"Perspektywa..."

3 3 0
                                    

       Zmachany, niczym gepard po polowaniu, dobiegłem do samochodu. Oparłem się o drzwi i usiłowałem złapać oddech, jednocześnie upuszczając siatki. Czułem że muszę popracować nad kondycją, albo przynajmniej lepiej rozkładać zajęcia w czasie.
       Nagle straciłem równowagę i leżałem jak długi na torbach. Niestety akurat pod moimi plecami znalazło się pudło po martensach. Ał... Oczywiście wbiło się rogiem w mój kręgosłup. Bo jakżeby inaczej?
      Upadłem z powodu szyby o którą się opierałem. Belial ją opuścił. Podejrzewałem że zrobił to specjalnie, chociaż nie mogłem mieć pewności. Obolały podnosiłem się z trudem, słysząc głos ojca.
- Jesteś punktualny jak szwajcarski zegarek - było to delikatne szyderstwo, podszywane śmiechem, wywołane pozycją jaką przyjąłem podnosząc się - A do tego z refleksem którego niejeden mógłby ci zazdrościć
- Dzięki - wysyczałem przez z zęby, stojąc w miarę prosto - Chyba po tobie odziedziczyłem tak dobre geny
      Ostatnio robiłem się coraz lepszy w ripostowaniu. Pozbierałem moje pakunki i wrzuciłem je szybciutko do bagażnika a potem wgramoliłem się na tylne siedzenie przyciskając do siebie swoją najcenniejszą zdobycz. Chciałem zaszyć się gdzieś i dokładnie przestudiować każde słowo zapisane w książce którą dostałem w księgarni.
      Belial zadawał mi jakieś pytania typu "Co robiłeś?", "Co kupiłeś?". Odpowiadałem w miarę szybko, chociaż bez ładu i składu. Ponieważ ojciec nie widział we mnie chęci do rozmowy szybko zaprzestał prób jej nawiązania. 
       Jechaliśmy w miarę szybko. W oknie migały mi budynki, bilbordy, latarnie. Wszystko to zdawało się być zwykłym tłem namalowanym tylko po to żeby je zaraz wyrzucić i namalować coś ładniejszego. Wrocław przestawał mi się podobać coraz bardziej. Czułem się tu obco, dlatego cieszyłem się z tego że mieszkam na wsi. 
- Mam nadzieję że pomożesz mi wybrać garnitur na ślub - rzucił Belial niedbale przez ramię
     No tak! Ślub! Kompletnie o tym zapomniałem. Mimo że zaakceptowałem Beliala jako ojca, to ciężko było mi przełknąć to że ma wziąć ślub z moją mamą. Tu nie chodzi o to że nie byliby ze sobą szczęśliwi tylko... No nie wiem... Ten fakt był sam w sobie ciężki do zaakceptowania. To że jako czternastolatek będę obecny na ślubie swoich rodziców, było dla mnie dziwne samo w sobie.
     Jechaliśmy plątaniną uliczek w której na sto procent szybko bym się zgubił. Nie wiedziałem jak dojechać do domu, chociaż intuicja podpowiadała mi że zmierzamy w innym kierunku. Może jechaliśmy w stronę sklepu z garniturami. W każdym bądź razie byłem zniesmaczony tym że ten ślub ma się w ogóle odbyć. Musiałem to przecierpieć.
     Zatrzymaliśmy się pod jakąś kamienicą. Nie było w niej żadnego sklepu. Zdziwiłem się lekko, ale nawet nie podejrzewałem tego co się stało pod moją nieobecność. Belial kazał mi zabrać wszystkie swoje rzeczy. Wydało mi się to dziwne. Mimo to zgarnąłem swoje klamoty i ruszyłem do wnętrza budynku. 
     Była to zadbana kamieniczka. Miała duże okna i trzy piętra. Elewacja świeżo odnowiona. Misternie wykonane zdobienia dodawały jej uroku. Wewnątrz też było przytulnie. Drzwi prowadziły do ogromnego holu. Szerokie schody prowadziły na piętro. Myślałem że trafiłem do jakiegoś pałacu. Jednak zastanawiał mnie brak większości mebli. Szokująca prawda do mnie dotarła, jednak musiałem się upewnić.
- Czy to nasz nowy dom? - żeby było jasne, budynek był piękny, ale taka nagła zmiana statusu społecznego i stopy życiowej wywołała u mnie szok - My tu będziemy teraz mieszkać?
     Belial patrzył na mnie z wzrokiem wyrażającym dumę i nieograniczone szczęście. Rozłożył ręce i wchodząc na schody krzyknął z całej siły, jak dziecko któremu kupiono nową zabawkę.
- Tak! Jest tylko nasz! - Po dotarciu na szczyt schodów zjechał po poręczy w dół i wylądował tuż obok mnie na rękach, robiąc w międzyczasie salto - Twoje jest całe drugie piętro - wybił się i przybrał normalną pozycję - Jeszcze go nie umeblowaliśmy więc będziesz mógł zrobić to po swojemu. Chcesz je zobaczyć? - nie czekał na odpowiedź, tylko od razu chwycił mnie pod rękę i pociągnął w stronę schodów - Chodź!
     Siła jakiej użył zupełnie mnie porwała. Wszystkie zakupy poleciały na podłogę z wielkim hukiem. Po pierwszym szoku udało mi się dotrzymać kroku mojemu ojcu. Wdrapałem się jednak na drugą kondygnację ledwie żywy. Złapałem pierwszy oddech i spokojnie mogłem się rozejrzeć. Jedyna myśl jaka przychodziła mi do głowy to: WOW! Obleciałem z prędkością światła wszystkie pomieszczenia. Miałem swoją własną garderobę i trzy ogromne pokoje do zagospodarowania. Z okien rozciągał się wspaniały widok na Odrę. Miałem już w głowie plany co do kolorów ścian i podłóg ale jak urządzę to wszystko dalej pozostawało dla mnie tajemnicą. 
      Rzuciłem się Belialowi na szyję i piszczałem z radości. Nie wiedziałem co powiedzieć.  Chciałem mieć wielki regał na całą ścianę, pełen książek. Nagle zrozumiałem coś. Nie ma nic za darmo...
- Ok, to jaki jest haczyk? -  momentalnie otrzeźwiałem i stałem się stoicko spokojny - Bo przecież musi być jakiś...
- Dlaczego tak myślisz? - spytał przybierając minę niewiniątka - Nie ma żadnego - ulżyło mi - No może poza jednym...
     No nie, wiedziałem. Westchnąłem głośno i ugięły mi się kolana. Nie wiedziałem co on wymyślił ale za to wiedziałem że nie będzie to nic łatwego. Patrzyłem jak Belial wyciąga zza drzwi wielką torbę. Postawił ją przede mną. Rozchyliłem ją i zdębiałem. Przekopywałem się przez tonę słowników i podręczników do nauki języków. Złapałem się za serce kiedy to zobaczyłem. Oprócz oczywistości w postaci; angielskiego, hiszpańskiego, włoskiego, francuskiego czy łaciny znalazły się tam też pozycje nieoczywiste takie jak; hindi, suahili, arabski, japoński, wietnamski i hebrajski. Łącznie naliczyłem 33 języki. 
- NO chyba sobie żartujesz - wystękałem licząc na to że potwierdzi moje słowa - Prawda? - Belial miał kamienną minę - Prawda? - to ostatnie było już jękiem, bez nadziei na potwierdzenie
- Co to dla ciebie? Mogę się założyć że jeśli się porządnie przyłożysz to wystarczy ci półtora, no góra dwa, miesiące - bujał się na nogach do przodu i do tyłu z wielkim bananem na twarzy - Czas start
      Obrócił się na pięcie i  sprężystym krokiem ruszył na trzecie piętro. Ja zaś stałem tam jak głupi trzymając torbę z książkami i słownikami. Miałem minę mieszającą w sobie elementy szoku, obłędu i zaskoczenia. Kiedy otrząsnąłem się już, rzuciłem pakunkiem przez pół pokoju. Jak ja miałem wykonać to zadanie, przecież było niewykonalne. Zbulwersowany ruszyłem na parter po swoje zakupy. Każdy krok był dla mnie ciężki. Chwyciłem siatki i ledwo żywy psychicznie wkroczyłem do pomieszczenia gdzie w moim założeniu powinna być sypialnia. Zatrzasnąłem za sobą drzwi. Skakałem, krzyczałem i biłem się z niewidzialnym przeciwnikiem, próbując w ten sposób dać upust swojej złości i bezradności. Na sam koniec rzuciłem się na podłogę i to mnie dopiero uspokoiło. Płytko oddychałem, byłem zmęczony jak nie wiem co a nade wszystko nie wiedziałem czym zająć myśli. Leżałem tak, wpatrując się w sufit, jakieś pół godziny. 
        Niechętnie podniosłem się i zerknąłem na zakupy a potem na garderobę. No cóż, rad nie rad zabrałem się za rozpakowywanie i układanie ciuchów. Dzięki temu miałem czym zająć ręce i umysł. Ze zdziwieniem stwierdziłem że nie udało mi się zapełnić nawet 1/3 półek i wieszaków. Z nadzieją pomyślałem że może za jakiś czas znowu będę mógł wybrać się na duże zakupy. Z powrotem zrobiłem obchód po piętrze. W jednym z pokoi znalazłem spory materac stojący pod ścianą. Przyciągnąłem go do sypialni i już chciałem się na nim wygodnie ułożyć, gdy nagle o czymś sobie pomyślałem. Ruszyłem w stronę torby "słownikowej" i przejrzałem ją skrzętnie. Musiałem wybrać od czego chcę zacząć. Zastanawiałem się nad angielskim, ale potem wydało mi się to takie oklepane. Sięgnąłem w stronę hiszpańskiego. 
        Pamiętałem że Aurora miała problem z tym językiem, postanowiłem go sobie przyswoić jako pierwszy, żeby choć w jednej rzeczy być od niej lepszy. Zabrałem słownik i jakąś książeczkę z odmianą itd. Po drodze zabrałem jeszcze dziennik od tej staruszki. Położyłem się na łóżku i otworzyłem słownik. Znalazłem kilka śmiesznych słów, ale już po kilku minutach znudziło mi się sprawdzanie wyrazów które mnie interesują. Zmieniłem lekturę na przyjemniejszą. Wziąłem książkę z "Przepowiedni" i już chciałem ją otworzyć kiedy napotkałem pewien problem. Zauważyłem mały zameczek z niewielkim otworem na kluczyk. 
       Zastanawiałem się gdzie znajdę wytrych, lub coś na kształt tego. Postanowiłem otworzyć go za wszelką cenę. Pierwsze co przyszło mi do głowy to spinki do włosów. Kupiłem kilka na wszelki wypadek. Ruszyłem do garderoby w poszukiwaniu wsuwek. Schyliłem się żeby poszperać w szufladzie w której na pewno je położyłem. W końcu znalazłem cieniutką szpilkę do podtrzymywania włosów. 
      Usiadłem po turecku przed lustrem i zacząłem grzebać w zamku. Było to żmudne i nieefektywne zajęcie. Rzuciłem moim nieudanym wytrychem o ścianę. Skryłem się za moim welonem z włosów i nie wiedziałem co robić. Za wszelką cenę pragnąłem otworzyć dziennik. Władza i moc absolutna były tym czego najbardziej pożądałem. Zrozumiałem że otworzenie zamka na pewno jest banalnie proste, tylko ja zwyczajnie nie wiem jak się do tego zabrać.
      Kalkulowałem w myślach każdą możliwość uszkodzenia zamka bądź jego otwarcia jaka tylko przychodziła mi do głowy. Wszystkie pomysły jednak nadawały się tylko do kosza. Może gdybym miał coś w rodzaju uniwersalnego klucza to...
      Wtedy zrozumiałem jaki byłem głupi. Miałem rozwiązanie tuż pod nosem. Dosłownie. Klucz do skrzynki otwierał przecież wszystkie zamki i stwarzał portale. Jak taka oczywista oczywistość mogła mi umknąć. Popukałem się po głowie i miałem ochotę przeklinać swoją głupotę. 
      Przypatrzyłem się niewielkiemu srebrnemu przedmiotowi zawieszonym na łańcuszku który nosiłem od dnia 14 urodzin. Ile już minęło dwa tygodnie? Trzy? Miesiąc? Dwa? Straciłem rachubę czasu. Czułem się jakbym miał go od zawsze. Nie wiedziałem czy jeszcze kiedyś użyję go do jego pierwotnego celu, czyli otworzenia Boskiej skrzyneczki. 
      Na razie chciałem go wykorzystać w iny sposób. Bardziej egoistyczny, chociaż wtedy nie myślałem o tym jako o przejawie egoizmu. Włożyłem go do zamka, policzyłem do trzech, złapałem oddech, przekręciłem kluczyk i... Rozpętałem istne piekło...
      Drzwi zatrzasnęły się z wielkim hukiem. Moje ubrania, tak misternie poukładane, teraz leciały na podłogę. Światło migało potęgując okropieństwo tej sytuacji. Szuflady wsuwały się i zamykały powodując potworny hałas. Szpilka, wcześniej przeze mnie wyrzucona, teraz z prędkością światła wbiła się w ramę lustra, przed którym siedziałem i dosłownie musnęła mój policzek i ucho. 
      Serce łomotało mi jak jeszcze nigdy w życiu. Byłem przerażony. Błagałem żeby to się skończyło. Półka spadła mi na głowę rozcinając mi łuk brwiowy. Wszystko wzmogło się, stukało głośniej, migało szybciej. A ja pośród tego wszystkiego nie wiedziałem czy mam krzyczeć, płakać czy próbować się stąd wydostać. Głos uwiązł mi w gardle. Wszystko wokół oszalało a w powietrzu nagle rozszedł się okropny fetor. Zgniłe jajka czy zepsute ryby były przy tym perfumą. 
       Leżałem skulony na podłodze. Łzy ciekły mi po policzkach. Bezradnie patrzyłem jak ciężkie rzeczy spadają na mnie raniąc moje biedne ciało. Nie krzyczałem, nie widziałem w tym sensu. Czułem zimne pazury jeżdżące po moim ciele. Po pewnym czasie zaczęły uszkadzać skórę a niedługo później wbijać się w mięśnie. Ból był nie do wytrzymania. Zagryzłem zęby usiłując stłumić jęki. Żałowałem że otworzyłem ten głupi dziennik. No właśnie dziennik!
       Przyczołgałem się do niego, po drodze wyciągając szpilkę z ramy lustra. Uklęknąłem, położyłem dziennik na kolanach i wymierzając w niego szpilką krzyknąłem.
- Dość! - darłem się na całe gardło - Dosyć! Albo go potnę na kawałki!
       W tym momencie wszystko ucichło. Na lustrze stopniowo zaczął pojawiać się czerwony napis, malowany krwią. "Chcesz być Bogiem?" A za chwilę również "Przystąpisz do nas?". To coś doskonale wiedziało że tego chcę. Jednocześnie bardzo bałem się że ten koszmar zacznie się od początku. Po zebraniu resztek odwagi wyszeptałem prawie bezdźwięczne "Tak".
      Z dziennika nagle zaczęła wychodzić postać. Cała czarna. Podobna do człowieka, ale jednocześnie zupełnie inna. Była coraz bliżej i nagle rzuciła się na mnie. Myślałem że chce mnie zabić albo skrzywdzić, ale ona po prostu się rozpłynęła. Pozostawiła jednak czarną mgiełkę która opadła na mnie i delikatnie wnikała przez skórę.
     Byłem na skraju euforii że ten koszmar się skończył. Otwierały się przede mną nowe drzwi. Śmiałem się, prawdziwie i szaleńczo. Miałem ochotę tańczyć. Zauważyłem że dalej trzymam w rękach dziennik. Spojrzałem na pierwszą stronę na której widniał wielki, czarny, zdobiony napis: "Rozdział 1: Nowa perspektywa"
     Już chciałem wstać, jednak usłyszałem trzask tłuczonego szkła i strzyknięcie drewna. Zaraz potem poczułem się przygnieciony przez coś ciężkiego i zraniony przez odłamki. Za plecami słyszałam diaboliczny śmiech. Było to ostatnie wydarzenie jakie pamiętam. Na szczęście straciłem przytomność, ponieważ nie wiem czy bez tego byłbym w stanie wytrzymać paraliżujący ból jaki mnie ogarnął. Pamiętam jeszcze że miałem nadzieję że wszystko teraz ułoży się po mojej myśli i że już wszystko będzie dobrze...

O tym, jak wszystkie sprawy z tamtego świata, przeniosły się do mojego życiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz