"Nie zabieraj mi jej..."

69 7 1
                                    

Ta modlitwa była szczera i czysta. Obsesyjnie powtarzałem "Boże dobry w niebie. Nie zabieraj mi jej... Nie zabieraj...". Nie wiem ile czasu zajęła mi ta modlitwa. Godzinę, dwie, trzy, dziesięć. To nie istotne.
Patrzyłem na jej skórę która, nie wiadomo jakim cudem, stała się jeszcze bardziej blada. Włosy straciły blask, swoją anielską głębię i objętość. Suknia w kolorze głębokiego szmaragdu rozłożyła się na dużej części podłogi. Z nosa popłynęła krew, tworząc na jej alabastrowej cerze fantazyjny wzór przypominający cierniste gałęzie.
Krew zastygła i cierniowy wzór poczerniał. Po chwili zamienił on się w czarną mgłę i uniósł się w górę. Po kilku sekundach wirowania w powietrzu, dym opadł na deski i czołgając się dotarł do drzwi które, ku mojemu zdziwieniu, nadal były otwarte. Po pokonaniu progu czerń z sykiem wsiąkła w ziemię.
Był to syk przeszywający duszę i rąbiący na kawałki ludzką psychikę. To tak jakby twoją duszę, delikatną jak aksamit, polał kwasem i to takim który gryzie ale nie spala co sprawia że tortura może trwać wiecznie. Byłem załamany a ten dźwięk doprowadził mnie na skraj czarnej rozpaczy. Tak wycieńczony, psychicznie i fizycznie, straciłem przytomność. Może to i dobrze...
Teraz na chwileczkę przerwę bo trzeba jakoś ożywić tę smętną historię. Tak właściwie to wy nawet nie wiecie jak ja wyglądam. Otóż kiedy widzę siebie w lustrze (od chwili śmierci ani trochę się nie zmieniłem a miałem wtedy 27 lat) widzę przystojnego (tak wiem jestem skromny), bladolicego, wysokiego (ok 180 cm) mężczyznę. Moja twarz ma dość chłopięcy wyraz, jest owalna. Rysy są delikatne i tak jakby namalowane przez samego Leonarda Da Vinci. Oczy lazurowe, tak jak u mamy, no może odrobinkę jaśniejsze. Usta jak płatki herbacianej róży, tak jak u mamy. Cały jestem taki jak ona tylko w męskiej wersji. Jedyne co mnie od niej odróżnia to kolor włosów. Moje są jak gorzka czekolada już nie brązowy ale jeszcze nie czarny. A w to wszystko wplecione srebrne nitki które pojawiały się systematycznie od czasu mojego pierwszego spotkania z Belialem. Każde kolejne spotkanie skutkowało pojawieniem się kolejnych aż w chwili śmierci stanowiły one jakoś 20% mojej czupryny.
Sami oceńcie czy to dużo. Dla mnie nie. Pewnie uważacie że postarzało mnie to a tu was zaskoczę. Dodawało mi to męskości i powagi. Czułem się jak król który może mieć każdą kobietę ale tak naprawdę to żadnej nie chciałem. Tak. Żadnej nie chciałem narażać na niebezpieczeństwo swoją obecnościom. W trakcie mojego życia kilku musiałem złamać serce ale robiłem to tylko i wyłącznie dla ich dobra. Jedna z nich naprawdę poruszyła moim miękkim sercem mimo że... No jaka była umowa? Mieliście mi klasnąć przed oczami kiedy tylko zacznę odbiegać od tematu a moje sercowe rozterki nijak nie powinny was teraz obchodzić!!! Przynajmniej na razie...
Ok. Wracamy już do sprawy ważnej i istotnej. Czyli do historii mojego życia którą dopiero zaczynacie poznawać i mimo że jest długa i kręta to liczę że was zaciekawi i dobrniemy wszyscy razem do jej końca. Taka uwaga dla osób o słabych nerwach przy opowieści o moim pobycie w... No i prawie znowu się wygadałem. Ach... Działacie na mnie jak kawał mięsa na wygłodzonego psa kompletnie wyłącza mi się naturalny przebieg sytuacji. I proszę nie zadawajcie mi żadnych pytań dotyczących tego co stanie się później bo i tak wcześniej niż będzie trzeba nie puszczę pary z ust. Ok? No to wracam już do historii. O czym to ja mówiłem?? A tak...
Straciłem przytomność. Śnił mi się piękny sen. Byłem w cudownym miejscu. Dookoła mnie było mnóstwo roślin i zwierząt patrzących na moją "skromną" osobę. Chodziłem pomiędzy drzewami dającymi owoce tak fantazyjne i egzotyczne że nigdy nawet o nich nie słyszałem. Nagle zboczyłem ze ścieżki i odszedłem na bok w stronę jeziora. Im bliżej była woda tym mniej roślin rosło. Przy samym brzegu zatrzymałem się, czułem dziwną energię bijącą ze strony mostu. Postanowiłem przejść na jego drugą stronę.
Most był drewniany z metalową balustradą. Bogate zdobienia nie należały do najprostszych i myślę że żaden człowiek nie umiałby wymyślić a co dopiero zrobić czegoś podobnego. Można było w nich dostrzec postacie ludzkie i nieludzkie, zwierzęta składane w ofierze. Wszystko było subtelnie połączone delikatnymi pędami jakiejś rośliny. Możliwe że to była winorośl.
Stawianie kroków szło mi opornie. Dotykając barierki poznawałem coś na kształt historii albo wielu. Najważniejsze było to że pojawiały się w mojej głowie a potem szybko musiały ustąpić miejsca kolejnym po jakimś czasie zaczęły zlewać się w jedną całość i nawet nie potrafiłem określić co takiego się działo ani jacy byli bohaterowie.
Do rzeczywistości sennej, jeśli mogę to tak nazwać, przywrócił mnie moment kiedy skończyła się barierka a tym samym most. Stałem na wysepce. Słońce powoli zachodziło ukazując gamę odcieni żółci, pomarańczy i czerwieni. Patrzyłem jak urzeczony na zgrabną grę świateł i barw. Pochłonęło mnie to prawie tak mocno jak te opowieści które przekazał mi most.
Mogłem tak patrzeć godzinami ale delikatne chrząknięcie otrzeźwiło mnie. Spojrzałem przez ramię na środek wysepki. Stała tam ogromna jabłoń. Czerwone jak krew owoce zwisały całymi pękami. Szukałem osoby która chrząknęła. Bezskutecznie. Obszedłem drzewo dookoła, popatrzyłem na gałęzie. Nic. Skołowany tą sytuacją usiadłem pod jabłonią, oparłem się o pień i zamknąłem oczy.
Nagle ni z gruszki ni z pietruszki, chociaż pewnie w tym wypadku bardziej pasowałoby ni z gruszki ni z jabłonki, pojawił się obok mnie starszy człowiek tak na oko rocznik 350 p.n.e.. Nie, tak na serio mógł mieć około 70 lat. Jego długie do ramion włosy idealnie pasowały do krótko ostrzyżonej bródki w tym samym mlecznym odcieniu bieli. Na jego twarzy poza niewielkimi zmarszczkami gościł wielki przyjazny uśmiech. Łypał na mnie swoimi szarymi tęczówkami i tak jakby drylował mnie wzrokiem.
Jego śmiech był dźwięczny i radosny. Na chwilę oderwał mnie od przyglądania się strojowi staruszka. Miał na sobie coś podobnego do długiej tuniki w odcieniu zieleni ale takiej mocnej jak morskie glony, zdobionej bogato mistycznymi wzorami tak samo okazałymi jak te na balustradzie. Przepasany był sznurkiem przetykanym złotymi i srebrnymi nićmi. Na jego nogach spoczywały sandały wysadzane bezcennymi klejnotami. Patrzył na mnie.
-Miło że w końcu jesteś gotowy Justinie. - Że co? Tak, w mojej głowie rodzi się pytanie. O co chodzi? - Długo czekałem na to aż przyjdziesz do mojego ogrodu. - chciałem coś wtrącić ale uciszył mnie ręką. - Rodzina to piękna rzecz prawda? - pokiwałem na tak - Ty straciłeś właśnie ojca a matka...
- Ten mężczyzna nie był moim ojcem był zwykłą kanalią. -wydyszałem
- Ojciec to zawsze ojciec. Ja zawsze powtarzam przebaczaj a będzie ci przebaczone.
