Czułem na twarzy delikatne klepanie. Jakieś pojedyncze bodźce starały się przebić do mojej świadomości. Słyszałem głuche słowa, bez znaczenia i bez wyrazu. Nie chciałem otworzyć oczu bo bałem się że zobaczę niewyraźne plamy zamiast ostrych konturów do których przywykłem. Na dłoniach czułem ciepłą lepką ciecz. Poruszałem palcami i odkryłem że oblepia ona też podłogę dookoła. Nie czułem bólu ale miałem wrażenie że zaraz to zrobię.
Nie do końca pamiętałem co się stało, miałem jakieś przebłyski świadomości chociaż nic mi nie mówiły. Zrozumienie najprostszych rzeczy sprawiało mi problem. Miałem zaburzone postrzeganie wszystkiego. Cały czas usiłowałem zrozumieć dlaczego leżę ledwo żywy na podłodze. Czułem ucisk na plecach i nagle uderzył we mnie pulsujący ból wypływający z dłoni, brzucha, nóg i ogólnie z większości mojego ciała.
Dalej nie chciałem otworzyć oczu i spojrzeć na to wszystko. Klepanie po policzku stało się coraz mocniejsze. Jednak ja nie miałem zamiaru reagować inaczej jak tylko przeciągłym jękiem. Nie wiem jak się na to zdobyłem, ale otworzyłem oczy. Tak jak przypuszczałem wszystko na co patrzyłem rozmywało się i zmieniało w bezkształtną papkę. Przede mną chyba ktoś klęczał i patrzył na mnie.
Powoli nabierałem ostrości. Rozpoznałem długie jasne włosy i piękne oczy takie głęboko lazurowe. Usta o barwie herbacianej róży coś do mnie szeptały. Nie byłem w stanie rozróżnić poszczególnych słów. Miałem nadzieję że ona pomoże mi ocknąć się do końca. Zebrałem w sobie ostatki sił i wyszeptałem "Mamusiu pomóż mi..."
To było jedyne co mogłem zrobić. Później poczułem tylko okropne cierpienie. Miałem coś wbite w policzek. Znowu jęknąłem, tym razem starałem się nie otwierać ust. Zaraz obok Amelii pojawiła się jakaś inna postać. Czarne krótkie włosy, czarna skóra... Belial. Gdybym był w pełni świadomy to pewnie spaliłbym się ze wstydu.
Nagle ciężar przyciskający mnie do ziemi zniknął. W zamian za to pojawiła się kolejna fala bólu. Nie umiałem ocenić czy chciałem wtedy żyć czy umrzeć, obie perspektywy były straszne, chociaż ta druga wydawała się móc przynieść ulgę.
Poczułem że chcą mnie podnieść i posadzić pod ścianą. Nie zważali na mój krzyk tylko brutalnie szarpnęli mną i spowodowali że coraz bardziej odechciewało mi się żyć. Przyłożyli mi do ust szklankę z wodą, a ja próbowałem się napić. Nie przyniosło to chyba jednak oczekiwanego skutku bo ledwie chwilę później zawartość szklanki wylądowała na mojej twarzy.
Momentalnie wróciłem do świata żywych i z zaskoczoną miną patrzyłem na nich. Ich miny były raczej pełne troski i zaskoczenia. Spojrzałem na siebie. W moje ciało wbijały się dziesiątki, jeśli nie setki małych odłamków szkła. Dotknąłem policzka, był dość głęboko rozcięty. Mój łuk brwiowy podzielił ten sam los. W moim ramieniu tkwiła szpilka, będąca niezbyt udanym wytrychem. Nie wiedziałem skąd nagle wzięła się we mnie odwaga, a może głupota, ale chwyciłem za koszulkę leżącą niedaleko, potem za szpilkę a następnie mocno pociągnąłem przykładając materiał do rany.
