"Czyny i słowa..."

7 2 3
                                    

       Czułem się oszukany. Belial nie przyszedł. Mimo zapewnień ze strony Jakuba nie zobaczyłem się z ojcem. Pielęgniarz miał stracha przed tym że rozpowiem o jego tajemnicy. Gdybym to zrobił, nie mógłbym go potem szantażować. 
         Świat nie jest skomplikowany, nie chodzi w nim o to co robimy i co powiemy. Cały sens polega na tym, czy umiemy zachować nasze czyny i słowa w tajemnicy. To jacy jesteśmy warunkuje nasze przetrwanie. Jeśli jesteśmy zbyt uczciwi to inni wykorzystują nas jak niewolników, zaś jeśli jesteśmy kanciarzami to prędzej czy później zaczynamy motać się w swoich sekretach i oszustwach. 
            Siedziałem pod ścianą i odbijałem piłkę, z czarnego dymu, od ściany. Przestałem liczyć dni spędzone tutaj. Ile to już minęło? Tydzień? Miesiąc? Dwa miesiące czy rok? Nie mogłem się przełamać do wyjścia z pokoju, przez ten cały czas... Ostatnim razem skończyło się to namalowaniem Pierwszego Jeźdźca. Rysunek leżał w kącie pokoju. 
          Przypatrywałem mu się godzinami, codziennie. Nie wiedziałem kim był ten mężczyzna. Nie widziałem go nigdy wcześniej. Nie umiałem się domyślić. Jego tożsamość pozostawała tajemnicą, a ja musiałem znaleźć drogę do jej rozwiązania. Nie miałem nikogo kto mógłby mi pomóc.
          Stałem się wyrzutkiem. Nie dość że wariat to jeszcze opętany. Przegrywałem wszystkie moje wojny z samym sobą. Stawałem się coraz słabszy. Niedługo miałem zgasnąć niczym płomień świecy na wietrze. Pokusa by się poddać z każdym dniem rosła, nie miałem szans. Jedyną moją nadzieją było spotkanie z Belialem.
         Myślałem już że to koniec. Cząstka mnie dalej się jednak opierała. Jak długo jeszcze mogłem walczyć? Kilka godzin? Dzień? Trzy dni? Moja dusza płakała z bezsilności. Sny które mnie nawiedzały utwierdzały mnie tylko w przekonaniu że nie mam nikogo, nikogo dla kogo warto żyć. Nie miałem jak odczepić cienie od mojej duszy. 
       Nagle ciszę przerwała awantura, ktoś kłócił się z psychiatrą i resztą personelu. Głos brzmiał znajomo, ale po tak długim czasie bez kontaktu z innymi, nie byłem już pewny do kogo należał. Przez drzwi przebił się trzask tłuczonego szkła. Zaraz potem ponownie usłyszałem krzyki.
- To jest MÓJ syn i mam prawo się z nim widzieć! - awanturnik był tuż za ścianą - CO z was za lekarze? Nie wiecie co mu jest, ani czy rzeczywiście jest chory, a szprycujecie go lekami jak jakiegoś kurczaka!
        Brzdęk kluczy w zamku sprawił mi ulgę i ból. Jednak o mnie pamiętali, chcieli się ze mną zobaczyć, a z drugiej strony na pewno wyglądałem okropnie. Od co najmniej tygodnia nie myłem włosów, o szczotkowaniu nie wspominając. Ogólnie nie pamiętałem kiedy ostatnio byłem pod prysznicem. To miejsce odbierało mojemu ciału chęć do życia, a dbania o siebie tym bardziej.
        Metalowe drzwi otworzyły się skrzypiąc głośno. Stał w nich mężczyzna, wysoki, krótko ostrzyżone, czarne włosy. Czarna skóra, przenikliwy wzrok i wściekłość malująca się na młodzieńczej twarzy. 
- Tato... - szepnąłem, chciałem mu się rzucić na szyję, jednak nie miałem sił żeby się podnieść z podłogi
- Justin - przyklęknął obok mnie i warknął do stojących w drzwiach lekarzy - Wynoście się i zamknijcie za sobą drzwi! - potem zwrócił się już bezpośrednio do mnie - Co oni ci zrobili?
