W poniedziałek obudziłem się rano myśląc tylko i wyłącznie o tym, że Daria przestanie już mu zawracać głowę. Jak zwykle poszedł pod dom ADZS, żeby mogli razem iść do szkoły. Dzień był słoneczny, ale ciepłe powietrze ewidentnie pojechało na wakacje. Zatrzymałem się i usiadłem na ławce pod budynkiem, jak codziennie od paru miesięcy. Wpatrywałem się w cukiernie po drugiej stronie ulicy.
Kamila wychodziła z domu zawsze o 7.35, zaskakiwała mnie ta precyzja. Miałem jeszcze 8 minut. Postanowiłem się przejść. Zajrzałem do cukierni. Patrzyłem na rogaliki z czekoladą, drożdżówki, pączki, ptysie i eklerki. Wszystko to jednak było dla mnie takie zwykłe. Moją uwagę zwróciły dopiero babeczki czekoladowe udekorowane sporą ilością malinowego kremu i posypką. Wziąłem dwie, rzuciłem dychę na stół i wyszedłem.
Znowu usiadłem na ławce i czekałem. Za dwadzieścia pięć ósma usłyszałem znajome skrzypienie desek. Drzwi się otworzyły i wyszła zza nich moja przyjaciółka. Założyła swój niezastąpiony płaszczyk, bez którego nigdzie się nie ruszała. Pełna radości ruszyła w moim kierunku sprężystym krokiem. Rzuciła mi się na szyję i uściskała.
Przywitaliśmy się, wzięliśmy pod rękę i ruszyliśmy trasą do szkoły. Nie mówiliśmy nic. Ten poranny spacer zazwyczaj odbywał się w ciszy. Cieszyliśmy się tym że spędzamy razem czas i słowa były zbędne.
- Na śmierć zapomniałem - otrzeźwiło mnie - Mam dla ciebie słodką niespodziankę - powiedziałem wyjmując ze szkolnej torby białą, papierową kulkę w której znajdowała się babeczka
- Dzięki - odparła i schowała prezent do bocznej kieszeni swojej torby - Mam nadzieję że nie kupiłeś nic dziwnego. Tak jak w zeszłym tygodniu...
- No coś ty, tamte ciasteczka były przepyszne - udawałem poruszonego - Miały w sobie tyle magnezu, witaminy C, B, A, związki mineralne i...
- I tyle chili że samo patrzenie bolało - złapałem się za serce chcąc udać że dotknęła mnie do żywego - No weź, nie gniewaj się. Pamiętam jak włożyłeś całe do buzi i myślałam że się udusisz, a potem tak śmiesznie tarzałeś się po podłodze
- A ty się cieszyłaś z tego - wyrzuciłem - Ty Judaszu - ofuknąłem ją
Śmialiśmy się jeszcze długą chwilę. Dotarliśmy do budynku szkoły. Wspięliśmy się po schodach do drzwi a następnie na pierwsze piętro pod salę matematyki. Pod klasą panował gwar taki jak zawsze o tej porze. Usiedliśmy cichaczem z boku chowając się za paprotką.
Dzwonek wybrzmiewał w uszach o wiele za głośno. Przy tej ilości decybeli nietrudno było o zawroty głowy. Profesor Śliwka szedł pokracznie z dziennikiem, gazetą i kubkiem kawy w naszą stronę. Zza jego pleców wyłoniła się też nasza wychowawczyni Pani Rutkowska. Było to zdecydowanie dziwne. Ta kobieta poza, dwiema godzinami geografii i jedną chemii plus na godzinie wychowawczej, nie chciała nas nawet na oczy widzieć.
Weszliśmy do klasy i zajęliśmy nasze miejsca nie odrywając oczu od kobiety. Stała bardzo sztywno nawet jak na nią. Jej zielony pulowerek i wyblakłe spodnie krzyczały "nienawidzę was". Posiwiały warkocz pogłębiał tylko jej zmarszczki. W zielonych oczach już od dawna nie było blasku. Policzki i usta zapadły się postarzając ją o jakieś 10 lat. Nikt z nas nie wierzył że ta kobieta dopiero w zeszłym roku skończyła pięćdziesiątkę.
Patrzyła na nas bez wyrazu. Chociaż w powietrzu wisiała jakaś tragedia. Usiadłem w ławce prosto, jak nigdy. Wpatrywałem się w nauczycielkę usiłując rozgryźć o co chodzi. Nie przyszła tu z własnej woli, tego by nie zrobiła, bo traktowała dzieci i młodzież jak zło konieczne. Czyli dyrektorka jej kazała. Sprawa wyglądała źle, bardzo źle.
- Dzieci... - wymówiła to słowo ze wstrętem - Mam dla was przykrą wiadomość - jej ton był tak bezbarwny że nie wyglądało że się tą wiadomością przejęła - Daria Malec, wasza koleżanka nie żyje. Justin przyjdź do sekretariatu na przerwie - belferka odklepała swoją rolę i szybko opuściła salę
W klasie podniósł się szmer rozmów. Nikt nie wiedział dlaczego, ani co się stało dokładnie. Patrzyłem w duże diamentowe oczy i na twarz znieruchomiałą w wyrazie zdziwienia. Kamila, po raz pierwszy odkąd ją poznałem, nie umiała wykrztusić słowa. Zupełnie jakby ta informacja przycięła jej ostry język. Dla mnie też to był szok, może to był zwykły wypadek. Nie było dowodu na to że to stało się przez nas więc na razie nie chciałem się tym zadręczać.
Myślałem też czego może chcieć ode mnie Rutkowska skoro powiedziała do mnie w końcu po imieniu zamiast "Emo". Bawiło mnie to przezwisko. Teraz jednak mimo wszystko nie było mi do śmiechu. Niezbyt przejąłem się Darią, ludzie żyją i umierają, koniec i kropka.
Profesor nawet nie zaczynał lekcji. Pozwolił nam się wygadać a niektórym wypłakać. Płakali głównie chłopacy. Mieli z nią zawsze świetny kontakt. Jeździli razem na desce, malowali graffiti na starych płotach w opuszczonych miejscach.
Na przerwie skierowałem się prosto do niewielkiego pomieszczenia pełniącego funkcję sekretariatu. Przy biurku zamiast sekretarki siedziała jednak moja wychowawczyni. Pod ścianą stał wściekły mężczyzna i zrozpaczona kobieta. Po kolorze włosów i urodzie rozpoznałem w nich rodziców Darii.
- Dzień dobry! Dlaczego chciała pani ze mną porozmawiać? - spytałem bez ogródek
- W związku z zaistniałą sytuacją - zaczęła nauczycielka - Mamy nadzieję że pomożesz nam zrozumieć to...
Wyciągnęła przed siebie rękę, w której ściskała kartkę. Zabrałem papier i obejrzałem go. Zapisany był chwiejnymi literami. Charakter pisma niewątpliwie należał do zmarłej. Rozprostowałem list i zacząłem czytać.
CZYTASZ
O tym, jak wszystkie sprawy z tamtego świata, przeniosły się do mojego życia
Paranormal#26 W PARANORMALNE Będąc młodym chłopakiem z zagorzałego ateisty zmieniłem się w posłańca Boga na ziemi. Powoli popadając w obłęd ustąpiłem w końcu swojej mrocznej naturze. Po wielu wewnętrznych niepewnościach, stałem się spokojnym człowiekiem prowa...