Ogarnął mnie jakby wir wszystkiego i niczego, każdy oddech był płytki, ale powietrze rozsadzało mi płuca. Zapach zgniłego mięsa roztaczał się dookoła doprowadzając mnie do mdłości które powstrzymywałem resztką sił. Cisza dzwoniła mi w uszach i była tak dominująca że myślałem tylko o tym żeby pojawił się jakiś dźwięk, mogłoby to być nawet bzyczenie komara które denerwuje mnie jak nie wiem co. Moje oczy nie wychwytywały ani jednego kształtu czy koloru, panowała pustka. Moje ciało nie wyczuwało niczego poza moją szpitalną koszulą i tamponadą w nosie. Czułem się tak jakbym nie dotykał ani ziemi ani powietrza, jak osobny byt który nie należy do tego mroku w jakim się znajduje.
Nagle jakby mój wzrok znowu się uaktywnił, widziałem jak małe ziarenka nadlatujące ze wszystkich stron układają się w krajobraz, ludzi i rzeczy tworzące te scenę. Moje serce przyspieszyło a płuca przestały pracować. Złapałem się za gardło i osunąłem się na kolana, nadal jednak byłem jakby oddzielony od reszty świata. Myślałem że się uduszę, a moje łapczywe próby złapania oddechu na pewno wyglądały komicznie, żeby nie powiedzieć głupio. Moje zmagania z atmosferą trwały aż dotarło do mnie że wcale nie muszę oddychać.
Ten stan był dla mnie nienormalny ale w mgnieniu oka do niego przywykłem. Może byłem duchem może wspomnieniem a może tylko podmuchem wiatru. Niczego nie wiedziałem, po prostu dałem się ponieść wirowi zdarzeń.
Patrzyłem na scenę jaka działa się dookoła mnie, piękny taniec zgrozy, śmierci i zniszczenia w parze ze zbawieniem, życiem i miłosierdziem. Czułem się jak w teatrze bez widzów, ja byłem jedyny. Szczerze to modliłem się żeby ta scena się skończyła, nie chciałem na to patrzeć ale moje oczy uparcie kierowały się w najbardziej strategiczne punkty. Po chwili docierały do mnie dźwięki; szczęk ostrzy, krzyki, ryki...
Na koniec rozległ się huk pioruna po którym nastała cisza. Na wzgórzu pojawiły się cztery konie a na koniach czterech jeźdźców, każdy w pelerynie z naciągniętym na głowę kapturem. Byłem tak ciekawy kim oni są i po prostu czułem że muszę się tego dowiedzieć. Kiedy cała trójka złapała się za kaptury i dosłownie jeden ruch dzielił mnie od poznania ich tożsamości, wszystko znowu zawirowało...
Chciałem krzyczeć że muszę jeszcze zostać, te kilka sekund, ale wir mnie porwał. Moje zmysły się zablokowały, mój oddech powrócił, tak samo płytki jak wcześniej. Płuca bolały mnie jak nie wiem co. Myślałem że umrę ale świat mi na to nie pozwalał. Nie pozwalał mi żyć normalnie, nie pozwalał mi umrzeć i uciec od tego bajzlu.
Nagle jakbym uderzył o skały z dużej wysokości. Moje oczy, uszy, wszystko działało tak samo jak przed przybyciem Matko Bożej. Potrzebowałem jednak chwili na to żeby moje płuca zaczerpnęły pierwszy haust powietrza. Kiedy w końcu to zrobiły rozbudziłem się na całego.
Spostrzegłem lekarza stojącego nade mną z czymś dziwnym w rękach, takimi jakby metalowymi... O jejku, nagle mnie olśniło. On trzymał DEFIBRYLATOR!!! Czy ja umarłem a teraz znowu żyję?! Nie miałem bladego pojęcia co ze sobą zrobić. Czy krzyczeć, czy płakać, czy zwymiotować? Najbardziej ciągnęło mnie do tej trzeciej opcji i ostatkiem sił starałem się aby ona się nie urzeczywistniła. Trzymałem to w ryzach przez chwilę, ale próbowałem usiąść na łóżku przez co wzruszyłem mój zniesmaczony całą sytuacją żołądek i poszło...
Wymiotowałem dalej niż widziałem, a przy okazji udawałem że nie słyszę pojękiwań pełnych obrzydzenia dochodzących z boku. Miałem nadzieję że nikogo nie pohaftowałem. Zresztą miałem wtedy większe problemy, czułem się tak jakby moje życie się kończyło. Nic nie widziałem a z moich ust wylewały się całe fale czegoś co kiedyś było jedzeniem, chociaż nie pamiętam żebym jadł cokolwiek po pamiętnej kolacji we Wrocławiu. Właśnie przypomniało mi się to że moja mama zaręczyła się z Belialem, którego mógłbym zaakceptować jako ojca gdyby nie to że był diabłem w najczystszej postaci.
W końcu przestałem wymiotować i mogłem otworzyć oczy, do czego wcale mi się nie spieszyło bo doskonale wiedziałem jaki widok zastanę. Całe łóżko, cała moja szpitalna koszula nocna, po prostu wszystko było oblepione dość nieprzyjemną lekko brązowawą...
Albo nie, nie opiszę wam tego bo zdałem sobie sprawę że może ktoś z was teraz coś je albo piję i ogólnie nie chcę nikomu obrzydzać. Wiecie do czego mnie zawsze ciągnęło? Do ostrych potraw, takich że aż język wypala. Może to z tego powodu że byłem, a tak zasadniczo to nadal jestem, półdiabłem. Po prostu, kiedy tylko pierwszy raz w życiu zjadłem papryczkę chilli poczułem się tak jakbym sięgnął prosto do nieba, zdecydowanie to był mój ulubiony smak, którego zawsze mi było mało. Im ostrzejsze tym lepsze... A już było tak pięknie i nie zbaczałem z tematu, to chyba taki mój urok że paplam zawsze o tym co nie koniecznie jest potrzebne, chyba zrobię kiedyś jakiś dłuższy przerywnik i opowiem wam o tych wszystkich szczególikach które wpadają mi do głowy w trakcie opowieści, ale to dopiero przed jakimś ważnym wydarzeniem żeby utrzymać was w niepewności... Oj ale będzie fajnie... Ale wracając do sedna...
Wszystko lepiło się od moich dawnych znajomych z talerza, kręciło mi się w głowie, kiwałem się jak kaczka, zbierało mi się na drugiego pawia. Lekarz patrzył na mnie oczami przestraszonego psiaka, jakby nie wiedział co ze mną jest nie tak i czy za chwilę czegoś jeszcze nie zrobię.
Patrzyłem na doktora, smętnym, wyczerpanym wzrokiem. Miał brązową brodę i krótkie włosy obcięte na jeża. Skóra była wysuszona i ewidentnie zaniedbana. Jego oczy zapadały się a usta były nienaturalnie płaskie, jakby przejechane walcem. Kitel nosił wyraźne ślady zawartości mojego żołądka. A za nim stała pielęgniarka robiąc sobie z niego żywą tarczę. Patrzyła przez mu przez ramię swoimi wielkimi piwnymi oczami które ledwo przebijały się zza czarnej grzywki.
Obserwując ich coś jakby zapaliło mi się w okolicach żołądka. Poczułem jak zbiera się we mnie taka gorycz że zaraz zemdleję, złapał mnie atak kaszlu, ale za to jakiego! Nie mogłem oddychać czułem tylko jak z moich płuc z zawrotną prędkością wydostaje się powietrze i coś jeszcze taka flegma, a przynajmniej tak myślałem. Nim atak ustał moje gardziołko zdążyło się zmęczyć i bolało mnie jak Bóg wielki i miłosierny.
To nie była flegma, to była krew w swojej okazałej szkarłatnej barwie. Oblepiała mi ręce w które głównie plułem. Widziałem też ogromny odprysk na kaflach na podłodze. Były tak paskudne że to tylko dodawało im uroku. Uśmiechnąłem się na tą myśl. Potem jednak zorientowałem się że wymagam gruntownego czyszczenia, czyli kąpieli.
W powietrzu unosił się okropny fetor wymiocin a krew na moich dłoniach sprawiała że czułem się obrzydliwie. Myślałem że spalę się ze wstydu, jedyne czego chciałem to zostać sam a potem iść do łazienki i się wykąpać. Jak nigdy potrzebowałem prysznica. Jednak nie dane mi było się nim nacieszyć.
Doktor kazał mi się szybko przebrać i z grubsza oczyścić i powiedział że za 5 minut widzimy się na gastroskopii. Przez pierwszą sekundę nie załapałem o ci mu chodzi ale potem to słowo wybrzmiało i załapałem. Nie chciałem przyjąć tego do wiadomości i po prostu samo mi się wymsknęło.
- Żeee cooo? - mój głos był tak cichy i delikatny że wątpiłem czy ktoś mnie usłyszał
Miałem rację, nikt mnie nie usłyszał. Lekarz wyszedł a pielęgniarka która okazała się całkiem ładną dziewczyną podchodzącą pod trzydziestkę skinieniem głowy wysłała mnie w stronę łazienki. Nie potrzebowałem żeby mi to powtórzyła, chwyciłem drugą koszulę którą mi podała i prędzej niż światło popędziłem żeby się umyć.
Zatrzasnąłem za sobą drzwi i oparłem się o nie ze wstydem.Popłakałem się. Ja nie żyłem! A potem zwymiotowałem w obecności obcych mi osób, chciałem zapaść się pod ziemię. Pochyliłem się nad wysłużoną już umywalką i spojrzałem na swoje odbicie w brudnym lustrze. Wyglądałem jak 100 nieszczęść. Ochlapałem twarz zimną wodą i przepłukałem gardło żeby pozbyć się tego paskudnego smaku. Patrzyłem na siebie i pomyślałem że gdyby Aurora mnie zobaczyła w takim stanie to więcej bym się z nią nie spotkał. Nie byłbym w stanie przeżyć takiego upokorzenia. Rozebrałem się i wrzuciłem koszulę do kosza bo do niczego innego już się raczej nie nadawała.
Wszedłem pod prysznic mimo że lekarz kazał mi być gotowym w 5 minut. Nie chciałem myć włosów bo byłem świadomy tego że zanim wyschną minie z godzina, ale tak to jest kiedy masz taką burzę czarnych fal na głowie. Opłukałem się ciepłą wodą i zacząłem rozglądać się za mydłem, po chwili namierzyłem je. Było, niestety, różowe i pachniało jak kanalizacja więc zrezygnowałem z użycia go. Ciepła woda powolutku spływała po moim ciele zmywając ze mnie resztki wymiocin, ale nie mogła zmyć wstydu. Oparłem się ręką o wyblakłe, limonkowe kafle i rozkoszowałem się tym jak ciepła woda pozwala mi zapomnieć o tym wydarzeniu i być może dodaje mi odwagi żeby za kilka minut wyjść z łazienki.
Podskoczyłem jak oparzony kiedy nagle przyjemnie ciepły prysznic stał się lodowaty. Wpadłem na ścianę i na ślepo próbowałem zakręcić wodę. Jakoś mi się to udało. Trzęsłem się z zimna i miałem gęsią skórkę na całym ciele. Przetarłem oczy które zachlapałem sobie szukając kranu. Byłem w szoku, czułem się jak kot którego nagle ktoś wrzucił do wanny.
Wyszedłem spod prysznica i zorientowałem się że nie wziąłem ręcznika. Byłem przerażony i nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Błądziłem wzrokiem, po łazience szukając jakiejś pomocy, pomysłu. Widziałem mydło, chodnik na podłodze, papier, zaparowane lustro, ale nic co mogłoby mi pomóc w wysuszeniu się i ubraniu a w następnej kolejności czmychnięciu stąd gdzieś daleko, byle nie na gastroskopię. Otworzyłem szafkę ukrytą za lustrem i dziękowałem Bodu za to że wpadłem na ten pomysł. Leżała tam mała fioletowa suszarka. Uśmiechnąłem się na jej widok i wziąłem ją w ręce. Szybko zamknąłem szafkę, przetarłem lustro dłonią żeby się zobaczyć i podłączyłem suszarkę do prądu.
Wysuszenie się zajęło mi więcej czasu niż chciałem. Wszystko przez to że moje włosy zostały ochlapane dużą ilością Z I M N E J wody kiedy się kąpałem. Starannie odłożyłem suszarkę na miejsce, starałem się nie zostawić po tym żadnych śladów. Ubrałem się w czystą koszulę i jeszcze po raz ostatni zerknąłem na swoje odbicie w lustrze. Miałem na głowie istne gniazdo a nie delikatne prawie proste fale do których przywykłem i które nosiłem na głowie odkąd tylko pamiętam. Czułem się tak jakby mnie piorun trafił. Zresztą nawet nie miałem szczotki żeby się uczesać.
Czysta abstrakcja, chciałem uciec ze szpitala tylko dlatego że bałem się głupiego badania. Ale po prostu bałem się tego że będę musiał połknąć jakąś rurę z kamerką która będzie nagrywała moje wnętrzności. W tamtym momencie zapukała do łazienki pielęgniarka krzycząc przez drzwi:
- Pospiesz się! Doktor już czeka na ciebie w sali zabiegowej... - jedyne co w tamtej chwili czułem to strach
Dostałem histerii, nie wiedziałem dlaczego tak bardzo nie chcę mieć tego badania, było to dla mnie przerażające samo przez się. Zmusiłem się ostatkiem sił żeby wyjść z łazienki. Pielęgniarka chciała zabić mnie wzrokiem, ale powstrzymała się od komentarza. Wlokłem się za nią aż do pokoju w którym miałem mieć badanie. Nawet nie wiedziałem z jakiego powodu, bo oprócz tej akcji z wymiotami i kaszlem krwi nic nie działom się z moim żołądkiem odkąd tylko pamiętam.
Drzwi do sali się otworzyły a czas toczył się wolno. Lekarz siedział przy aparaturze i kozetce. Gestem dłoni kazał mi się położyć. Dostałem coś na znieczulenie i osłonkę na zęby. Niechętnie położyłem się na kozetce i czekałem na to co powie lekarz. Najbardziej liczyłem że powie coś w stylu "To badanie nie będzie konieczne" ale nie powiedział tego tylko bezpardonowo włożył mi do ust, a w dalszej kolejności do gardła i do żołądka, giętki przewód z kamerką na końcu.
Myślałem że zwymiotuję, ale uparcie nie mogłem. Dusiłem się i czułem każdy ruch tego piekielnego urządzenia we mnie. Modliłem się żeby już skończył, żeby przestał. Znowu się popłakałem. Czułem się okropnie i niekomfortowo. Gdyby nie osłonka na zęby prawdopodobnie zagryzłbym je przecinając kabel.
Nagle lekarz przestał ruszać endoskopem i ciężko westchnął. Powolutku wysunął ze mnie to paskudztwo i popatrzył na mnie z bladością w oczach. Wyjąłem osłonkę i patrzyłem na niego ze strachem. Czy coś tam zobaczył? Miałem ochotę go zabić za to badanie. Bolało mnie wszystko, a najbardziej gardło.
- Co pan zobaczył???! - spytałem z irytacją i atakiem w głosie
- To! - odpowiedział z lekkim szokiem w głosie
Mężczyzna przechylił ekran komputera na którym oglądał moje wnętrze. Pobladłem z zaskoczenia i zniesmaczenia.
- O Boże. Za jakie grzechy? - powiedziałem z łzami w oczach i rozkleiłem się na dobre.
xxxxxx
Przepraszam za tę dłuższą przerwę w pisaniu ale brakowało mi weny twórczej.
Jeśli macie jakieś sugestie bądź pytania to piszcie w komentarzach.
Czekam na wasze opinie oraz gwiazdki jeśli naprawdę wam się podobało.
CZYTASZ
O tym, jak wszystkie sprawy z tamtego świata, przeniosły się do mojego życia
Paranormal#26 W PARANORMALNE Będąc młodym chłopakiem z zagorzałego ateisty zmieniłem się w posłańca Boga na ziemi. Powoli popadając w obłęd ustąpiłem w końcu swojej mrocznej naturze. Po wielu wewnętrznych niepewnościach, stałem się spokojnym człowiekiem prowa...