      To było chyba pytanie retoryczne. Jednak na prawdę musiałem wyglądać okropnie. Prawie nic nie jadłem, leżałem bez ruchu w zamknięciu, byłem pokuty przez grube igły z psychotropami. Obraz nędzy i rozpaczy. 
- Ja wszystko wiem - chciałem coś powiedzieć, ale on szybko mi przeszkodził - Pozwól mi mówić, zaraz pewnie zlecą się ochroniarze żeby mnie wyrzucić. Próbuję cię stąd wydostać, ale to może potrwać jeszcze kilka tygodni - jęknąłem głośno - Sam musisz stąd uciec, rozumiesz? - kiwnąłem nieznacznie - Twoje rzeczy są w pokoju numer 264, pierwsze piętro, oddział otwarty, po drugiej stronie budynku. Wiesz gdzie to jest?
- Z grubsza tak - złapałem go za rękę 
- O 23.33 na 10 minut wyłączają się kamery, system bezpieczeństwa i wszystko inne. System się resetuje i przeprowadza najpotrzebniejsze aktualizacje - popatrzyłem na niego coraz bardziej zaciekawiony - Musisz to zrobić dzisiaj. Kolejna taka okazja będzie dopiero za miesiąc. Ubierz się i pamiętaj o kluczu. Uciekaj i znajdź Lucyfera. Na pewno jest w Piekle. Od dawna się stamtąd nie ruszał więc najpewniej teraz też nie ma go na Ziemi - stęknąłem z zaskoczenia - On pomoże ci odzyskać swoje ciało na własność - czyli Belial wiedział
- Skąd ty...? - zacząłem niepewnie
- Znalazłem dziennik. Unieszkodliwiłem go, jednak teraz sam będziesz musiał zawalczyć o przetrwanie swojej duszy. Lucyfer ci pomoże, pod warunkiem że nie wspomnisz przy nim o Delfinie. Rozumiesz? - kiwnąłem - Masz - podał mi mały zegarek na rękę - Pamiętaj 23.33!
       W tym momencie do pokoju wpadło dwóch rosłych mężczyzn i wyciągnęło Beliala z pokoju. Nie zdążyłem się z nim pożegnać, była szansa że ostatni raz w życiu widziała do ta wersja mojej osobowości. Po policzku pociekła mi łza. Nie zdążyłem go nawet zapytać o ten nieszczęsny szkic. Miałem tylko jeden cel, uciec. 
        Zbierając resztę sił podniosłem się z podłogi. Dokuśtykałem do wejścia i zacząłem stukać w metal. Po chwili do drzwi podszedł Jakub. Widział w jakim byłem stanie, na jego twarzy malowało się współczucie i strach. Słabo się uśmiechnąłem i szeptałem.
- Zapomnę o wszystkim co wiem na twój temat, o tobie też zapomnę. A ty będziesz mógł zapomnieć o mnie, jednak mam ostatnią prośbę do ciebie, a w zasadzie to dwie - zaskoczyłem go, pewnie nie do końca mi uwierzył
- Co mam zrobić? - zainteresowała go moja propozycja, a to był już dobry znak
- Po pierwsze; przynieść mi coś sycącego, kalorycznego i zdatnego do jedzenia - uśmiechnął się, najwidoczniej jemu też nie smakowały te papki - Oraz czyste rzeczy do ubrania. A po drugie; pomożesz mi dostać się do łazienki. I zorganizujesz mi jakiś ręcznik, płyn do kąpieli, szampon itd. Chciałbym się doprowadzić do porządku. Szczoteczką do zębów i pastą też nie pogardzę.
- Jedzenie przyniosę ci po obchodzie, za godzinę. Przemknę się do kuchni, postaram się coś znaleźć. A co do kąpieli to... - zrozumiałem o co mu chodzi
- Nie, spokojnie - zaśmiałem się - Ja sam się umyję, tylko po prostu nie wiem czy dojdę do łazienki bo to strasznie daleko i ktoś musi mnie tam "dostarczyć". 
- Jasne - też się do mnie uśmiechnął - Wszystko załatwię. Coś jeszcze mam dla ciebie zrobić?
- Jest jeszcze jedna rzecz... - mruknąłem - Prawdopodobnie ciebie przyślą żeby dać mi zastrzyk z psychotropami, nie podawaj mi go dzisiaj. 
- Czy ty wiesz co mi będzie grozić jeśli to zrobię i wszystko się wyda? - przysunął się bliżej do kratki w drzwiach, popatrzyłem na niego z politowaniem - No dobra...
- Powiedz mi jeszcze tylko, czy oni naprawdę wierzą w to że mam schizofrenię? - skinął głową - Kto wpadł na taki debilny pomysł?
- Ten psychiatra który kłócił się dzisiaj z twoim ojcem. To on zlecił cię przywiązywać na noc do łóżka a na stwierdzenie że nie jesz nic... - zamilkł na chwilę - Kazał nam to po prostu ignorować i przynosić ci tylko jeden posiłek dziennie, żeby nie marnować jedzenia...
- Zabiję gnoja jak go dorwę... - mruknąłem pod nosem - Dzięki przyjacielu. 
- Nie jesteśmy przyjaciółmi - warknął i odszedł
           Faktycznie, ale w tym całym głupim szpitalu tylko jego obchodziło co się ze mną dzieje. Dostarczał mi świeże ploteczki i w miarę możliwości pomagał mi. W pewnym sensie wynikało to z mojego szantażu, jednak po jego oczach można było wywnioskować że pomimo wszystko zaczął mnie lubić. Wiedziałem też że o mnie nie zapomni, ja o nim też nie...
        Na obchodzie miałem świetny humor. Pozbierałem się w sobie, na tyle na ile mogłem. Przyszedł ten mądrala który wymyślił mi schizofrenię. Z grubsza go ochrzaniłem i wytknąłem mu że nie mam paru podstawowych objawów a potem bez wyrzutów oplułem go. Należą mi się brawa bo trafiłem prosto w jego prawe oko. Czułem że kiedyś mu się za wszystko odpłacę, w Piekle...
        Jakub przyniósł mi kawałek wieprzowiny z tłuczonymi ziemniakami i sałatką z jakiejś burej kapusty oraz butelkę pepsi. Miałem ochotę go za to wszystko wycałować. Przywrócił mi wiarę w to że uda mi się uciec. Po ponad tygodniowej głodówce taki posiłek był zaskoczeniem dla mojego żołądka, dlatego jadłem wolno i dokładnie żułem każdy kęs. 
        Zjadłem wszystko. Wylizałem talerz i dopiłem napój do końca. Tak jak się umawialiśmy, po niecałej godzinie przyszedł po naczynia i sztućce. Czekałem aż przyjdzie pomóc mi dotrzeć do łazienki. Jedzenie pomogło mi odzyskać siły, przysparzając jednocześnie zgagi. W końcu jednak mogłem stać na własnych nogach bez podpórki.
      Pielęgniarz wziął mnie pod rękę i prowadził długim korytarzem w stronę niewielkiego pomieszczenia. Szliśmy powoli, krok za krokiem. Dalej byłem słaby i kręciło mi się trochę w głowie. Doceniałem wszystko co dla mnie zrobił, chciałem mu się jakoś odwdzięczyć, ale nie miałem pojęcia jak.
- Hmm... Jakub? - zacząłem niepewnie - Czy jest coś co mógłbym dla ciebie zrobić? - bałem się jego reakcji na to pytanie, szantażowałem go i przysporzyłem mu wiele szkód, a mimo to nigdy nie usłyszałem od niego złego słowa. Było w nim jakieś, ogarniające wszystkich dookoła, ciepło. Nie potrafiłem tego zrozumieć. Zatrzymał się na chwilę i spojrzał mi głęboko w oczy - Ja tylko chciałem ci się jakoś odwdzięczyć, no wiesz... Za to wszystko - tłumaczyłem, bo miałem wrażenie że mnie nie zrozumiał
- Cóż... Nie wiem, może na początek powiesz mi dokąd chcesz uciec i czy w ogóle wiesz jak się do tego zabrać? - wymagał trochę dużo jak na pierwszą rzecz, ale cóż... chyba nie mogłem odmówić
- Egh... - zajęczałem - A nie mogłoby to być jakieś łatwiejsze pytanie? - udawałem niewiniątko, ruszyliśmy dalej - Jeśli ci powiem to na pewno uznasz mnie za wariata.
- Uwierz mi. Pracuję w tym szpitalu już kilka lat. Żaden schizofrenik, ani ogólnie zdecydowana większość osób tu zamkniętych nie potrafi wyrażać się tak płynnie i gramatycznie jak ty.
- Dobrze wiedzieć - uśmiechnąłem się - Więc cóż... Ucieknę dzisiaj. To wiem na pewno. I na tym kończy się moja wiedza - pielęgniarz zmierzył mnie karcącym spojrzeniem - Muszę, jeśli tego nie zrobię to ten ja, którym jestem, zniknie bezpowrotnie. Muszę iść... Do Piekła... - skuliłem się trochę bo nie wiedziałem jak to odbierze, nie chciałem mu wyjawiać szczątek planu jaki układałem, żeby w przypływie emocji mnie nie wydał
- Do Piekła? - nie zdziwił się - Byłeś aż tak złym człowiekiem? Co takiego zrobiłeś? Nie pomogłeś jakiejś starszej pani przejść przez ulicę czy ukradłeś koleżance tusz do rzęs? - wyszydził - Zaraz... Poczekaj... - chyba coś nowego przemknęło mu przez myśl w tamtej chwili, szarpnął mną, złapał za oba ramiona i patrząc na mnie wyszeptał - Czy ty chcesz się zabić? To ma być twoja ucieczka? - patrzyłem na niego oczami wielkimi jak pięć złotych 
- Coś ty, zdurniałeś? - wyrwałem się, a przynajmniej próbowałem - Ja mam powody do życia... Mówiąc ucieczka mam na myśli opuszczenie tego miejsca.
- A Piekło? - uniósł jedną brew
- Piekło to Piekło. Jeśli wymyślisz jakiś sposób w jaki będę mógł się odwdzięczyć to świetnie. Ale czy na razie mógłbyś mnie odeskortować do łazienki? - powiedziałem niemal błagalnie
- No dobrze chodźmy... - ruszyliśmy, tym razem już w ciszy
        Jakub posadził mnie na krzesełku w łazience. Wyglądała typowo szpitalnie. Białe kafelki, lustro, chyba nieprawdziwe ze względu na pacjentów, prysznic i wielka ciężka zasłona odgradzająca natrysk od reszty. Porozkładał świeże ciuchy, tym razem pidżamę, na niewielkiej szafce. Żel, szampon i mydło znalazły się pod prysznicem a szczoteczka i pasta na umywalce. Powiesił ręcznik na haku i machnął mi czymś przed nosem. Maszynka i pianka do golenia... Że co? Przecież ja nie miałem zarostu, przynajmniej do czasu, aż się tu znalazłem.
- Nie zostawię ci tego, bo mi nie wolno. Mimo wszystko są tu ostrza. Ogolę cię jak skończysz się myć - już miał wychodzić, ale zatrzymałem go
- JA przecież nie mam zarostu! - sam fakt że od kilkunastu, bądź kilkudziesięciu dni byłem nieogolonym yeti, przytłoczył mnie. A nawet jeśli tak było to jak mogłem tego nie zauważyć?
- A kiedy ostatni raz patrzyłeś w lustro casanowo? -  odmruknął i wyszedł zatrzaskując za sobą drzwi
         Zaskoczony dowlokłem się do lustra. To co w nim zobaczyłem wyryło się na zawsze w mojej pamięci i pozostawiło jakąś traumę. Nie mogłem uwierzyć że to ja. 
         Zapadnięte policzki, mgliste oczy, nienaturalna bladość, papierowa skóra, wychudzenie, ZAROST!, tłuste włosy jak po kąpieli w basenie oleju, brak make upu, coraz więcej szarych nitek na głowie. Zdjąłem koszulę żeby zobaczyć czy reszta mojego ciała też tak wygląda. Przeraziłem sam siebie. Żebra i reszta kości oblepiona cienką warstewką skóry, szczątki mięśni. Przejeżdżając delikatnie palcem po kręgosłupie wyczułem wszystkie kręgi bez problemu. Byłem chodzącym szkieletem, żywym trupem z mysim gniazdem na głowie.
           Stałem przed lustrem i patrzyłem na obraz nędzy i rozpaczy, na siebie. Chciało mi się płakać, ale jakoś nie mogłem. Nie mogłem się skryć za moim welonem bo miałem na głowie jeden wielki kołtun. Zamiast tego wlepiałem się jak głupi w swoje odbicie, w tę resztkę człowieka.
           Nagle coś się zmieniło, moje odbicie przekształcało się. Mimo że ja nawet nie ruszyłem się z miejsca to ono zaczęło żyć własnym życiem. Najpierw przybrało normalnych kształtów, potem włosy, skóra i oczy wróciły do naturalnych kolorów. Uformowała się moja zwyczajowa fryzura. Na ciele pojawiła się czarna, skórzana kurtka z ćwiekami. Postać patrzyła z wyższością.
- Na prawdę myślisz że mnie pokonasz? Jesteś śmieszny... Twoje wysiłki w odzyskanie ciała na własność są słodkie, jednak nieskuteczne... - cmoknął kpiąco - Nie wierzę w to że dasz radę się mnie pozbyć ponieważ, czy tego chcesz czy nie, jestem tobą. Twoim charakterem, tą częścią którą tłamsisz od zawsze... 
- Zamknij się! - chciałem żeby to zabrzmiało groźnie, wyszło... tragicznie - Nie jesteś mną!
- Sam w to nie wierzysz. Żółtko i białko to części tego samego jajka, tylko że żółtko jest ukryte głęboko - popatrzyłem na odbicie jak na kompletnego idiotę - Zawrzyjmy układ słoneczko. Ja nie będę ingerował w twoje beznadziejne wysiłki, a ty spróbujesz mnie wypędzić. Jednak jeśli do godziny demonów czyli 3:00 nie uda ci się to wtedy poddasz się i zostaniesz całkowicie stłamszony. Hmm? Podoba ci się taka opcja? Zrobimy tak? - wyciągnął rękę przed siebie i uśmiechnął się zadziornie
- Nie podoba mi się, ale raczej nie mam wyboru... - również wyciągnąłem rękę przed siebie, choć było to bezcelowe
- Mądry chłopiec, czas start - klasnął w dłonie - Ja się tymczasem żegnam z tobą, kiedy wrócę będę miał już całe ciało tylko dla siebie, bez tego twojego rozpychania się. Bye... - przesłał całusa i pomachał na do widzenia
         Przez lustro przebiegła coś jakby fala, obraz pofalował niczym woda w stawie i z powrotem widziałem swoje nędzne odbicie. Miało to jakiś pozytywny skutek. Przynajmniej nie miałem już na sobie kurtki z ćwiekami, ohyda. 
           Rozebrałem się zupełnie. Stanąłem pod prysznicem i odkręciłem ciepłą wodę. Aż podskoczyłem kiedy polał się na mnie pół wrzątek. Wyregulowałem temperaturę i pochylając głowę do przodu pozwoliłem wodzie spokojnie spływać po moim umęczonym ciele. Strumień relaksował mnie zupełnie, odpłynąłem gdzieś do jakiejś lukrowanej krainy. Dokładnie umyłem głowę, raz drugi i trzeci, a po namyśle jeszcze czwarty raz. Dopiero wtedy byłem zadowolony z efektu.
           Namydliłem się kilka razy chcąc pozbyć się całego tego świństwa jakim obrosłem przez pobyt tutaj i brak chęci do ruszenia się z pokoju. Mydliny spływające ze mnie były szare, prawie czarne. Nie umiałem powstrzymywać radości. Prysznic, taka mała rzecz, a cieszyła mnie wtedy bardziej niż gdybym wygrał miliard dolarów. 
         W końcu, po dobrych czterdziestu minutach, wytarłem się ręcznikiem. Ubrałem się i zawinąłem sobie na głowie turban. Znowu stanąłem przed umywalką. Nałożyłem sobie solidną porcję pasty i szczotkowałem zęby. Dołożyłem pasty i szczotkowałem i tak w kółko przez jakieś piętnaście minut. Dopiero po tym czasie mogłem powiedzieć że wyszczotkowałem zęby jak należy. Popatrzyłem przed siebie, do lustra. Katastrofa.
         Biały ręcznik niemal zlewał się kolorem z moją skórą. Masakra. Rozplątałem turban i oceniałem to co kiedyś było moim największym skarbem. Dalej było, tylko musiałem przywrócić mu dawny blask. Włosy były wilgotne, w sam raz do rozczesywania. Grzebień jaki dostałem nijak nie nadawał się do tej operacji. Musiałem mimo wszystko spróbować.
          Szarpałem się i szarpałem. Ignorowałem potworny ból. Nie wiem ile mi to wszystko zajęło czasu. W każdym bądź razie, czułem się jakby minęły wieki. Udało mi się zniszczyć wszystkie kołtuny i z istnej szopy stworzyłem miękko opadającą kaskadę czekoladowo, srebrnych kosmyków. Przyglądałem się zaistniałemu widokowi. Nie miałem pojęcia dlaczego siwiałem. I to w tak młodym wieku. Srebrne nitki dodawały mi uroku, lecz niepokoiły jednocześnie.
             Już miałem zawołać Jakuba do pomocy przy goleniu, ale lustro znowu zaczęło żyć własnym życiem. Moje odbicie zaczęło gnić, dosłownie. Widziałem jak pożerały mnie żywcem robaki, jak kawałki mięsa oddzielają się od kości i upadają zostawiając tylko białą kość. Po chwili pozostał już tylko szkielet, jednak on też szybko zamienił się w pył. Dodatkowo na lustrze pojawił się napis jakby namazany krwią; "Niegrzeczni chłopcy tak kończą". 
            Złapałem ręcznik i próbowałem zmazać te obrzydliwe słowa. Nie mogłem się tego pozbyć. One zostały namazane od środka. Nie miałem pojęcia co zrobić, w końcu wziąłem głęboki oddech i zacząłem czytać na głos
- Niegrzeczni chłopcy tak kończą. Zrozumiałem - słowa jak w wybuchu ognia, momentalnie zniknęły
            Otrząsnąłem się i zastukałem w drzwi żeby Jakub wszedł do środka. Miałem już dość niespodzianek jak na jeden dzień. Potrzebowałem kogoś do kogo mógłbym się przytulić i powiedzieć mu o wszystkich moich lękach i problemach. Niestety musiałem znieść to wszystko sam, to była moja walka. Walka z samym sobą.
            Pielęgniarz pojawił się w drzwiach i znowu je zamknął. Usadził mnie na tym samym stołku i zaczął mnie golić. Nakładanie pianki mnie odprężyło jednak myśl że jakiś facet jeździ ci maszynką, o bardzo ostrych ostrzach, po brodzie, policzkach i szyi, była co najmniej niekomfortowa.
            Kiedy skończył zagarnął wszystko na dwie kupki i zabrał mnie z powrotem korytarzem do mojej "celi". Na pożegnanie przytuliłem go bardzo mocno, mocniej niż było trzeba. Cieszyłem się na świecie są tacy ludzie, tacy bezinteresownie dobrzy.
- Jeśli spotkasz w Piekle... Tego... Tego chłopaka... - wiedziałem do czego dąży i wcale mi się to nie podobało - To poproś w moim imieniu o wybaczenie... Zrobisz to?
- Jeśli go tam znajdę to tak - przytuliłem go znowu
- Twoja dawka leku - machnął mi przed nosem strzykawką
- Wylej ją gdzieś - poprosiłem z nadzieją
- Zrobię coś znacznie lepszego, doleję ją temu zapyziałemu dupkowi do kawy - zrobiłem krzywą minę, nie wiedziałem o kogo mu chodzi - No wiesz temu lekarzowi który cię źle zdiagnozował...
- Śmiało nie krępuj się - miałem co do tego planu mieszane uczucia, ale cóż... nie mogłem na to wpłynąć
- Dobry z ciebie przyjaciel - poklepał mnie po ramieniu i wychodząc z sali dorzucił - Żegnaj 
- Czyli jednak jesteśmy przyjaciółmi - odpowiedziałem z przekąsem
- Nie - mruknął z uśmiechem zamykając drzwi
- Pa - pożegnałem się z łezką woku - Pewnie już nigdy więcej się nie zobaczymy - dodałem pod nosem
           Zostało mi raptem parę godzin do 23:33. Będę musiał uciec, tylko jak. Miałem ogólny zarys tego co chcę zrobić, jednak bez szczegółów. To były tylko puste słowa. Od wprowadzenia ich w czyn dzieliła mnie jeszcze całkiem spora przepaść. Machnąłem ręką, od niechcenia siadając na łóżku. Na koniuszkach moich palców błysnęły resztki czarnej mgły... Wtedy wszystko ułożyło mi się w jasny i czytelny plan na ucieczkę. Następny przystanek - Piekło...


O tym, jak wszystkie sprawy z tamtego świata, przeniosły się do mojego życiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz