Opadłem wolno na piaski plaży. Zwinąłem się w kłębek i płakałem tak aż do wschodu słońca. W głębi duszy czułem że to co jej zrobiłem nie pochodziło ode mnie, że to nie byłem ja. Ale kogo ja chciałem oszukać? Przecież to moja dłoń zacisnęła się na cieniutkiej szyjce Aurory dusząc ją z wielką przyjemnością. Miałem wtedy jeden z tych swoich szelmowskich uśmieszków mówiący że to ja mam władzę nad drugą osobą. Nie umiałem sobie wybaczyć tego że przez króciutką chwilkę cieszyłem się z tej sytuacji.
W mojej głowie rodziły się najczarniejsze scenariusze. Co jeśli już nigdy nie zobaczę tej drobnej i ponętnej istotki? Gdybym zaciskał jej krtań choć chwilę dłużej to czy ona by...? Nie, nawet nie miałem siły dokończyć tego zdania w myślach. Czy ona mi kiedyś wybaczy? Tylko jak można wybaczyć coś takiego?
Byłem zdrajcą, nic nie wartym. Podniosłem tułów i uklęknąłem. Rozłożyłem na boki swoje skrzydła i ramiona a następnie wydałem krzyk rozdzierający serce i duszę na dwie części. Dosłownie i w przenośni. Wtedy coś we mnie pękło. Zrozumiałem że byłem pierdołą. Jakim cudem chłopak posiadający wielką wewnętrzną siłę, będący krwią z krwi jednego z Piekielnych Książąt, mający urodę greckiego herosa i zapisaną w genach informację o byciu Piewcą Śmierci płacze jak małe dziecko?
Mogłem mieć wszystko czego zechciałem, tylko jakoś do tej pory tego nie zauważałem. Zaśmiałem się pod nosem z własnej głupoty. Dlaczego miałbym czegokolwiek żałować? Aurora jest tylko głupim snem a uczucie do niej mnie zniewoliło. W ogóle wszystkie uczucia stały się dla mnie zbędne.
W tamtej chwili narodził się nowy Justin. Pan swojego losu. Ambitny, z wizją siedzenia na piątym piekielnym tronie. Piewca Śmierci. Ciacho jakich mało. Podstępny szpieg. Bezwzględny w dążeniu do celu. Bez serca. Bez duszy. Bez uczuć...
Ta część mnie która kiedyś dominowała albo znikła, albo skryła się w najgłębszych zakątkach mojego umysłu. To czego wcześniej się brzydziłem wydało mi się nagle najzwyklejszą i najprzyjemniejszą rzeczą na świecie. Zamierzałem pławić się w chwale na którą przecież zasługiwałem.
Powstałem. Moje włosy rozwiewała poranna bryza, moje skrzydła grzały się w pierwszych promieniach słońca. Machnąłem nimi i podleciałem na jeden z wielkich okrągłych kamieni wyłaniających się z morza. Przycupnąłem na nim i wpatrzyłem się w swoje odbicie. Było inne niż zwykle. Mniej ludzkie a bardziej boskie...
Moje rysy się wyostrzyły, nadając mi jakiejś nieznanej wcześniej dzikości. Usta zaokrągliły się a twarz jaśniała. Oczy, kiedyś czekoladowe, miały teraz piękną hebanową poświatę. Moje zęby zdawały się nagle być gotowe do rozszarpania gardła temu kto stanie mi na drodze.
Z mojego gardła wydarł się złowieszczy śmiech. Ucieleśnienie mojego buntu i nowej drogi na którą wkroczyłem. Od tej pory nie było już dla mnie przeszkody nie do pokonania, nie było człowieka którego mógłbym się bać i nie było sytuacji w której nie mógłbym się odnaleźć.
Poleciałem wysoko ponad chmury. Rozejrzałem się i chłonąłem każdy szczegół tej pięknej krainy. Miałem wielką ochotę żeby tutaj zostać, ale wiedziałem że muszę wrócić i doprowadzić do skazania Eli za morderstwo. Postanowiłem zapomnieć o Aurorze a jednocześnie przysiągłem częściej odwiedzać tę krainę i dowiedzieć się o niej czegoś więcej.
Skupiłem całą siłę woli na tym żeby wrócić do szpitala, do rzeczywistości. Moja energia była niemal namacalna. Przymknąłem oczy na kilka sekund a kiedy je otworzyłem zobaczyłem taniec obłoków. Na początku białe kłębki z czasem zaczęły szarzeć i czernieć. Powoli tworzyły nade mną krąg kręcący się coraz szybciej i szybciej. Kolejne chmury zaczęły mnie otaczać wirując w niespotykanym tempie.
Było to dla mnie w pewnym momencie przerażające, jednak cierpliwie czekałem na to co stanie się dalej. Powoli zaczynało mi brakować tlenu i przez to straciłem przytomność. Taa... To było moją największą zmorą. Chyba nikomu tak często jak mi nie urywał się film.
Życie nie dawało mi spokoju dlatego chciałem nad nim zapanować. Kontrolowanie każdej cząsteczki stało się moim celem. Oj jak genialnie byłoby mieć moc nieograniczoną. Jednak takową posiadał tylko jeden na całym świecie. Bóg. Wszelka moc i wszelka wiedza w małym palcu. To było coś. Przecież gdybym to ja był Bogiem wszystko byłoby idealnie.
Więc pojawiało się zasadnicze pytanie na które chciałem odpowiedzi i to natychmiastowej.
"Jak stać się Bogiem?"
Tak dla jasności to z perspektywy czasu jestem przerażony tym co się ze mną działo. Ale to jeszcze nic. To co robiłem później napawa mnie wstydem i wstrętem do samego siebie. Najchętniej pominąłbym ten okres mojego życia ale przecież obiecałem wam prawdę. Mimo że ujawnienie jej przed wami i przed sobą jest dla mnie bardzo trudne.
Ok. Już wracam do historii zanim zaczniecie się denerwować i rzucicie we mnie czymś ciężkim o ostrych krawędziach np. piłą łańcuchową.
Ocknąłem się w tym samym obskurnym pokoju szpitalnym w którym rezydowałem od jakiegoś czasu. Skupiłem się na tym kiedy mnie stąd wypuszczą. Nie miałem pojęcia jak długo mnie tu chcą jeszcze trzymać ale ja miałem dość. Nie byłem jakąś kurą którą można trzymać w klatce i wstrzykiwać jej jakieś niezidentyfikowane chemikalia.
Wypiąłem się z kroplówek i innych dziwnych aparatur pod które byłem podłączony. Zarzuciłem na siebie mój piękny lawendowy szlafrok i ruszyłem prosto do pokoju lekarzy. Nie dane mi jednak było do niego dotrzeć i zrobić awanturę której tak strasznie potrzebowałem aby się wyładować. Wpadłem na Beliala. Cudnie.
Stał jak wryty patrząc na mnie jak na zombie. Posłałem mu miłe i kulturalne spojrzenie spod byka i walnąłem prosto z mostu.
- Wypisz mnie na własne żądanie - to nawet nie była prośba tylko rozkaz - Nie. Chce. Tu. Być. Ani. Minuty. Dłużej. - Na każde słowo kładłem osobny nacisk
- Cóż mogę to zrobić. A jeśli coś ci się stanie? - westchnąłem i złożyłem ręce przed sobą
- Nic mi nie będzie a jedyne co mi może zaszkodzić to faszerowanie mnie tymi głupimi lekami jak kurczaka - ale ja wtedy miałem ochotę na kurczaka - Potrzebuję stąd wyjść, iść na długie zakupy i zacząć naukę
- Pójdę poszukać ordynatora - uśmiechał się - idź się spakować -rzucił jeszcze na odchodne
Nie trzeba było mi tego dwa razy powtarzać, jak z procy wystrzeliłem w kierunku mojej sali. Złapałem przetarte jeansy, czarną koszulkę z logo metalliki, szare trampki, majtki i skarpetki. Wparadowałem do łazienki i już po chwili byłem ubrany. Wyszorowałem zęby przeczesałem włosy. Nie chciałem ich już związywać, to byłby grzech.
Zabrałem swoje rzeczy z łazienki i wpakowałem wszystko do torby. Pozbierałem jeszcze resztę klamotów porozwalanych dookoła, zarzuciłem torbę na ramię i stanąłem w drzwiach w oczekiwaniu na tatę.
Po kilku minutach biegł do mnie z wypisem w ręku. Złapał mnie pod ramie i pociągnął w stronę windy. Zjechaliśmy na dół i po przejściu plątaniną korytarzy dotarliśmy do samochodu. Wrzuciłem swoje rzeczy na przednie siedzenie a sam usiadłem z tyłu. Zapiąłem pas i czekałem aż Belial odpali ten cud techniki.
On jednak tylko usiadł za kierownicą i zapytał
- Chciałeś jechać na zakupy. Mogę się dowiedzieć skąd ta nagła potrzeba? - patrzyłem przez okno w niebo kiedy to mówił - Justin. Odpowiesz mi?
- Tak jasne - odpowiedziałem z typowym dla siebie brakiem ogarniania wszechświata - Większość moich ciuchów jest już stara, za mała albo zniszczona. Potrzebuje też ciepłej kurtki i butów na zimę - ta odpowiedź chyba go usatysfakcjonowała
- Też nad tym myślałem i stwierdzam że powinieneś wymienić CAŁĄ swoją garderobę - zdziwiłem się ale w sumie mi to pasowało - Masz tutaj kartę - powiedział podając mi mały, biały, plastikowy prostokącik - Jest na niej 5 tysięcy złotych, możesz wydać ile chcesz i na co chcesz
- Dzięki tato - powiedziałem z nieukrywaną radością
Belial odpalił samochód a silnik przyjemnie zamruczał. Jazda była płynna i perfekcyjna. Poczułem ukłucie zazdrości ponieważ ja nawet na rowerze miałem problem z tym żeby jechać zgodnie z zasadami ruchu drogowego. Jednak jeśli ja się zmienię na lepsze to wszystko czego się dotknę też będę robił o niebo lepiej. A przynajmniej tak myślałem.
Po kilkunastu minutach jazdy zaparkowaliśmy przed galerią handlową. Dostałem od ojca jasne instrukcje że za 4 godziny spotykamy się przy samochodzie, że on musi coś załatwić, żebym poszedł coś zjeść itd. Na koniec podał mi pin do karty. 4808. Pożegnaliśmy się i poszliśmy każdy w swoją stronę. Obsesyjnie potarzałem w myślach numer do karty żeby go nie pomylić bo inaczej nici z moich wytęsknionych zakupów.
Przechadzałem się po parterze budynku oglądając wystawy w księgarniach, drogeriach i kwiaciarniach. Szukałem jednak czegoś innego. Niczym król wjechałem na pierwsze piętro ruchomymi schodami. Wreszcie znalazłem to co chciałem. Przede mną rozciągał się długi sznur sklepów obuwniczych. Nie myśląc ani przez chwilę ruszyłem sprężystym krokiem do tego który miał w ofercie najlepsze skórzane buty. Nie pamiętam jak się nazywał ale to nie istotne.
Chodziłem między półkami dobre 15 minut nie mogąc natrafić na nic co mi się mogło spodobać. Właśnie przykucnąłem żeby obejrzeć brązowe kozaki jednak wyprostowałem się równie szybko gdy z za moich pleców dobiegł głos.
- Czy mogę pani w czymś pomóc? - głos należał do młodej ekspedientki z "lekką" nadwagą
Odwróciłem się i zmierzyłem ją krytycznym wzrokiem. Dziewczyna miała może 160 cm w kapeluszu i około 100 kilo. Była pomalowana bardzo jaskrawo i nieudolnie a strój który miała na sobie był bardzo obcisły (albo za mały, oceńcie sami) w każdym bądź razie miałem mieszane uczucia. Z jednej strony mój instynkt przetrwania mówił "Uciekaj póki jeszcze możesz", z drugiej miałem ochotę rzucić jakimś chamskim tekstem a z trzeciej byłem na maksa zły że znowu mylą mnie z kobietą. Byliście kiedyś w takiej sytuacji? Jeśli tak to wiecie jakie to frustrujące a jeśli nie to cieszcie się. W końcu zebrałem się w sobie i wyjęczałem
- Taka ze mnie kobieta jak z ciebie Miss Polonia - naprawdę uśmiałem się szczerze i z całego serca na tę uwagę - I nie nie możesz mi pomóc, chyba że powiesz mi która kosmetyczka cię tak oszpeciła, nie chciałbym do niej trafić.
Dziewczyna popłakała się i wybiegła na zaplecze jeszcze szybciej niż ja ze sklepu. Nawet nie sądziłem że potrafię być taki. Szybko przeszedłem do CCC, ale tam też nie znalazłem niczego godnego mojej uwagi. W 4 lokalu dopiero znalazłem to czego tak usilnie szukałem. Czarne glany do połowy łydki na koturnie. Mmm... Były boskie. Zgarnąłem jedną parę i ruszyłem na dalszy podbój świata mody.
Po trzech godzinach byłem już obładowany jak wielbłąd i prawie spłukany. Na karcie z 5 tysięcy zostało mi jakieś 270 złotych. Ale warto było. Kupiłem kilka par czarnych rurek, koszulki z nadrukami, bluzy, skórzaną kurtkę, adidasy, dodatki, perfumy, kosmetyki i jeszcze parę innych rzeczy. Jedyne co mnie dziwiło to to że byłem w stanie nosić przez tyle czasu te 15 kilo.
Byłem okropnie zmęczony, po tym wszystkim miałem tylko ochotę na to żeby klapnąć w jakiejś kawiarence nad kubkiem cafe latte i jakimś pysznym ciastem z galaretką i kremem. Jednak moje plany pokrzyżowało dostrzeżenie czegoś interesującego. Między wielkimi szyldami i stoiskami wciśnięty był maleńki sklepik o nazwie "Prophetiae". Nie miałem bladego pojęcia skąd to wiem ale byłem prawie pewien że to słowo pochodzi z łaciny i oznacza proroctwo.
Podszedłem bliżej i z wielką dozą nieufności zajrzałem do środka. Było tam ciemno a jedyne światło pochodziło od lamp rzucających zieloną łunę, oraz świeczek porozstawianych dosłownie w każdym możliwym miejscu. Położyłem torby przy wejściu i postanowiłem przejść się pomiędzy regałami. Były tam poustawiane woreczki z różnymi ziołami, zasuszone kwiaty, kamienie, wisiorki i talizmany, księgi i pergaminy, lusterka i wiele innych dziwnych rzeczy.
Niektóre z nich mnie śmieszyły np. pusta butelka z podpisem "Schwytane promienie księżycowe" albo pusty pergamin o nazwie "Wszelka wiedza". Wbrew pozorom podobało mi się tam, było cicho i praktycznie nikogo nie było w środku. Woń kadzidełek tak przyjemnie mnie odprężała. Im dłużej tam byłem tym dziwniejsze rzeczy znajdowałem. Czarodziejskie różdżki, łuski smoków, ogień z samego piekła. Znalazłem też piękny i misternie wykonany łapacz snów. Zwisały z niego czarne pióra i kryształki. Jego wnętrze było zrobione grubawą, biało-czarną nitką typu ombre. Postanowiłem go kupić.
Podszedłem do lady i nacisnąłem dzwoneczek stojący obok kasy. Nic się nie wydarzyło. Obróciłem się szukając kogoś kto by tu pracował. Daremnie. Znowu spojrzałem w stronę kasy. Myślałem że umrę na zawał. W odległości metra ode mnie stała staruszka około 70 lat. Miała długie białe włosy i czarno biały strój czarownicy, włącznie z kapeluszem, aby wczuć się w klimat tego miejsca. Była stara ale mimo wszystko zachowała, nie wiem jak to powiedzieć, młodzieńczą urodę. Coś takiego. Była młodą staruszką. Nie, to też jest bezsensowne. Wiecie o co mi chodzi? Przypuśćmy że tak.
Podałem jej łapacz snów i uśmiechnąłem się przekornie czując że spotkałem bratnią duszę.
- Myślałem że dostanę zawału. Wystraszyła mnie pani - dalej się uśmiechałem
- Oj. W moim wieku dużo łatwiej dostać zawału - teraz śmialiśmy się razem - Wiesz co... Myślę że mam tu jeszcze coś co ci się spodoba Justin.
Wyjęła spod blatu niewielką książkę z okładką stylizowaną na notatnik. Podała mi ją. Zdziwiłem się tylko nie wiem czym bardziej. Tym że znała moje imię czy tym że dała mi książkę o tytule brzmiącym "Jak stać się Bogiem?"
- Skąd pani...? - chciałem ją zapytać ale mi przerwała
- Weź to wszystko w prezencie ode mnie - położyła ręce na obu przedmiotach - I idź już bo się spóźnisz...
Spojrzałem na zegarek. Rzeczywiście zostało mi 5 minut żeby dotrzeć na parking. Podziękowałem jej szybko, chwyciłem siatki i wyszedłem ze sklepiku.
- Wpadnij jeszcze kiedyś do mnie, porozmawiamy o kluczu i skrzynce! - usłyszałem jeszcze na odchodne
Odwróciłem się zdziwiony. Ale... Sklepu nie było. Tam gdzie przed chwilą było wejście teraz stała ściana z plakatem informującym o jakiejś promocji... Położyłem na niej rękę i wyszeptałem.
- Na pewno wrócę. Obiecuję... - stałem tak przez kilka sekund i zaraz zerwałem się biegnąc do samochodu
Książkę trzymałem mocno przy sercu. Cały ten świat intrygował mnie coraz bardziej jednak w tamtym momencie myślałem tylko o tym że Belial mnie zabije jeśli się spóźnię...
CZYTASZ
O tym, jak wszystkie sprawy z tamtego świata, przeniosły się do mojego życia
Paranormal#26 W PARANORMALNE Będąc młodym chłopakiem z zagorzałego ateisty zmieniłem się w posłańca Boga na ziemi. Powoli popadając w obłęd ustąpiłem w końcu swojej mrocznej naturze. Po wielu wewnętrznych niepewnościach, stałem się spokojnym człowiekiem prowa...