Mama mówiła coś do Beliala a ten z prędkością światła wybiegł i jeszcze szybciej wrócił z apteczką w ręku. Mama znalazła tam gazę, wodę utlenioną, bandaże i opatrunki oraz szczypce. Szybko usunęła mój prowizoryczny sposób na zatamowanie krwotoku i polała ranę wodą utlenioną. Piekło jak nie wiem co. Potem szybko przykleiła świeży opatrunek i zabandażowała mi ramię. Potem szczypcami usuwała kawałki szkła i również dezynfekowała oraz nakładała plastry i opatrunki w zależności od wielkości i głębokości ran.
Później przyszła kolej na plecy. Nie mogłem zobaczyć co tam się stało, ale na pewno wyglądało paskudnie. Poczułem zimno. Przyłożyli mi lód i na koniec ciasno owinęli w pasie bandażem. Wzięli mnie na ręce i zanieśli na materac.
- Justin! Co się stało? - mama była przerażona że coś takiego stało się w naszym domu tuż pod jej nosem - Jak udało ci się potłuc lustro i przewrócić na siebie regał w ciągu pierwszych kilku godzin od przeprowadzki?
- Jak widzisz mamo cuda się zdarzają - uśmiechnąłem się na tyle na ile to było możliwe - Chyba już zacząłem tęsknić za szpitalem... - zażartowałem
- O nie! Nie będzie żadnego szpitala! - Belial patrzył na mnie i próbując ukryć satysfakcję powiedział - Sam cię pozszywam...
- Że co?! - byłem przerażony - Mi nic nie jest, niczego nie trzeba szyć!
- Przykro mi ale jeśli nie chcesz mieć blizn do końca wieczności to raczej musisz dać mi zszyć policzek, ramię i kilka innych skaleczeń - miałem wtedy chyba minę w stylu "tylko spróbuj mnie dotknąć to ci złamię kark" - Podam ci coś przeciwbólowego.
- No...Ygh... No dobrze - faktycznie nie chciałem mieć blizn na twarzy - Tylko szybko i najpierw coś przeciwbólowego.
Nie uśmiechało mi się to, ale nie miałem wyboru. Czekałem aż wróci. Serce łomotało mi jak nie wiem co. Bardzo chciałem uniknąć zakładania szwów, bo nie ufałem ojcu medycznie. Nie miałem zbytnio wyboru. Po chwili Belial przyniósł igłę chirurgiczną i nici, które ku mojemu zdziwieniu były do zszywania ran. Nie miałem pojęcia że mówił prawdę o tym że jest lekarzem. Szczerość jaka od niego biła była jedną z rzeczy jakich się po nim nie spodziewałem. Zawsze pojęcie diabła wiązało się dla mnie z kłamstwem, obłudą, nieszczerością itd. Nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło że upadłe anioły mogą mieć normalne myśli i uczucia. Zrozumiałem jak wypaczony ich obraz przedstawia się ludziom.
Nie mogłem oprzeć się przeczuciu że być może Belial był po prostu niezrozumiany przez wszystkich i razem z innymi podobnymi sobie chciał lepszego życia. Postanowiłem kiedyś go o to zapytać, ale jeszcze nie teraz. Zrobił mi zastrzyk z jakimś znieczuleniem. Nawlekł igłę i popatrzył na minie.
- Gotowy? - chyba chciał się upewnić że nie ucieknę
- Gotowy! - wyrzuciłem z siebie z pewnością
- To ja pójdę zrobić herbaty - rzuciła mama wychodząc z pokoju - Nie chcę patrzeć na ten "zabieg"
CZYTASZ
O tym, jak wszystkie sprawy z tamtego świata, przeniosły się do mojego życia
Übernatürliches#26 W PARANORMALNE Będąc młodym chłopakiem z zagorzałego ateisty zmieniłem się w posłańca Boga na ziemi. Powoli popadając w obłęd ustąpiłem w końcu swojej mrocznej naturze. Po wielu wewnętrznych niepewnościach, stałem się spokojnym człowiekiem prowa...