- To chyba jest pan głęboko wierzący - Ależ byłem spostrzegawczy
- Można tak powiedzieć chociaż ciężko mi to określić w jednoznaczny sposób. - Nie do końca rozumiałem sens tego zdania i na pewno miałem głupią minę bo staruszek zaczął ciągnąć dalej - Właściwie to chyba jestem głęboko wierzący bo ja tę wiarę stworzyłem.
- Nie niemożliwe... Boże to ty? - jeden ruch głowy i już upewniłem się że to prawda - Ale ja nie jestem godny żeby Cię spotkać. Wstyd mi że nie wierzyłem, zawaliłem po całości. Nie chciałem uwierzyć w Ciebie bo sprowadziłeś na mnie te wszystkie nieszczęścia, a teraz jeszcze odebrałeś mi mamę. Jak mam żyć?
Staruszek wstał i podał mi rękę. Chwyciłem ją i podniosłem się z trawy. Otrzepałem spodnie z ewentualnych zabrudzeń i poszedłem za Bogiem w stronę nisko opuszczonej gałęzi.
- Widzisz drogie dziecko, wiedza to cudowna sprawa. Tyle nam daje a jednocześnie może tyle zabrać. Kiedyś aby dopełnić świat który stworzyłem, ulepiłem człowieka. Nazwałem go Adam. Po jakimś czasie zauważyłem że nie cieszy się tak jakbym chciał. Dlatego dałem mu towarzyszkę. Ta z kolei została nazwana Ewa. Przez długi czas cieszyli się Edenem aż przyszli w to miejsce. - Pochwycił gałązkę i pokazał mi miejsce po świeżo zerwanym owocu - Wąż przywiódł ich w to miejsce i skusił do zerwania owocu. Nie posłuchali mnie. Musiałem ich wypędzić na ziemię.
Bóg ponownie zaczął się przechadzać po wysepce a ja za Nim. Stanął dopiero przy moście.
- Spójrz na to drzewo, wystarczyłoby gdybym wtedy zrobił tak - pstryknął palcami i nagle wszystkie owoce zniknęły - I nie byłoby problemu. Ale stało się. Ratuj swoją matkę. Póki jest jeszcze czas. A jak wiesz on szybko mija. Wystarczy jedna zła decyzja i fju nie ma. Jak to mówicie i po ptokach - Bóg patrzył teraz na mnie jakby wyczekując odpowiedzi
- Jak mam jej pomóc? Odpowiedz Ojcze - nie wiem jakiej odpowiedzi potrzebowałem ale na pewno dostałem właściwą z tym że nie do końca ją zrozumiałem.
- Uwierz we mnie a ja cię poprowadzę - znowu patrzyłem na Niego jak wół na malowanie wrota, nie zupełnie wiedziałem jak mnie poprowadzi i co będzie jak zboczę ze ścieżki.
Bóg wyciągnął z kieszeni swojej obszernej tuniki niewielkie puzdro o wymiarach około 10x6x5. Szkatułkę wepchnął w moje ręce. Na moją szyję nałożył srebrny łańcuszek z zawieszonym na nim kluczykiem, prawdopodobnie do skrzynki.
Patrzyłem na Ojca i widziałem jego uśmiech. Wyjaśnił mi co jest w skrzynce i kiedy będę mógł ją otworzyć. Miałem wypełniać wolę Bożą. Super pomysł. Nawet nie myślałem o sprzeciwie bo naprawdę chciałem wykonać tą misję.
Pan patrzył razem ze mną na słońce które wysyłało już ostatnie promienie światła. Nagle odwróciłem wzrok od słońca i spojrzałem na jabłoń. Dlaczego ty tutaj rośniesz jeśli sprowadzasz tyle nieszczęścia? Drzewo było piękne a oświetlane ostatnim blaskiem dnia wyglądało po prostu magicznie. Słońce już zaszło a razem z nim zniknął Bóg. Nie pozostało mi nic innego jak wejść na most i ruszyć przez mgłę prosto do mojego ciała.
Obudziłem się ale przed moimi oczami nadal widniało drzewo poznania dobra i zła. Patrzyłem na jego gałęzie i starałem przypomnieć sobie wszystkie szczegóły mojej wizyty w Edenie.

O tym, jak wszystkie sprawy z tamtego świata, przeniosły się do mojego życiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz