mi się je maskować. Stwierdziłem że nie mogę kolejny dzień spędzać w szpitalu wyglądając jak siedem nieszczęść. Otworzyłem swoją kosmetyczkę i zacząłem szukał fluidu. Nałożyłem cieniutką warstwę i stwierdziłem że od razu lepiej. Wiem że to może wydawać się dziwne, ale założę się że każdy z nas zna chociaż jednego chłopaka który używa fluidu żeby ukryć pryszcze tylko wiadomo żaden się do tego nie przyzna.
        Rozczesałem swoje piękne ciemne pół-fale a następnie splotłem je w warkocza dobieranego który oplatał moją głowę a następnie spływał w dół nad moim lewym uchem. Wyciągnąłem kilka kosmyków tak aby swobodnie układały się na moim czole. Lubiłem siebie w takiej odsłonie, bo wyglądałem inaczej niż wszyscy. Zastanawiałem się nad tym czy nie przekłuć sobie uszu, chociaż moja mama mogłaby tego nie pochwalić. 
         Wyszedłem z oddziału i postanowiłem poprzechadzać się po szpitalu. Znalazłem automat w którym kupiłem sobie gorącą białą czekoladę i usiadłem przy oknie. Zaczynał się listopad a za oknem już widać było odrobiny białego puchu. Z trzeciego piętra miałem doskonały widok na parking przed budynkiem oraz na park znajdujący się naprzeciwko. Piłem sobie w spokoju, z opanowanymi emocjami. Nie wiem dlaczego ale zawsze po takim chwilowym załamaniu przychodził czas w którym nie czułem absolutnie nic. Nawet słodkość czekolady wydawała mi się jakoś obojętna. Czułem się jak duch nawiedzający ten szpital. Nie słyszałem bicia swojego serca, oddychałem jakoś tak z automatu, w gardle płynął mi ciepły napój dodający odwagi w każdej sytuacji. Pomyślałem że jak tylko wyjdę ze szpitala zacznę używać życia jak jeszcze nigdy. 
         Dotarło do mnie wtedy że pijąc gorącą czekoladę nie stosuję się do zaleceń lekarza. Miałem to w nosie. Jeśli wrzód pęknie z powodu mojej złej diety to nikt nie będzie miał prawa mnie o to obwiniać, bo znam ryzyko i stwierdzam że to całe męczenie się jedząc kiełki i gotowane warzywka jest nie warte świeczki. Jeśli mam umrzeć to jedząc to co kocham. W końcu sam chciałem o sobie decydować. Zdecydowałem się nie poprzeć żadnej ze stron, ani Boga, ani diabłów. 
        Nie chciałem mieszać się do spraw tamtego świata, moim największym problemem w tamtej sytuacji zdawało się to czy pielęgniarka mnie nie przyłapie na ucieczce z oddziału i marzyłem nie mieć większych problemów. Chociaż odcięcie się od tego wszystkiego o czym większość ludzi nie wie oznaczałoby też utratę Aurory. Na samą myśl serce mnie ściskało. Ciągle pamiętałem nasz pocałunek, jej śmiech, jej łzy a nade wszystko jej urodę. Mógłbym stracić pamięć i mimo to z łatwością opisać kolor jej oczu. Lapis lazuli, i to w najgłębszym odcieniu jaki kiedykolwiek widziałem. Rozpamiętywałem każdą komórkę jej ciała, zatraciłem się we wspomnieniach.
         Do rzeczywistości przywrócił mnie dopiero krzyk pielęgniarki dochodzący z odległego korytarza. Ewidentnie była zła na to że jacyś dowcipnisie zdemolowali łazienkę na oddziale diabetologii. Patrzyłem przez okno usiłując nie uśmiechać się słysząc jak kobieta bluzga na prawo i lewo. Jakoś powoli do mnie docierało że świat duchów i demonów pociąga mnie bardziej od tego zwyczajnego. Patrząc w kubek czekolady z delikatnym, charakterystycznym dla mnie, uśmieszkiem próbowałem się zdecydować ignorując moje poprzednie decyzje o tym żeby odciąć się od tego co "nierealne".
          Dużo można było mi zarzucić, ale nie to że ważne decyzje podejmuje bez namysłu. Tak Bogiem a prawdą to nigdy ale to nigdy nie umiałem się na nic zdecydować. Było to zazwyczaj przeszkodą, choć nierzadko też zaletą. 
         Nie potrafiłem zrezygnować z Aurory, nie potrafiłem też poprzeć ani Boga, ani Beliala. Musiałem przyjrzeć się temu wszystkiemu z bliska. Wiedziałem że nie będzie to łatwe ale nie miałem wyjścia. Miałem w sobie krew anioła nieprawości który jako jeden z pierwszych upadł z nieba. Mimo moich więzów krwi z najważniejszym, zaraz po Lucyferze, diable w piekle nie czułem się pozbawioną sumienia, bezduszną istotą. 
        Po raz kolejny coś przerwało moje rozmyślania nad swoją egzystencją ale tym razem było to coś ważniejszego. Coś dużo ciekawszego. Przez okno patrzyłem na wysiadającą z samochodu Elę. Serce trzepotało mi niczym malutkiemu gołąbkowi. Kobieta była dla mnie tak charakterystyczna że dałbym sobie odciąć rękę że to ona. Te jej niebieskie pasemka poznałbym na końcu świata, a może nawet i w samym piekle. Coś knuła, to było jasne tak samo jak to że kluczyk do szkatułki tkwił dalej zawieszony na mojej szyi. 
        Swoim sprężystym krokiem weszła do bloku C w którym znajdował się m.in. OIOM. Czego ona tam szukała? Tego musiałem się dowiedzieć. Z bloku E w którym właśnie się znajdowałem było coś w rodzaju połączenia z budynkiem naprzeciwko. Pędząc jak burza starałem się dostać na oddział przed nią. Jeśli ona tu była to na pewno nie po to żeby złożyć komuś życzenia powrotu do zdrowia. Biegłem coraz szybciej, nie wiedząc nawet dokąd konkretnie musiałem się udać. Wpadłem na OIOM, lekceważąc przeklinającą mnie pielęgniarkę za to że chodzę po podłodze którą właśnie skończyła myć, i biegałem szukając brunetki z niebieskimi pasemkami. Nie znalazłem jej, ale zatrzymałem się przy niedużej, jednoosobowej salce w której leżał stary dyrektor podłączony do całej masy jakichś rurek i migających ekraników oraz kroplówek. 
       Zrobiło mi się go szkoda. Może nie był najlepszym człowiekiem, ale nie zasłużył na to by tutaj leżeć. O doprowadzenie go do takiego stanu podejrzewałem Elę. Otruła matkę a ojca pewnie nie udało jej się otruć do końca. Patrzyłem na niego zza szklanych drzwi. Był w dużo gorszej sytuacji ode mnie. Zrobiło mi się głupio z powodu tego że rozczulałem się nad sobą podczas gdy on walczył o życie. Przed oczami nagle stanęła mi Aurora szepcząc "Schowaj się...". Było to tylko przewidzenie, coś jakby duch, jednak tak realne że nie było mowy o tym żeby to zignorować. Ukryłem się za wieszakiem z jakimiś narzutkami na ubrania. 
         Z końca korytarza pędziła Ela, stukając miarowo obcasami. Podeszła do drzwi za którymi leżał jej ojciec i upewniając się że nikt jej nie widzi weszła do środka. Byłem wstrząśnięty jej bezczelnością. Jak śmiała wejść tutaj? Zwłaszcza że to prawdopodobnie ona jest powodem przez który staruszek w ogóle tam był. 
         Ośmielony przez wcześniej wypitą czekoladę podszedłem do szyby i ukradkiem obserwowałem co robi. Na początku obeszła jego łóżko dookoła dokładnie wszystko oglądając. Potem wyjęła z torebki malutką strzykawkę którą wbiła w kroplówkę i wstrzyknęła tam całą jej zawartość. Następnie odwróciła się patrząc na mnie z przerażeniem, zrobiła to pewnie dlatego że z mojego gardła wydostawał się długi, piskliwy i bardzo bardzo głośny krzyk, który słyszał prawdopodobnie każdy na tym oddziale. 

O tym, jak wszystkie sprawy z tamtego świata, przeniosły się do mojego życiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz