"Po moim trupie..."

23 4 5
                                    

               Myślałem że zaraz się spalę ze wstydu. Czy ona widziała mnie??? Jeśli tak się stało to już po mnie... Chociaż może nikt jej nie uwierzy... Oby...
- No, chodźcie... Szybko - stary dyrektor ledwo dyszał ale nie dziwiłem mu się specjalnie. W końcu jego żona właśnie odchodziła od zmysłów. Skineliśmy głowami na znak że już idziemy.
- Jeszcze sobie porozmawiamy - usłyszałem szept mojego ojca. Zamaszystym ruchem się wyrwałem
- Już się nie mogę doczekać - odparłem oschle
              Zostawiłem go za sobą i ruszyłem w stronę domu dyrektora. Bałem się że to mnie widziała ale musiałem sprawdzić czy wszystko z nią ok. Boże, przecież ja nie mógłbym sobie tego wybaczyć gdyby jej się coś złego stało. Nie byłem zły, byłem przerażony. 
              Czułem się okropnie. Jak chodzące zwłoki. I jeszcze ten tekst mojego ojca że niby moim przeznaczeniem jest być Antychrystem... No sorry, spóźnił się. Bóg zgarnął mnie do swojej drużyny wcześniej.
              Księżyc świecił nad naszymi głowami i prowadził do nieszczęsnej kobiety. Jak mogłem być tak głupi? Czułem się jak śmieć... Wlokłem się noga za nogą nie specjalnie mi się spieszyło do zdemaskowania. Kiedy już prawie otrząsnąłem się z zadumy on znowu się przyczepił.
- I co SYNKU?? - powiedział i objął mnie ręką, ale na szczęście szybko się wywinąłem - Jak ta staruszka dostanie zawału i umrze to będzie twoja inicjacja...
- Nie umrze. Ja to wiem - chwycił mnie za rękę bardzo mocno i zaczął syczeć na mnie
- Jeszcze się okaże - nie wiedziałem co zrobić więc szybko wykonałem znak krzyża pomiędzy nami - AAAAAAAAAAAAAAAAAAAA... - Zawył jak oparzony. Wykorzystałem sytuację i uciekłem. 
               Biegłem przed siebie. Nie ważne było nic oprócz tej nieszczęsnej kobiety która być może właśnie teraz walczy o życie. Wyprzedziłem starego dyrektora, chwyciłem go za rękę i pociągnąłem w stronę jego domu. Nim Belial nas dopadł już staliśmy w progu pokoju starej dyrektorowej. Tam naszym oczom ukazał się straszny widok...
              Na luksusowej kanapie obitej skórą w matowym czarnym kolorze leżała starsza kobieta. Przykryta była kocem o takiej, nie wiem jak to określić... żółtym, jajecznym kolorze. Leżała tak jakby bez życia. Oczy zaszły jej mgłą, twarz straciła blask, zmarszczki się uwypukliły. Krótkie, siwe włosy, kiedyś lśniące i idealnie ułożone, w tamtym momencie przypominały brudny mech. Właściwie to jedynym znakiem że staruszka jeszcze żyje były niemiarowe, pojękiwania i lekko podnosząca się i opadająca klatka piersiowa za którą się trzymała. 
          Córka dyrektora i dyrektorowej klęczała oparta głową o kolana matki. Ubrana była w odświętną niebieską suknię która od talii rozszerzała się ku kolanom a tam kończyła się białą koronką. Jej brązowe włosy z turkusowymi pasemkami spływały na ramiona i plecy długimi kaskadami aż do bioder. Welon zasłaniał jej twarz i szyję ale po ruchu ramion widać było że płakała... Była na granicy histerii.
          Nie wiedziałem czy płakać czy stać i patrzeć. Stara dyrektorowa bredziła coś pod nosem. Tak jakby straciła zmysły. I to przeze mnie. O Mój Boże... Byłem potworem i w tamtym momencie sobie to uświadomiłem. Może Belial miał rację i rzeczywiście byłem Antychrystem...
          Musiałem się upewnić że to rzeczywiście jest moja wina. Sumienie mnie zżerało od środka jak kwas. Nigdy czegoś takiego nie czułem. Jakby ktoś wyżynał mi duszę wraz sercem.
- Jak właściwie ją znaleźliście? Co się w ogóle stało? - Nie mogłem wytrzymać, musiałem spytać
- Świetnie się bawiliśmy... - odpowiedział stary dyrektor który ciągle ledwo łapał oddech po morderczym biegu - ale Alusia uparła się że trzeba wyprowadzić krowę...
- Bardzo jej zależało na Baśce - odezwała się Ela, ich córka która w jednej sekundzie spoważniała i stała się śmiertelnie poważna, swoją drogą jak na trzydzieści siedem lat to była całkiem... no - Baśka to była jej krowa. Czasem bardziej przejmowała się nią niż nami. Wyszła pod koniec imprezy żeby ją wyprowadzić na łąki koło studni - serce mi zamarło - mówi że widziała wielkiego ptaka a potem samego diabła - osunąłem się na podłogę - Czy coś się stało? - pytała z troską ale ja nie do końca kontaktowałem
- Co? Zrobiło mi się słabo, i nic więcej... nic więcej... nic więcej - powtarzałem to jak mantrę ale wiedziałem że tylko sam siebie oszukuje - Czy ja mogę się za nią pomodlić?
- Tak. Myślę że ona tego potrzebuje... - Ela pomogła mi wstać i podejść do kobiety
- Tylko nie męcz jej zbyt długo... - powiedziała z troską ale jakby taką udawaną 
- Modlitwa nie męczy ona daje siłę - w odpowiedzi usłyszałem coś na kształt prychnięcia albo pogardy... Cóż nie jestem w stanie zbawić świata
             Od czasu spotkania z Bogiem noszę różaniec w kieszeni żeby móc być z Jego Matką w kontakcie. Włożyłem różaniec w ręce kobiety i zacząłem się modlić klęcząc obok niej:

O tym, jak wszystkie sprawy z tamtego świata, przeniosły się do mojego życiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz