Patrzenie za okno, obite kratami, coraz bardziej mnie przygnębiało. Białe ściany, niepokojąco białe, zdawały się przybliżać do mnie i coraz bardziej mnie przygniatać. Jedyne czego pragnąłem to wydostać się z tego przeklętego miejsca. Jak w ogóle dałem się tutaj zamknąć?
Po całej tej sprawie, tym aresztowaniu, przyszedł do mnie psychiatra. Postanowiłem wtedy najgłupszą rzecz w moim życiu. Opowiedziałem mu o tym że jestem synem diabła, że mam do wykonania ważną misję... Itd. Dla mnie świetnym żartem była mina lekarza podczas odstawiania tego cyrku. Jednak potem zrozumiałem swój błąd.
Odwieziono mnie do jakiegoś ogromnego budynku za miastem. Czerwone, ceglaste ściany, kilka pięter, kraty w oknach, ogrodzenie wysokie na 3 metry. Po prostu raj. Życie nagle wydało mi się bezdennie niesprawiedliwie. Mimo że darłem się że tylko żartowałem i że mają mnie odstawić do domu, to wjechali na teren psychiatryka. Brama zamknęła się za samochodem z wielkim hukiem. Samochód zatrzymał się, a ja uparcie nie zamierzałem wysiadać.
Dwóch rosłych pielęgniarzy i policjantów miało problem z tym żeby mnie utrzymać w ryzach. Chyba jednak nie zależało im na tym żeby mnie odurzyć lekami. Dopiero psychiatra stwierdził że jak się nie uspokoję to wstrzykną mi coś na sen a potem przywiążą pasami do łóżka.
Absolutnie nie miałem zamiaru się uspokoić, jednak jeszcze bardziej nie chciałem być przywiązany do łóżka. Niechętnie przestałem się rzucać na prawo i lewo. Policjanci przekazali mnie pielęgniarzom i odjechali z prędkością światła. Mężczyźni prowadzili mnie plątaniną korytarzy do miejsca mojego odosobnienia.
Mijałem ściany obwieszone certyfikatami i dyplomami. Sale pełne różnych przedmiotów, dyżurkę lekarzy, skład leków, gabloty pełne jakichś dziwnych przedmiotów itd. Przeprowadzono mnie do czegoś w rodzaju łazienki. Podano mi długą białą koszulę nocną, bieliznę i kazano mi się w to przebrać. Niechętnie zrobiłem to, musiałem oddać im moje cudowne martensy i płaszcz. Ubrany w to badziewie szykowałem się już do wyjścia.
- Nie tak prędko, jeszcze łańcuszek - zawołał pielęgniarz, wściekłem się
- Nie oddam go, TYLKO ja mogę go mieć przy sobie i NIKT inny nie ma prawa go dotykać - warczałem na niego z furią w głosie
- Posłuchaj, jeśli ty tego nie zdejmiesz to my będziemy musieli to zrobić za ciebie. Dla dobra ciebie, i twojego wisiorka, lepiej będzie jeśli sam to zrobisz. To jak? - mężczyzna uśmiechał się, a ja miałem ochotę go zabić - Włożymy go do sejfu i nikt nie będzie miał prawa go dotknąć aż nie wyzdrowiejesz.
- Skąd pewność że jestem chory? - zapytałem beznamiętnie - Może ja tylko udaję żeby uniknąć odpowiedzialności?
- Jakiej odpowiedzialności? Za morderstwo? - chyba go rozbawiłem - Takie chucherko jak ty nie mogłoby przecież udusić dorosłego, tak silnie zbudowanego mężczyzny, a co dopiero dwóch. Że już o roztrzaskaniu trzeciego o ścianę nie wspomnę... - podałem mu łańcuszek z kluczem do skrzynki - Dziękuję.
Chciało mi się płakać patrząc na to jak kładzie go do foliówki i zamyka w wielkim pudle. Nie mogłem sobie pozwolić jednak na chwilę słabości. Rozumiałem że tak musi być. Jednak nie chciałem tego zaakceptować.
Znowu prowadzili mnie plątaniną korytarzy. Podłoga od momentu wejścia do kolejnego skrzydła, robiła się biała, tak jak ściany. Było tu jakoś mroczniej niż w pozostałych częściach szpitala. Pojawiły się gęsto umiejscowione białe drzwi. Obok każdych zamocowany był uchwyt na dokumenty i karty pacjentów. Mnie też to czekało. Jedyne co mi pozostało to nadzieja że mnie szybko wypuszczą. Tak naprawdę to nawet nie wiedziałem o co mnie podejrzewają.
Widziałem pielęgniarki o posępnych obliczach noszących leki. Korytarz zdawał się nie mieć końca. W końcu zatrzymaliśmy się przed drzwiami noszącymi dumny numer 666. Co za przypadek. A może to nie przypadek?Wepchnęli mnie do środka i usadzili na łóżku. Przyjaźnie się uśmiechnęli. Przynieśli mi pościel i pokazali jak mam ich zawołać gdyby coś się działo. Opowiedzieli o tym że na pewno będę chodził na zajęcia plastyczne i spacery, a może nawet na zajęcia sportowe. Jedynym plusem był fakt że póki co nie będę musiał kontynuować szkoły. Na razie nie przysługiwało mi jeszcze prawo do odwiedzin, ani do telefonu.
Pielęgniarze wyszli z pokoju. Zostałem sam ze swoją samotnością. Patrzyłem przez okno. Rozciągał się za nim piękny pas zieleni, oraz siatka wyznaczająca teren szpitala. Byłem na drugim piętrze. Dzień dłużył mi się niemiłosiernie. Miałem ochotę skoczyć przez okno i rozpłaszczyć się na bruku.
Jakim cudem dałem się zamknąć? Nie wiem. To wszystko wydawało mi się abstrakcyjne. Odmawiałem jedzenia szantażując ich że jeśli nie spotkam się z Belialem to odmówię też sobie powietrza. Po tygodniu głodówki w końcu potraktowano moje groźby poważnie. Belial miał przyjść w poniedziałek. Czekało mnie więc prawie 100 godzin czekania, z radości pozwoliłem sobie na miseczkę kaszy manny jaką przynosili nam na śniadanie.
Była zupełnie bez smaku, zapachu a jej konsystencja pozostawiała wiele do życzenia. W miseczce pływało pełno grud oraz jakieś kawałki czegoś co kiedyś chyba było owocem. Nie przejmowałem się tym zbytnio, zwłaszcza że po tygodniu bez jedzenia każda łyżeczka była ukojeniem dla mojego żołądka. Dawali mi do jedzenia same papki i rozgotowane warzywa ze względu na moje wrzody. O wbiciu się w soczystego hamburgera mogłem na razie tylko pomarzyć.
Nie wychodziłem z pokoju. Kontakt z tymi wszystkimi świrami mógłby mnie dobić zupełnie. Zresztą nawet gdybym chciał sobie podciąć żyły to i tak nie miałbym czym. Rozczarowywał mnie fakt że nie wiem na co chcą mnie leczyć i ile mają mnie tu jeszcze trzymać. Dopóki nie udzielali mi podstawowych odpowiedzi ja nie zamierzałem współpracować.
Leżałem na łóżku kręcąc kółka z czarnego dymu wylatującego z moich palców. Jedyna kamera w pokoju została jednak wcześniej skutecznie przeze mnie unieszkodliwiona. Zastanawiałem się co jeszcze da mi ta moc. Jakie nowe umiejętności mógłbym rozwinąć. Skupiłem całą swoją siłę woli, wyobraziłem sobie puszkę pepsi. Wczułem się bardzo mocno chcąc ją zmaterializować. Po otworzeniu oczu zobaczyłem puszkę, ale nie pepsi tylko po pepsi.
Chciałem jeszcze to poćwiczyć, jednak wygłodzenie i zamknięcie skutecznie odbierały mi resztki sił. Kolejną noc spędziłem na podłodze. Leżałem na wznak i patrzyłem jak łuna księżyca przenika przez kraty i ich cień odbija się na mnie. Wyciągałem ręce przed siebie wyobrażając sobie że te kraty to tylko wynik mojej wyobraźni.
Kiedy wstał dzień nie mogąc już wytrzymać tej niemożności rozmowy z drugim człowiekiem, wybrałem się na zajęcia plastyczne. Opiekunka była zdziwiona tym że mnie zobaczyła. Zabrałem od niej blok rysunkowy dużego formatu i węgiel do rysowania. Usiadłem w kącie i nagle coś mnie porwało, albo opętało. Moja ręka zaczęła sama jeździć po papierze. Spod węgla wychodziły zarówno ostre linie jak i miękkie, zaokrąglone brzegi. Nie patrzyłem na to co działo się na kartce. Patrzyłem gdzieś w inny świat...
Przypomniała mi się polana i to wszystko dookoła. I zobaczyłem czterech jeźdźców. Nadjeżdżali powoli, pełni majestatu, mój wzrok skupił się na pierwszym z nich. W uszach dźwięczały mi słowa z Apokalipsy;
CZYTASZ
O tym, jak wszystkie sprawy z tamtego świata, przeniosły się do mojego życia
Paranormal#26 W PARANORMALNE Będąc młodym chłopakiem z zagorzałego ateisty zmieniłem się w posłańca Boga na ziemi. Powoli popadając w obłęd ustąpiłem w końcu swojej mrocznej naturze. Po wielu wewnętrznych niepewnościach, stałem się spokojnym człowiekiem prowa...