"Labirynt Paulinki"

6 2 0
                                    

         Ocknąłem się w ciemnym miejscu. Leżałem na kamiennej posadzce. Podniosłem się i zobaczyłem że jestem w labiryncie. Nie wiedziałem jak wielki jest i jak się z niego wydostać. Powoli podnosiłem głowę i opierając się o śliskie, kamienne, porośnięte mchem mury, wstałem. Moja szyja. Była cała obolała i zaczerwieniona. Dopiero kiedy dotknąłem skóry przypomniało mi się wszystko. Mój ból i strach...
      Jeździłem palcami po spalonych nadgarstkach, dotknąłem pleców z wypalonymi liniami pentagramu. Dotknąłem moich włosów, oprócz osmalonych końcówek nic im się nie stało. Pomyślałem że jeśli wyjdę stamtąd żywy to będę musiał je odrobinkę skrócić. Patrzyłem na moje kostki, wyglądały jakby miały bliskie spotkanie z rozżarzonym pogrzebaczem. Mimo tych wszystkich obrażań, nie czułem absolutnie żadnego bólu... Byłem pełen spokoju i opanowania.
      Ruszyłem przed siebie, przypomniały mi się słowa Beliala - trzy próby, trzy kamienie, klucz, portal... Miałem wrażenie że już kiedyś byłem w tym miejscu. Skręciłem w lewo i włóczyłem palcem po ścianie. Przez moją głowę przetoczyła się fala wspomnień, napełniająca mnie radością, smutkiem, żalem, miłością itd. Była to niczym nieograniczona, czysta energia. 
       Cofnąłem rękę, były rzeczy których nie chciałem wspominać, chciałem zapomnieć. Jednak czasem mi się po prostu nie udawało. Nie umiałem zapomnieć uśmiechu i cudownego spojrzenia mojej anielicy. Wiedziałem że ją straciłem na zawsze, jednak nadzieja pozostawała gdzieś na dnie serca, niczym drzewo rosnące na środku pustego terenu, na przekór siłom natury. To było piękne i przerażające.
        Miałem wrażenie że cały czas chodzę w kółko. Nie umiałem się tam odnaleźć. To było okropne i dziwne dla mnie. Jak miałem przeżyć skoro nie mogłem nawet znaleźć wyjścia z głupiego labiryntu. 
        Nagle coś mignęło mi przed oczami, jakiś mały cień, tylko blado fioletowy. Goniłem go ile sił w nogach. Skręcałem to w lewo to w prawo, to znowu w lewo... Aż dotarłem do wielkich miedzianych drzwi w labiryncie. Były uchylone... 
        Podejrzewałem że mój uciekinier schował się za nimi. Pchnąłem je lekko. Nie zwracałem zbytniej uwagi na rzeźbienia w metalu. Po prostu zatraciłem się w blasku płynącym zza skrzydła drzwi. Nie umiałem powiedzieć co się stało. Kiedy otworzyłem oczy stałem nad klifem. Doskonale pamiętałem to miejsce, to właśnie tutaj po raz pierwszy spotkałem Aurorę. 
        Mimo tego co można by sądzić, miałem miękkie serce. Życie zatrzymało się we mnie, ale emocje buchały tak samo gorąco. Usłyszałem dźwięk harfy. Poszedłem za nim. Wiedziałem już co kryje się na jego końcu. Na jego końcu była Aurora.
       Patrzyłem na nią z daleka. Podziwiałem jej smukłą figurę i roztrzepane na wietrze włosy. Jej palce śmigały po strunach niczym skaczące koziołki. Melodia była mi tak doskonale znana. Potrafiłem nucić ją w myślach godzinami. Miała w sobie łzy, miłość, namiętność, zdradę, żal, nadzieję... Jednym słowem wszystko.
       Obok mnie pojawiła się mała postać. Patrzyła na mnie nieproporcjonalnie wielkimi fioletowymi oczami. Nie wiedziałem co to za stworek. Uśmiechał się przyjaźnie, odwzajemniłem to. Nie czułem zagrożenia ze strony postaci. Była o połowę mniejsza i nie miała przy sobie żadnej broni.
      Wpatrywałem się w nią, przyglądałem się. Chciałem wiedzieć skąd znam tą istotkę. Była to mała dziewczynka. Z pozoru mała, drobna i wątła. Miała może metr dwadzieścia. Jej skóra miała kolor kawy z mleczkiem, była mulatką. Na policzki spływały jej cieniutkie, brązowe loczki sięgające połowy szyi. Na drobnych, kościstych dłoniach widziałem bransoletki z rzemyków i drewnianych koralików. Miała pociągłą, równie smukłą buziunię na której malował się zadziorny nosek. Oczy były okalane przez dwa rzędy najcudowniejszych rzęs jakie w życiu widziałem. Oczy miały lawendową barwę, jednak pod wpływem mojego wzroku zaczęły się przekształcać w jasny, pudrowy róż. 
      Luźna, zwiewna sukieneczka też zaczynała blaknąć i harmonizowała z oczami. Postać była bosa i miała zdarte kolano. Drapała się za prawym uchem, odsłaniając tym samym kolczyk z białego piórka. Uśmiechała się eksponując równiutkie, perełkowe ząbki.
- Hej, Justin - mówiła nieśmiało z nutką wstydu - Miło cię widzieć. po tylu latach... W końcu twarzą w twarz...
- Hej - starałem się mówić tak żeby jej nie przestraszyć - Jak masz na imię spryciulo? - przyklęknąłem obok niej dzięki czemu mogła bez problemu patrzeć mi w oczy
- Częścią ciebie mądralo - odpowiedziała zadziornie - Sam mi powiedz kim jestem.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie, więc ja nie odpowiem na twoje - podobała jej się ta zabawa, posłała mi niewinny uśmiech i wzięła moją rękę w swoje drobne rączki
- Możesz mi mówić Paulinka - przekrzywiła głowę i słodko pociągnęła noskiem - Jestem tobą.
- Nie rozumiem - odparłem zgodnie z prawdą, w tym czasie sukienka i oczy dziecka robiły się rubinowe
- Oj, pomyśl - skierowała moją brodę w stronę sceny dziejącej się na polanie - Co czujesz?
         Widziałem siebie i Aurorę. Znałem to wszystko aż zbyt dobrze. Ten świat, tą sytuację. Widziałem nieogarniętego, słabego, wstydliwego małolata. Teraz byłem zupełnie inny. Gdybym miał jeszcze jedną szansę przeżycia tego, nie wiem czy umiałbym zmienić przeszłość. Ta chwila była magiczna, a wspomnienia bezcenne
- Smutek, nadzieję, szczęście, wstyd, poczucie winy... - zwłaszcza po tym co zrobiłem jej podczas naszej ostatniej wizyty
- O właśnie - cieszyła się - Ja je wytwarzam niczym bańki mydlane...
        Patrzyłem na dziecko z miną daltonisty któremu tłumaczy się jaka jest różnica pomiędzy pistacjowym a jadeitowym. Ona zaś czerpała przyjemność z robienia ze mnie durnia. Była częścią mnie, tworzyła emocję niczym bańki mydlane... Kto to jest?
- Paulinko, zabierz mnie stąd - poprosiłem i gładziłem jej drobne rączki przemawiając błagalnym, przekonującym tonem
- NO dobrze. Przeniosę cię do mojej ulubionej sceny - pocałowała mnie w czoło i cały świat się zmienił
        Siedzieliśmy teraz na chmurce, wysoko nad oceanem. W pobliżu kłóciła się para aniołów. Jeden był blondynką z pierzastymi, mlecznymi skrzydłami, a drugi był mną z dodatkowymi kończynami podkradzionymi wielkiemu nietoperzowi. Pamiętałem tą scenę aż za dobrze.
- Nie, proszę cię tylko nie to - teraz dziecko miało pomarańczowy strój i oczy, przechodzący powoli w żółty
- Nie pamiętasz czego ONA cię wtedy nauczyła - znowu patrzyłem jak głupi - Uważaj czego sobie życzysz
- Pamiętam - z obrzydzeniem do siebie patrzyłem jak ręka zaciska się na szyi anielicy
- Powinieneś był ją wtedy całkowicie udusić - istotka wbijała wzrok pełen furii w Aurorę - Nawet nie męczyłabym cię za to zbyt mocno
- Dlaczego tak mówisz? Wyrzuty sumienia dręczą mnie do tej pory - w moim oku zakręciła się łza, jednak nie chciałem żeby popłynęła bo w ślad za nią poszłyby następne
- To nie są wyrzuty sumienia, ty sam je sobie robisz bo nie znasz prawdy - żółć jej oczu przeszywała mnie na wylot
- Nie rozumiem - to zdanie było najbardziej przydatnym jakie kiedykolwiek powiedziałem
- Zabijałeś tylko złych ludzi, nie winię cię za to - głaskała mnie po policku i patrzyła z litością - Ty też się nie wiń, ale obiecaj mi że zabijesz tą sukę kiedy tylko znowu ją spotkasz - ta uwaga, nawet w ustach dziecka była zbyt brutalna
- Nie mogę tego zrobić, ja ją kocham - odsunąłem się
- Bez wzajemności - mówiła tonem stwierdzającym oczywistość - Masz Kamilę, super przyjaciółkę. Dziewczyna skoczyłaby za tobą w ogień a ty za nią. Po co ci jeszcze ONA? - wskazała na dół - Ona cię tylko rani, wykorzystuje i mąci ci w głowie
- A ty kim jesteś żeby mnie pouczać? - dziecko zmieniło barwy na ognistą czerwień
- Wypełniam odgórne zarządzenia; "Nieumiejętnych pouczać, wątpiącym dobrze radzić" - skądś to znałem
- Nie będę się z tobą kłócił - pokazała mi język i udawała niewinną - Kim jesteś?
- To jest twoja pierwsza zagadka - sprzedała mi prztyczka w nos
- I jak mam ją rozwiązać? - zaintrygowała mnie
- Zostawmy to i przejdźmy się - cmoknęła mnie znowu w policzek
       Wszystko się zmieniło. Stałem bosy na plaży. Fale morskie uderzały w moje nogi zalewając moje spodnie po całości. Paulinka tymczasem brodziła po brzegu z "bananem" na twarzy. Machała mi żebym się przyłączył. Nie umiałem odmówić dziecku. Miała w sobie jakiś dar. Przypominała mi Boga - wiedziała wszystko. 
      Wepchnęła mnie do wody bez żadnych skrupułów. Zacząłem ją gonić, jednak uciekła na molo i nie miałem siły żeby się tam wdrapywać. Padłem nieżywy na piasek. Słońce grzało niemiłosiernie, płuca nie produkowały tlenu na tyle szybko żeby pozwolić mi go ustabilizować. Poczułem się zasypywany w piasku. Dziewczynka celowo układała na mnie warstwy piasku. Chciała mi zrobić syreni ogon, nie miałem nic przeciwko.
       Cały czas chodziła mi po głowie tożsamość, mojej małej towarzyszki. Musiała mieszkać w tym miejscu od dłuższego czasu, może od zawsze.
- Jesteś sumieniem? - dostałem piaskiem z łopatki w twarz
- Strzelaj dalej Shelocku - śmiała się modelując mój "kostium"
- Nie mam zielonego pojęcia - zauważyłem że rzeczywiście dziecko zmienia się na zielono
- Zabawne że mówisz o kolorach, niektóre odcienie doskonale opisują twoją duszę, twoje reakcje i zachowania, myśli i uczucia - usiadła na moim brzuchu i skierowała moją brodę tak żebym patrzył prosto w jej zmiennokolorowe oczy - Kim jestem?
- Śmiercią - odpowiedziałem pod naporem

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: May 16, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

O tym, jak wszystkie sprawy z tamtego świata, przeniosły się do mojego życiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz